Podczas spacerów z T. aż dwukrotnie wpadliśmy przypadkowo na jej miotowe siostry i ich właścicieli. Od tego czasu wielokrotnie zastanawiałam się, jak wiele psów rodem z naszej hodowli mieszka ze swoimi ludźmi w Warszawie i okolicach. Za najlepszy sposób na zaspokojenie mojej ciekawości uznałam umówienie się z opiekunkami pozostałych psów na wspólny spacer - bo po co wymieniać się zdjęciami psów i uwagami na temat ich zachowania, skoro można to zrobić osobiście. Długo zbierałam się w sobie, żeby wreszcie zabrać się za organizację tego małego wydarzenia. W końcu, kiedy temperatury znacząco podskoczyły, śnieg stopniał, a przebywanie na dworze przez dłuższy czas przestało być udręką nie mogłam więcej szukać wymówek. Facebook poszedł w ruch - niebieski pożeracz czasu udowodnił, że bywa przydatnym narzędziem, bo właśnie w ten sposób ustalono datę, godzinę i miejsce.
Pierwszy wspólny spacer warszawskich Arislandów odbył się na w zeszłą sobotę, 22 lutego, na Polu Mokotowskim. Spotkaliśmy się o godzinie 11, aby widzieć, co wyczyniają nasze psy - dni wszak są dość krótkie i popołudnie wciąż jeszcze dość szybko przechodzi w wieczór. W spacerze wzięły udział - rzecz jasna, w towarzystwie swoich wiernych ludzi - cztery suczki: dwa 4,5-miesięczne maleństwa oraz rodzona siostra T., imieniem J. Oczywiście, liczyłam na to, że kiedy my będziemy rozmawiać o metodach szkoleniowych, karmach i psich kupach nasi czworonożni przyjaciele odnowią więzy rodzinne podczas zabawy. Nie zawiodły maluchy, pełne energii i chęci do harców z każdym napotkanym po drodze psem i człowiekiem. “Psie nastolatki” natomiast zaprezentowały zgoła odmienną postawę: J. była zestresowana obecnością innych psów w takiej bliskości i liczbie, przez co trzymała się bardzo blisko właścicielki. Z kolei T. zdecydowanie bardziej, niż nagle odnaleziona rodzina, interesowały ptaki, których przed południem w dużych parkach jest całe mnóstwo. Początkowo trochę bawiła się z dzieciakami, szybko jednak weszła w tryb polowania i zaczęła gonić wszystko, co miało skrzydła i było dostatecznie nieostrożne, by zwrócić na siebie jej uwagę. W efekcie już po kilku minutach spaceru była cała mokra i ubłocona, a także wprost promieniująca szczęściem.
Biegnij, mała, biegnij! |
Mahoniowe yin i yang. |
Po rozstaniu z maluchami i ich przewodnikami zdecydowaliśmy się jeszcze trochę zostać w parku w towarzystwie J. Po cichu liczyłam również na to, że dołączy do nas jeszcze jedna suczka z tego samego miotu, której pani zapowiadała, iż jeśli uda się jej przybyć to będzie mocno spóźniona. Niestety, tak się nie stało, ale - jak mówi przysłowie - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W tym czasie bowiem T. odkryła, że jednak dobrze byłoby skorzystać z okazji, by pobawić się z siostrą i zaczęły się gonitwy. T. rzadko zdarza się mierzyć siły na zamiary, dlatego zwykle, gdy przychodzi do psiego berka jej partnerem jest np. charcik włoski. Oczywiście, taki “przeciwnik” jest dla niej absolutnie nieosiągalny, więc jedyne, co T. może zrobić to włączyć szczekaczkę. Trudno jednak o lepiej dobraną partnerkę, niż własna siostra - tym razem obyło się bez syreny alarmowej, za to z wielką radością. Od siebie dodam, że obserwować takie dwie rude błyskawice to sama przyjemność.
Rodzinne podobieństwo od razu rzuca się w oczy. |
W sumie mahoniowy spacer trwał ponad dwie godziny - dostatecznie długo, żeby T. zdążyła się zmęczyć i wybawić na resztę dnia. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Potem jest czas na kąpiel. Taka karma.
PS. Podobno każdy poważny blog powinien posiadać fanpage na Facebooku. Dlatego, z myślą o dalekiej przyszłości, kiedy T. będzie równie poważna, godna i arystokratyczna, jak jej piękny tata, wszystkich użytkowników niebieskiego potworka zapraszam TUTAJ.
PS. Podobno każdy poważny blog powinien posiadać fanpage na Facebooku. Dlatego, z myślą o dalekiej przyszłości, kiedy T. będzie równie poważna, godna i arystokratyczna, jak jej piękny tata, wszystkich użytkowników niebieskiego potworka zapraszam TUTAJ.