piątek, 28 marca 2014

Wzorowy psi przedszkolak, cz. 2

Ostatnio opisywałam skomplikowany ze względu na mnogość tego rodzaju instytucji proces wybierania psiej szkoły. Nie zdradziłam jednak najważniejszej informacji - nazwy szkoły, do której ostatecznie zaczęłam uczęszczać z T. Mam nadzieję, szanowni czytelnicy, że przez cały tydzień umieraliście z ciekawości.
 
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw oraz dokonaniu uważnego porównania najsilniejszych konkurentów zdecydowaliśmy się na Pozytywną Psią Szkołę Kamiga, prowadzoną przez Katarzynę Smilgin, działającą pod pięknym hasłem “Uczymy przyjaciół wspólnego języka”. Poniżej klika słów o tym, co ostatecznie popchnęło nas w jej stronę.
 
Od początku wiedziałam, że na zajęciach, na które będziemy chodzić z T. mogą być stosowane jedynie metody wzmocnień pozytywnych - sama nastawiałam się przede wszystkim na metodę klikerową, jednak P. niespecjalnie podobała się idea ciągłego noszenia ze sobą dodatkowego psiego gadżetu, który na dodatek wydaje irytujące dźwięki. Odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach kliker urósł w Polsce do rangi symbolu szkolenia pozytywnego i sporo szkół prowadzi zajęcia stosując jedynie tę metodę. Obawiałam się, że kliker zniechęci P. do pracy z psem, a że cała rodzina powinna szkolić czworonoga zdecydowałam się zrezygnować z gadżetu (który w międzyczasie zdążyłam polubić) na rzecz stosowanej w Kamidze metody naturalnej.
 
Bardzo ważna była też kwestia lokalizacji, a pod tym względem Kamiga zostawiła konkurencję daleko w tyle. T. szybko nabierała sprawności i odwagi, co w połączeniu z nieposkromioną ciekawością świata sprawiało, że miałam pewne obawy przed ćwiczeniami w publicznym parku, czy na ogólnodostępnym skwerze. Chciałam mieć pewność, że kiedy nagle podczas treningu bez smyczy T. uwidzi się pobiec za czymś będę mogła spokojnie na to patrzeć, a nie gnać za nią na załamanie karku. W tym kontekście dysponująca sporym, ogrodzonym terenem Kamiga była idealnym rozwiązaniem. Szczególnie, jeżeli dodać do tego fakt, że ów teren mieści się tuż przy Polu Mokotowskim, co oznacza 15-20 minut jazdy tramwajem.
***
Przyznacie, że w teorii bardzo pięknie to wszystko wygląda. Bywa jednak, że to, co na papierze wydaje się wyjątkowo zachęcające w rzeczywistości traci cały urok. Uprzedzając pytania od razu zapewniam, że w tym wypadku tak nie było, a zajęcia co najmniej spełniły moje oczekiwania.

Szkolenie “Psie przedszkole” skierowane do psiaków, które nie skończyły jeszcze 6 miesięcy oraz ich właścicieli trwało 8 tygodni. Na godzinne zajęcia przychodziło - o ile mnie pamięć nie myli - 9 psów w towarzystwie równej lub większej liczby ludzi. Niektórym czworonogom towarzyszyła tylko jedna osoba, innym całe rodziny lub (jak w naszym przypadku) pary. Grupa była bardzo zróżnicowana pod względem wielkości i rasy (czy też jej braku), tym natomiast co łączyło wszystkich psich uczestników był młodzieńczy wiek i wiążące się z nim rozkojarzenie oraz chęć do robienia "głupstw". Nad całym rozemocjonowanym psio-ludzkim stadem czuwała trenerka wraz z asystentką.
 
Podczas zajęć krótkie sesje szkoleniowe przeznaczone na naukę skupienia i komend przeplatały się z przerwami w postaci spokojnych spacerów lub zabawy w mniejszej grupie. Ćwiczyliśmy przede wszystkim na placu szkoleniowym, natomiast jedna z lekcji obejmowała wyjście na kładkę dla pieszych nad ulicą Wawelską w celu przetestowania umiejętności podopiecznych w warunkach bojowych (psy, oczywiście, były wtedy prowadzone na smyczach). Na koniec przedszkolaki zdawały swój pierwszy w życiu egzamin, podczas którego dumnie prezentowały wszystko, czego się nauczyły i stresowały swoich właścicieli tym, czego jeszcze nie udało im się opanować.
 
Dwa miesiące minęły w mgnieniu oka i nagle okazało się, że pozostało tylko odebrać dyplom i udać się na długi spacer. Z psiego przedszkola wyniosłam jednak znacznie więcej, niż kolorowy certyfikat, zaświadczający, że T. potrafi być grzeczna, kiedy ma na to ochotę. O tym, czego dokładnie nauczyłyśmy się podczas zajęć - T., roztrzepany szczeniak i ja, początkujący psi przewodnik - napiszę następnym razem.
Podczas spaceru tuż po ostatnich zajęciach. T. uważa, że egzaminacyjny stres najlepiej odreagować na leżąco.

piątek, 21 marca 2014

Wzorowy psi przedszkolak, cz. 1

Kiedy znajomi usłyszeli, że chcę zapisać się z T. do psiego przedszkola wielu z nich pukało się w głowę, sądząc, że to dziwna fanaberia. Wcale mnie to nie dziwi. Uwielbienie, jakim darzę T. jest powszechnie znane, toteż przypuszczam, że w duchu porównywali mnie do ludzi, o których możemy czasem przeczytać w otchłani Internetu: tych, którzy kupują swoim psom fikuśne ubranka, przekuwają im uszy i robią tatuaże. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że “cywile” uważają, iż szkolenia są przeznaczone dla psów z problemami behawioralnymi, nie zaś dla młodych, wesołych szczeniąt, które jeszcze nie zdążyły na żadne tego rodzaju problemy “zapracować”. Ogromnie cieszę się, że nie pozwoliłam “przemówić sobie do rozsądku” w tej kwestii, bo przedszkole dało mi naprawdę bardzo dużo, mojemu psu zaś chyba jeszcze więcej. Nim jednak podzielę się wszystkimi pozytywnymi doświadczeniami związanymi ze szkoleniem przedszkolaków (które, niestety, jest już dawno za nami) chciałabym napisać kilka słów o tym, jakie kryteria brałam pod uwagę, wybierając psią szkołę. Każdy, kto kiedykolwiek szukał dla swojego psa jakiegokolwiek szkolenia doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo skomplikowana to kwestia. Tego rodzaju instytucji - szczególnie w dużych miastach - jest całe mnóstwo, a szkoła szkole nie równa.

Przed przyklejeniem się do ekranu komputera i rozpoczęciem przeczesywania meandrów Internetu w poszukiwaniu szkoły idealnej warto zastanowić się, jakich właściwie oczekujemy efektów po psim przedszkolu, czy, szerzej, szkoleniu. Może bowiem okazać się, że przedszkole, czy konkretne szkolenie, jakie sobie upatrzyliśmy jest nam zupełnie niepotrzebne lub powinniśmy skupić się na poszukiwaniu czegoś zgoła odmiennego. Ja chciałam, aby T. nauczyła się skupiać w obecności innych psów oraz opanowała podstawy posłuszeństwa, jednocześnie oczekiwałam, że trener w razie wystąpienia jakichkolwiek pozaszkoleniowych problemów będzie mi służył pomocą i radą. Wszystko na dodatek miało odpowiednio wpasować się w mój dotychczasowy tryb życia. Starałam się wybierać tak, aby szkolenie odpowiadało zarówno T., jak i mnie.

1. Trenerzy i szkolenie metodami pozytywnymi
To, jakie wykształcenie mają trenerzy prowadzący zajęcia można zwykle przeczytać na stronie internetowej szkoły - warto upewnić się, że nie nie legitymują się dyplomami typu KSW, “kup se wykształcenie”. Z kolei, jeżeli chodzi o metody pozytywne, to tych pewnie nikomu nie trzeba przedstawiać. O tym, że podczas nauki psa należy nagradzać za dobre zachowania słyszał już chyba każdy. Nie twierdzę, że trzeba szkolić psa metodą klikerową - nie każdy lubi zawsze mieć w ręku dodatkowy gadżet - na pewno jednak nie warto zwracać uwagi na szkoły stosujące “tradycyjne” metody. Krótko mówiąc, trzeba upewnić się, że nie zapłacimy komuś za złożenie psu kolczatki.

2. Opinie klientów
Z pewnym dystansem podchodzę do wszystkiego, co wypisuje się w Internecie - anonimowość uskrzydla i często prowadzi na manowce koloryzacji. Chociaż sprawdzałam rozmaite fora internetowe, moje zbieranie opinii o psich szkołach opierało się przede wszystkim na dopytywaniu się napotykanych na spacerach właścicieli psów o przebyte szkolenia. A że w okolicy mieszka całkiem sporo świadomych psiarzy, naprawdę dbających o swoje zwierzaki w ten sposób udało mi się z pierwszej ręki usłyszeć wiele - mniej lub bardziej pozytywnych - historii szkoleniowych. Z nich mogłam dowiedzieć się, jak dokładnie wyglądają zajęcia w danej szkole, a także, jak właściciele oceniali postępy swoich czworonogów i kontakt z trenerem.

3. Lokalizacja
Miejsce, w jakim odbywa się szkolenie to bardzo ważna sprawa. Osobiście uważam, że najlepszy jest rozległy, ogrodzony, zielony teren, na którym nie przeszkadzają psy spoza szkolenia oraz gdzie nasz pupil może bezpiecznie zostać spuszczony ze smyczy, bez ryzyka wydostania się na ulicę. Przyznaję, że wszystkie szkoły, które prowadzą zajęcia w ogólnodostępnych miejscach publicznych już na wejściu mają u mnie minus. Przypuszczam, że z młodym, rozkojarzonym psem bardzo ciężko pracuje się, kiedy co chwilę podbiegają do niego kandydaci na towarzyszy wspólnych zabaw. Co grosza, ich właściciele często nic nie robią sobie z tego, że ich pupil przerywa szkolenie. Osobiście nie miałam przyjemności tego doświadczyć, jednak przyznaję, że T. przeszkodziła kiedyś w lekcji odbywającej się na Polu Mokotowskim, co więcej, byliśmy wtedy w drodze na nasze pierwsze zajęcia.

To wszystko, jeżeli chodzi o psią perspektywę, nie można jednak zapomnieć o ludzkim spojrzeniu na sprawę. Szkolenie to w końcu współpraca z psem - nie tylko T. miała być zadowolona, swoje zdanie również uznałam za całkiem istotne.

1. Lokalizacja po raz drugi
Nikt nie jest w stanie poświęcać psu całego swojego czasu, dlatego dobrze jest wybrać szkołę, która znajduje się w miarę blisko miejsca zamieszkania. Bez względu na to, czy poruszamy się samochodem czy komunikacją miejską, jeżeli zajęcia trwają krócej, niż dojazdy chyba nie ma sensu męczyć ani siebie, ani psa. Warto także wziąć pod uwagę tzw. czynnik ludzki. Jeżeli szkolenie wraz z dojazdami będzie zabierało pół dnia jest spora szansa, że nie raz zdarzą się nam wagary: a to coś wypadnie, a to daleka rodzina zaskoczy wizytą, a to zwyczajnie nie będzie się chciało jechać… Sądzę, że stu-procentową obecnością na zajęciach w po prostu dobrej szkole osiągniemy więcej, niż opuszczając połowę lekcji na najlepszym psim uniwersytecie.

2. Godziny zajęć
Podobnie, jak w poprzedniej kwestii: nie widzę nocnych marków biegnących co tydzień na zajęcia, które rozpoczynają się o 8 rano. Wychodzę z założenia, że szkolenie ma być przyjemnością zarówno dla psa, jak i jego właściciela - przecież służy nie tylko nauce posłuszeństwa i socjalizacji, ale także budowaniu więzi z czworonogiem. Nie ma więc sensu katowanie się absurdalną porą zajęć, bez względu na to, czy za absurdalne uznajemy sobotę rano czy popołudnia tuż po pracy w środku tygodnia.

3. Instruktor po raz drugi
Wykształcenie, doświadczenie i metody szkoleniowe, jakie stosuje instruktor są niezmiernie ważne - to nie ulega wątpliwości. Jednocześnie, biorąc pod uwagę, że to osoba, którą wraz z ukochanym czworonogiem będziemy spotykać przez kilka kolejnych tygodni, a nawet miesięcy szkoleniowiec powinien mówić nie tylko psim, ale również ludzkim językiem. Mówiąc prościej, powinien być - z zupełnie subiektywnej perspektywy psiego przewodnika - sympatycznym, kontaktowym człowiekiem, z którym łatwo będzie się porozumieć.

O wybieraniu idealnej psiej szkoły napisano już w Internecie całe tomy; ostatnio ten temat poruszyła chociażby autorka słynnego bloga Pies w Warszawie. Jak widzicie, jesteśmy zgodne w podstawowych kwestiach, chciałabym jednak podkreślić wagę czynnika ludzkiego. Mam bowiem wrażenie, że zapaleni psiarze bywają do tego stopnia skoncentrowani na swoich ulubieńcach, że zapominają o sobie. Tymczasem w psio-ludzkim tandemie oba czynniki są równie ważne.

Wreszcie, trzeba pamiętać, że nie można oczekiwać cudów i natychmiastowej, magicznej przemiany psiaka w ideał posłuszeństwa - nawet najlepsza szkoła niewiele da bez systematycznej, własnej pracy z psem.
T., jako pies latający, który najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest już zbyt dojrzały na takie przedszkolne zabawy. ;)
Ps. Trend z seterem można znaleźć również na Bloglovin: follow my blog with Bloglovin - zapraszam, jeżeli ktoś z Was korzysta z tej platformy.

piątek, 14 marca 2014

5 "mądrości" od ludzi z ulicy

Odkąd na skwerach i w parkach pojawiam się nie tylko po to, aby przez nie przejść po drodze do celu, ale przede wszystkim, by pozwolić wyładować T. drzemiącą w niej energię w trakcie spacerów zaczepiają mnie nieznajomi. Zarówno psiarze i nie-psiarze garną się do mnie, by - czy tego chcę czy nie chcę - raczyć mnie mądrościami, dotyczącymi zwłaszcza karmienia i wychowania psów. Poniżej przedstawiam 5 najciekawszych - chociaż niekoniecznie najbardziej pomocnych, czy prawdziwych - informacji, sugestii, czy pytań, jakie usłyszałam od przypadkowo spotkanych na ulicy osób.

1. “Macie państwo modelowego spaniela!”
T., jak pewnie zdążyliście zauważyć, to seter irlandzki - pies, którego w skrócie można opisać słowami duży, mahoniowy, z charakterystyczną grzywą. Młode, 3-4 miesięczne szczenięta różnią się jednak znacząco od dorosłych osobników, toteż od momentu odebrania T. z hodowli przez, mniej więcej, kolejne trzy miesiące na niemal każdym spacerze musiałam tłumaczyć, że to naprawdę nie jest spaniel. Zacytowany wcześniej komentarz, który padł z ust weterynarza podczas pierwszej wizyty w jednej z warszawskich lecznic, powracał do nas w rozmaitych wariantach i kombinacjach, jak choćby: “To spanielom nie obcina się już ogonów?” lub “Ale ona chyba nie jest rasowa, jest za duża, jak na spaniela”.

2. “Czy to jakaś mieszanka setera z chartem?”
T. jest jeszcze młoda, więc promieniuje miłością do całego świata, ze szczególnym uwzględnieniem innych czworonogów. Kiedy widzi jakiegoś psa, natychmiast wstępuje w nią chęć do zabawy, a gdy już dopadnie nowego obiektu uczuć biega wokół niego jak strzała, zachęcając do wspólnych harców. Owszem, ma niezłe tempo, ale na charta może najwyżej zaszczekać, kiedy jego ogon znika za zakrętem. To 100% setera w seterze.

3. “Czy ona aby nie jest za chuda?”
Tego typu komentarze słyszę dość często, bo wśród mocno utuczonych osiedlowych piesków T. wyróżnia się nienaganną figurą. Niestety, przekarmianie psów jest w wielu domach normą (pies dostaje karmę i “spadki” z ludzkiego stołu, które uda mu się wyżebrać) i w efekcie pies o poprawnej wadze wydaje się anomalią. W tym kontekście przypomina mi się historia wystawowego charta, którego właścicielce życzliwi sąsiedzi grozili systematycznie donosami do TOZ - przecież pies nie może być taki chudy, co znaczy, że jest głodzony.

4. “O jaki duży pies! Pewnie musi dużo biegać?”
Owszem, to się zgadza - T. mogłaby spędzać w parku całe godziny, biegając między drzewami. To, co denerwuje mnie w tym stwierdzeniu nie odnosi się do mojego psa, ale wszystkich innych, szczególnie przedstawicieli małych ras. Yorki, buldogi francuskie i maltańczyki oraz wszystkie inne małe pieski także potrzebują więcej ruchu, niż krótka “rundka wokół bloku”, tymczasem mam wrażenie, że wielu ludzi nie traktuje poważnie potrzeby ruchu małych psów. A przecież pies wybiegany to pies nie tylko szczęśliwy, ale i grzeczny.

5. “Idź pobaw się z pieskiem.”
Usłyszałam to zdanie dość dawno, ale mocno zapadło mi w pamięć, bo pokazuje ogromny brak odpowiedzialności. Zacytowane słowa wypowiedziała matka do swojego kilkuletniego dziecka, wskazując mu jednocześnie mojego psa. Chociaż stałam tuż obok T. nie zostałam zapytana, czy można ją pogłaskać. Panią - która najwyraźniej chciała na chwilę uciec od konieczności zabawiania swojej pociechy - nie interesowało, czy T. gryzie albo czy lubi dzieci. Potraktowała mnie, jakbym była niewidzialna i kazała swojemu dziecku bawić się z moim psem. Owszem, T. była wtedy jeszcze urocza i słodka, ale jednocześnie już dostatecznie duża i sprawna, żeby w wybuchu miłości i entuzjazmu np. przewrócić brzdąca. O tym, że gryzła wszystko i wszystkich w ramach ćwiczenia zębów mlecznych nie wspomnę.
T. z czasów "modelowego spaniela". Poniżej, dla porównania, obecnie - w wersji na "zabiedzonego setera".

piątek, 7 marca 2014

O psie, który jeździł pociągiem TLK

Polskie koleje nie cieszą się dobrą sławą, postanowiłam więc przyjrzeć się kwestii przewozu zwierząt w pociągach spółki PKP Intercity z perspektywy regulaminu przewoźnika oraz tego, jak wygląda zastosowanie go w praktyce. Podróżowanie z psem nie jest takie straszne, jak mogłoby się wydawać, nawet, jeżeli trzeba korzystać z usług osławionego PKP. Na pewno jednak warto wiedzieć na co należy się przygotować - tak fizycznie, jak i materialnie - kiedy przychodzi wsiąść z psem do pociągu.


W świetle prawa

Zasady podróżowania w towarzystwie zwierząt przedstawione są w “Regulaminie przewozu osób, rzeczy i zwierząt przez spółkę PKP Intercity (RPO-IC)”, dostępnym tutaj. Zostały ujęte przede wszystkim w paragrafie 26. Zgodnie z nimi małe psy, umieszczone w odpowiednich transporterach, traktowane są jak bagaż podręczny:

1. Podróżny może przewieźć pod swoją opieką bezpłatnie, w ramach bagażu podręcznego – małe zwierzęta domowe (w tym psy), jeżeli nie są one uciążliwe dla współpodróżnych (np. z powodu hałasu, zapachu itp.). Przewożone zwierzęta powinny być umieszczone w odpowiednich pojemnikach (klatkach, pudłach, koszach itp.), zabezpieczających przed wyrządzeniem szkody osobom lub mieniu i umieszczone w miejscu przeznaczonym na bagaż podręczny. Podczas przewozu zwierzęta powinny pozostawać w pojemnikach, w których zostały umieszczone.

Konieczność zakupu osobnego biletu dla zwierzaka dotyczy jedynie dużych psów (koszt biletu wynosi 15,20 zł). Prezentowane poniżej fragmenty regulaminu nie dotyczą psów przewodników oraz psów pełniących funkcję opiekunów osób niepełnosprawnych, które objęte są mniej restrykcyjnymi zasadami (przedstawione są w pominiętym tutaj punkcie 2).
3. Pełnoletni podróżny może przewieźć odpłatnie, pod swoją opieką jednego psa, który nie jest umieszczony w pojemniku pod warunkiem, że:
1) pies jest trzymany na smyczy i ma założony kaganiec [...]; 2) posiada ważny bilet na przewóz psa (z adnotacją „Pies”) [...] oraz aktualne zaświadczenie o szczepieniu psa przeciwko wściekliźnie.
4. W pociągach z miejscami do siedzenia, przewóz zwierząt uzależniony jest od zgody współpodróżnych. Zgoda ta nie jest wymagana w przypadku przewozu: 1) zwierząt w wagonach bezprzedziałowych [...].
5. Przewóz zwierząt w wagonie WL/Bc jest dozwolony, jeżeli podróżny wykupi wszystkie miejsca w przedziale [...].
6. Zwierzęta nie mogą przebywać: 1) w wagonach gastronomicznych [...]; 2) na miejscu do siedzenia; 3) na łóżku w wagonie WL; 4) na miejscu do leżenia w wagonie Bc.
7. Podróżny odpowiada za stan sanitarny przedziału, w którym przewozi zwierzęta. Nie mogą one zakłócać spokoju w wagonie, a szczególnie ciszy nocnej [...].
8. Jeżeli współpodróżni zgłoszą sprzeciw z powodu umieszczenia w przedziale zwierzęcia, podróżny powinien zająć miejsce wskazane przez konduktora (w innym przedziale, przedsionku lub na korytarzu wagonu), a jeżeli jest to niemożliwe – podróżny jest zobowiązany opuścić pociąg na najbliższej stacji. W takim przypadku konduktor zamieszcza na bilecie stosowne poświadczenie na podstawie, którego podróżnemu przysługuje zwrot należności za częściowo niewykorzystany bilet na przejazd, bez potrącenia odstępnego. [...]
10. Jeżeli podróżny naruszy przepisy o przewozie zwierząt, oprócz ewentualnych należności taryfowych jest zobowiązany uiścić opłatę dodatkową ustaloną na podstawie rozporządzenia MI z dnia 20 stycznia 2005 r. W razie odmowy uregulowania należności konduktor wystawia wezwanie do zapłaty [...] na najbliższej stacji podróżnego usuwa się z pociągu wraz ze zwierzętami.

Zderzenie z rzeczywistością

Nie jestem osobą zmotoryzowaną, w związku z tym mam na swoim koncie kilka około trzygodzinnych podróży pociągiem TLK w towarzystwie psa. Pod pewnym względami okazały się one mniej kłopotliwe, niż mogłoby się to wydawać po przeczytaniu regulaminu, pod innymi zaś bardziej. Poniżej postaram się zaprezentować kolejne etapy podróży, opisując konkretne problemy, na jakie można się natknąć.

Jak wiadomo, jeszcze przed wejściem do pociągu należy kupić bilet. W kasach nie ma z tym problemów, ja jednak nie lubię stać w kolejkach na dworcu i tego typu transakcje wykonuję przez Internet. Niestety, taka operacja jest możliwa tylko wtedy, kiedy w podróż udaję się sama lub w towarzystwie dwunogów. W internetowym systemie sprzedaży dostępnym na stronie PKP Intercity nie ma możliwości wybrania opcji dodatkowego biletu dla psa. Właściciel może więc kupić swój bilet przez Internet, ale po bilet dla czworonoga tak czy siak musi pomaszerować do kasy lub dokonać zakupu w pociągu. Po ostatnich zmianach wprowadzonych w regulaminie PKP Intercity za taką transakcję nie pobiera się dodatkowych opłat.

Wejście do pociągu to w przypadku dużych psów naprawdę trudna sprawa. Schody wagonów - wąskie, wysokie, a na dodatek często wykonane z żelaznej kratki - to dla nich przeszkoda niemal niemożliwa do pokonania. Zwykle psa trzeba do wagonu po prostu wnieść. T. waży już ponad 20 kg, zatem opcja noszenia jej na rękach przestała dla mnie istnieć już jakiś czas temu. Na szczęście, P. jest znacznie silniejszy ode mnie. Nie wiem natomiast, czy byłabym w stanie podróżować z nią sama. Pies to nie walizka: wcale nie zdziwiłabym się, gdyby poproszona o pomoc obca osoba odmówiła. Nie każdy jest miłośnikiem tych uroczych zwierząt, a obawa przed ugryzieniem, czy zwykłym pobrudzeniem ubrania jest zupełnie zrozumiała.

Po szczęśliwym dostaniu się "na pokład" wciąż początek i koniec pozostają najtrudniejszymi momentami wyprawy. Pasażerowie szukający swoich miejsc lub tłoczący się z walizkami przy wyjściu mogą budzić niepokój lub ekscytację, zależnie od charakteru psa i jego stosunku do obcych ludzi, nagle pojawiających się w wyjątkowo dużej liczbie. T. zawsze chce się wtedy ze wszystkimi przywitać (zazwyczaj z wzajemnością), jednak kiedy pociąg już ruszy i wszyscy ludzie znajdą się na swoich miejscach szybko się uspokaja i układa do snu.

To wprawdzie wbrew przepisom, jednak zwykle T. podróżuje bez kagańca, jedynie prowadzona na smyczy. Jej aż nadto przyjacielski charakter widać już z daleka jak na dłoni - kiedy tylko zobaczy człowieka od razu zaczyna się cieszyć i merdać nawet nie ogonem, a całym ciałem. Do tej pory podczas kontroli biletów nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, aby brak kagańca był dla pracownika PKP problemem. Przeciwnie, niektórzy z nich byli bardziej zainteresowani przywitaniem się z T., niż sprawdzaniem biletów. Kaganiec jednak mam zawsze przy sobie, na wszelki wypadek, podobnie, jak książeczkę zdrowia psa, o którą również nie zapytał jeszcze żaden konduktor. Niemniej, mimo że nawet pracownicy PKP lekceważą przepisy dotyczące tej kwestii, jeżeli decydujemy się na podróżowanie z psem transportem publicznym trzeba umieć nad nim zapanować i w razie potrzeby być w stanie ubrać go w kaganiec, żeby nie narażać się (z własnej winy) na nieprzyjemności.

Równie wirtualna, jak konieczność “ubrania” psa w kaganiec, jest możliwość przewiezienia go w przedziale, w którym właściciel ma zarezerwowane miejsce. Decydują o tym względy praktyczne: w standardowych, ośmio lub sześcioosobowych przedziałach jest mało przestrzeni, trudno więc oczekiwać, aby pomiędzy nogami pasażerów mógł zmieścić się jeszcze duży pies. W efekcie większą część podróży spędza się z czworonogiem na korytarzu, gdzie może rozprostować łapy lub ułożyć się w miarę wygodnie, przez nikogo nienadeptywany. Nie twierdzę przy tym, że pasażerowie są do psów niechętnie nastawieni i starają się pozbyć ich z przedziału celowo je przydeptując. Przeciwnie, dotychczas wszyscy moi towarzysze podróży byli do T. niezwykle przyjaźnie nastawieni i żywo zainteresowani głaskaniem jej przez całą drogę. Po prostu wielkość przedziału jest taka, a nie inna.

Wagony bezprzedziałowe sprawdzają się nieco lepiej, jednak tylko wtedy, kiedy siedzimy na samym końcu - tam, gdzie znajdują się dodatkowe stojaki na walizki oraz przestrzeń do przewożenia rowerów, dzięki którym jest nieco więcej miejsca. Koniecznie trzeba zadbać o to, aby zarezerwować odpowiednie miejsce lub już w pociągu zamienić się z którymś z pasażerów, bo w pozostałej części wagonu pies po prostu się nie zmieści. Jednocześnie, decydując się na tę opcję, trzeba pamiętać o tym, że od czasu do czasu spokój czworonoga może być zakłócany przez ludzi przechodzących do toalety lub wózek z Warsu. To ostatnie jest szczególnie istotne, bo ciężki, metalowy wózek z perspektywy psa może okazać się przedmiotem tyleż dziwnym, co strasznym.

Na koniec warto podkreślić, że przed podjęciem decyzji o podróży z psem dobrze jest zastanowić się, czy to naprawdę koniecznie, a także, jak na tego rodzaju atrakcje zareaguje nasz pupil. Wiadomo, jazda pociągiem to doświadczenie, którego nie można zafundować każdemu psu. Jeżeli niewielkie pomieszczenia, tłok i obcy ludzie budzą niepokój zwierzęcia, a co gorsza agresję, lepiej zostawić go z pet sitterem, a w podróż udać się samotnie (a co się nażyłam z pet sitterami to moje...). Szczeniaki, które jeszcze nie nauczyły się czystości również nie nadają się do transportu publicznego. Można wprawdzie zaopatrzyć się w podkłady higieniczne, papierowe ręczniki, etc., mimo to jednak nie należy się spodziewać szczególnej sympatii ze strony pozostałych pasażerów.

Oczywiście, czasami nie ma innego wyjścia. Dobrze mieć wtedy świadomość, że konieczność przejażdżki pociągiem razem z psem to wcale nie koniec świata - trzeba tylko zarówno siebie, jak i czworonoga odpowiednio do tego przygotować. Ja na przykład wszystkie podróże z T. wspominam bardzo dobrze.
 
photo credit: Timon91 via photopin cc
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...