Lubię bywać na psich wydarzeniach, uważam bowiem, że socjalizacji i możliwości ćwiczeń w warunkach bojowych nigdy dość, niewiele jednak brakowało, abym z obecności na Psikniku zrezygnowała. Perspektywa odbycia podróży komunikacją miejską na daleką Białołękę była dość odstraszająca. Na szczęście, dzięki uprzejmości B. z bloga Codzienne życie szarego człowieka i M. z Na kanapie siedzi pies mogłam cieszyć się eventem i uniknąć korzystania z usług warszawskiego ZTM. Dzięki!
Na wydarzenie organizowane przez Merdu-Merdu, Psią Edukację, Pies moją miłością i Tasia's Little Corner przybyliśmy punktualnie o 12 - chcieliśmy zobaczyć zapowiadany pokaz agility w wykonaniu Psów w akcji, a następnie spróbować swoich sił w starciu z przeszkodami. Na placu wprawdzie nie było jeszcze zbyt wielu gości - zarówno tych czworonożnych, jak i dwunożnych - jednak mimo to teren opanowany był przez organizacyjny chaos. Pokaz zaplanowany na 12.15 najprawdopodobniej nie odbył się. Zostaliśmy poproszeni o opuszczenie toru i przez chwilę trwała na nim rozgrzewka, ale najwyraźniej nic z niej nie wynikło, a na tor wrócili goście Psikniku i ich pupile, których przebywało z każdą chwilą. Wkrótce zrobił się spory tłok, a podekscytowanie psów, które spacerowały na smyczach sięgnęło zenitu. W tym czasie grzecznie staliśmy tuż przy ogrodzeniu, aby nie zajmować przeszkód profesjonalistom, w końcu jednak doszłam do wniosku, że nie ma na co czekać i wraz z T. ruszyłyśmy obejrzeć sobie plac.
Z utęsknieniem czekałam, aż ktoś ogłosi, że przyszedł czas na spuszczenie psów ze smyczy i swobodną zabawę, ale tak się nie stało. T., dla której wyprawa na Psiknik była pierwszym spacerem tego dnia, była bardzo podekscytowana i ewidentnie potrzebowała możliwości zużycia zgromadzonych przez noc zapasów energii, więc zajęłyśmy się eksploracją terenu i ćwiczeniami na przeszkodach. Wszystkie zabawy odbywały się na smyczy, nikt bowiem nie wspomniał o możliwości zwolnienia z niej psa. Może to i dobrze: teren nie był wyposażony w bezpieczne wejście ze śluzą, a pod bramą z łatwością mógłby prześliznąć się nawet średnich rozmiarów pies.
Urocza psia babcia ze swoją opiekunką, M. W tle B. ze swoim psim dżentelmenem, który dzielnie znosił towarzystwo T. w samochodzie. |
W związku z brakiem możliwości wybiegania psa byłam przygotowana na ciężką przeprawę z T., która na moim końcu smyczy miała objawić się głównie bólem ramion, zaś na końcu psa - frustracją i wyrywaniem się do wszystkiego, co tylko się rusza. Jak się okazuje - niepotrzebnie. Mój rudy zwierz bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, najwyraźniej reżim wprowadzony od czasu powrotu z wakacji daje efekty. Owszem, T. chciała witać się ze znajdującymi się na placu ludźmi, a także z niektórymi psami, ale jednocześnie wykazywała się naprawdę dużą chęcią współpracy. Kilkakrotnie odwiedziłyśmy korytarz socjalizacyjny, gdzie pies może chodzić o różnych, niecodziennych nawierzchniach. Bawiłyśmy się na torze agility, skacząc przez przeszkody, chodząc po szałasie i raz po raz wbiegając do tunelu. Mimo tłumu ludzi i psów T. była nieźle skoncentrowana na mnie, nie szarpała za bardzo smyczy, a nawet była w stanie zatrzymać się na samym środku placu, by zrobić małe ćwiczenie z koncentracji oraz przećwiczyć nasz “ulubiony” znak rally-o: leżeć, obejście psa. Tym, co okazało się być całkowicie poza naszym zasięgiem była huśtawka - T., bez względu na to, jakie akurat smakołyki miałam w dłoni odmawiała na nią wejścia. Domyślam się, że wina leży po mojej stronie - najprawdopodobniej nie byłam w stanie pokazać jej dostatecznie jasno, czego oczekuję. Odniosłam też jednak wrażenie, że huśtawka była dla T. po prostu zbyt wąska, jak na pierwsze starcie z tego rodzaju przyrządem. Przypuszczam, że na początek powinnyśmy spróbować huśtawki o szerszej kładce, która nie będzie wymagała od T. takiej precyzji w stawianiu łap.
Piękny skok! T. zachowywała się, jak prawdziwy latający pies. |
T. pierwszy raz w życiu mogła wypróbować szałas. |
W domu mamy tylko maleńki tunel z Biedronki, więc nie sądziłam, że T. będzie tak swobodnie czuła się w poważnym, dużym tunelu, a tu proszę - wchodziła do niego nawet bez wysyłania. |
Przeskakiwanie, a właściwie przechodzenie przez koło okazało się być tak trudne, że... |
...w pewnym momencie pies mi się zawiesił! |
Na szczęście koncentracja wróciła szybko. Na drugiej połówce kolażu T. wyskakuje po nagrodę. |
Z zachowania T. podczas Psikniku mogłam być całkiem zadowolona, a nawet (tak, tak, nie wierzę, że to piszę!) dumna. Szkoda, że tyle samo dobrego nie mogę napisać o organizacji wydarzenia. Mam wrażenie, że organizatorów zdecydowanie przerosła frekwencja i zupełnie nie radzili sobie oni z opanowywaniem psiknikowiczów. Owszem, pojawiały się nieśmiałe próby udostępnienia toru agility Psom w akcji, czy zaganiania gości na zapowiedziane w programie konkursy, jednak ich efekty nie były szczególnie widoczne. Jednocześnie, odnosiłam wrażenie, że w pewnym momencie została przekroczona pojemność placu. Na terenie znajdowało się za dużo ludzi i psów, aby móc pozwolić sobie np. na spokojne pokazanie nie do końca przekonanemu do koncepcji zwierzakowi, że wchodzenie na pochylnie i kładki to jednak może być fajna sprawa. Przy każdym przyrządzie było co najmniej kilka psów i ich przewodników, przez co skorzystać mogły z nich jedynie pewne siebie dwu- i czworonożne jednostki. Chwali się natomiast obdarowanie wszystkich gości bardzo fajnymi smakołykami oraz zapewnienie psom wody do picia - pod ogrodzeniem stały cztery duże, plastikowe miski, z których mógł skorzystać każdy obecny na placu zwierz.
Psiknik opuściliśmy około godziny 14, czułam bowiem, że T. potrzebuje
domowego spokoju. W tym samym czasie wyszło również kilka innych psów
wraz z ze swoimi przewodnikami, najprawdopodobniej udając się do domów
na miskę zasłużonej suchej karmy, można więc mieć nadzieję, że tłum
nieco się rozładował, a program ruszył pełną parą. Akurat, kiedy wychodziliśmy rozpoczynał się zaplanowany na 12.40 konkurs "Najmniejsza i największa łapka".
Jak widać, ludzi i psów nie brakowało. |
Organizację Psikniku można by bardzo poprawić, dzięki kilku prostym usprawnieniom. Przede wszystkim, w przypadku kolejnej edycji wskazane byłoby wprowadzenie zapisów na wydarzenie, chociażby drogą mailową. Wiem, że w przypadku tego rodzaju imprez organizatorom zależy na możliwie jak największej frekwencji, jednak w tym wypadku dążenie do zgromadzenia dużej liczby ludzi i psów na wybiegu jest niewskazane. Problemem lokalizacji Psikniku było to, że zmęczony tłumem pies nie mógł odejść na bok - po prostu nie było na to miejsca, bowiem należący do Psiej Edukacji teren otoczony jest prywatnymi posesjami. Chcąc odpocząć od tłumu można było więc jedynie wyjść na ulicę. Uważam, że powinno się wziąć na to poprawkę, ocenić psią pojemność placu i na wydarzenie zaprosić taką liczbę ludzi i psów, aby wszyscy czuli się komfortowo. Druga sprawa to ekscytacja, jaka towarzyszyła większości wchodzących na plac psów. Dużo innych zwierząt, dużo ludzi, nowy teren - wszystko to sprawiło, że czworonogi szarpały smycze, wyrywały się do swoich pobratymców i, ogólnie rzecz ujmując, były męczące dla swoich opiekunów. Aby temu zaradzić, można by w program imprezy wpleść przerwy na swobodne bieganie, eksplorację i zabawę bez smyczy. Pół godziny takiej - łatwej przecież do zapewnienia - atrakcji na dzień dobry sprawiłoby, że z psów zeszłoby trochę pary. Potem właściciele mogliby zapiąć je na smycze i spokojnie, bez konieczności kontrolowania szarpiących się pupili, obejrzeć zaplanowany pokaz. Przydałoby się również nagłośnienie, które umożliwiłoby skuteczne ogłaszanie przerw na bieganie i momentów, kiedy psy powinny być na smyczy.
Wizytę na Psikniku - mimo organizacyjnego chaosu - oceniam pozytywnie. Fakt, że T. była w stanie skoncentrować się w tłumie psów i ludzi oraz wykonywać polecenia, skakać przez przeszkody, a nawet chodzić przy nodze to dla mnie naprawdę ogromna radość. Oczywiście, nie było idealnie, jednak biorąc pod uwagę, że tuż po powrocie z wakacji, a zatem jeszcze kilka tygodni temu musiałam walczyć o każdą sekundę uwagi psa, myślę, że mogę pozwolić sobie na odrobinę samozadowolenia. Cieszy mnie również, że po powrocie do domu T. od razu poszła spać. Wygląda na to, że setera można zmęczyć nie tylko wywożąc go w pole.