piątek, 24 kwietnia 2015

Czasami mam ochotę się zbuntować

Właściciele psów nie należą do grup, cieszących się poważaniem i sympatią w społeczeństwie, dlatego zgodnie z Demokrytejską maksymą Słowo jest cieniem czynu staram się swoim postępowaniem dbać o dobry PR zwierzolubnej społeczności. Na każdy spacer wychodzę ze świadomością tego, że w moim ręku spoczywa nie tylko smycz, lecz również przyszłość - moja i każdego mieszkającego w kraju nad Wisłą psiego przewodnika.

Brzmi dumnie? Możliwe. W rzeczywistości jednak taka postawa - chociaż niesie ze sobą nieśmiałe poczucie dobrze spełnionego, obywatelskiego obowiązku - bardziej przeszkadza niż pomaga w codziennym życiu z psem. Bo bycie odpowiedzialnym, niestety, nie popłaca.

Co oznacza odpowiedzialność w ujętym w ten sposób, społecznym kontekście? Dla mnie to przede wszystkim szacunek dla wspólnej przestrzeni oraz wszystkich jej, także tych niezapsionych, użytkowników. W praktyce ten górnolotny frazes sprowadza się ostatecznie sprowadza się do kilku prostych gestów: sprzątania pozostawianych przez pupila śladów przemiany materii oraz przestrzegania przepisów i ogólnie przyjętych zasad funkcjonowania w mieście. Proste?

Nie do końca. Wszak już punkt pierwszy powyższej krótkiej listy nastręcza niemałych problemów.

Wydawać by się mogło, że zebranie z trawnika psiej kupy do żadna filozofia. Kupa do worka, zawiązany worek do kosza - nawet małe dziecko poradzi sobie z tą prostą czynnością, a dorosły, poważny, wyedukowany człowiek powinien wręcz czuć się urażony tym, że ktokolwiek chce mu o tym przypominać, czy wydawać dotyczące rzeczonego rytuału instrukcje w postaci kampanii społecznych. Wszak to, że po psie posprzątać należy to oczywista oczywistość. Ja, chcą tego obowiązku dopełnić, na spacer zabieram nie tylko specjalne worki, lecz również komórkę z latarką, aby gdy potrzeba przyciśnie sukę w ciemnościach móc pozostawioną przez nią pamiątkę wypatrzeć. Taka jestem pełna dobrej woli. Taką mam w sobie wielką chęć dbania o czystość miasta.

Szkoda, że ani władze miasta, ani pozostali jego mieszkańcy tej woli i chęci nie podzielają.

Bo jak inaczej rozumieć to, że w centrum europejskiej stolicy specjalnych koszy na psie odchody nie ma prawie wcale, a aby mój woreczek z psią pamiątką trafił do zwykłego kosza muszę przejść co najmniej dwie przecznice? Jak inaczej rozumieć to, że spółdzielnie mieszkaniowe z lubością grodzą wszystkie, najmniejsze nawet trawniki, trwając w przekonaniu, że psy brudzą, a jednocześnie nie zauważają resztek nadpsutej żywności wylatującej przez kuchenne okna? Jak inaczej rozumieć to, że przechodzący obok dżentelmen w ramach dbania o czystość naszej wspólnej przestrzeni uważa za stosowne skląć mnie bo “na pewno nie posprzątam po psie”, wyrzucając przy tym niedopałek na trawnik?

Wszystko to sprawia, że czasami mam ochotę się zbuntować. Po chwili jednak przypominam sobie, że tylko pokojowa walka z systemem może przynieść pożądane efekty. Bo prawdziwy psiarz powinien być jak Gandhi.

piątek, 17 kwietnia 2015

Pychowice

Dzięki uprzejmości mojego brata każda wizyta w Krakowie obfituje we wspaniałe spacery - możemy wybrać się w miejsca wprost idealne dla setera, w które jednak często nie sposób dotrzeć komfortowo komunikacją miejską. Tym razem, kierując się rekomendacją Ewy z bloga Pies Berek, odwiedziłyśmy Pychowice.

Pychowice to obszar, który został włączony do granic administracyjnych Krakowa w 1941 roku, obecnie wchodzący w skład dzielnicy Dębniki. Od wschodu sąsiaduje ze skałkami Twardowskiego, od południa zaś z Kampusem UJ. To zielona, trochę dzika enklawa, do której nie dotarła jeszcze moda na stawianie biurowców na każdym wolnym kawałku przestrzeni. Mam nadzieję, że tak zostanie, bowiem będąc w Pychowicach można zupełnie zapomnieć o zgiełku miasta - tylko widoczne na horyzoncie, gęsto upakowane, wysokie budynki przypominają, że cywilizacja jest bliżej niż mogłoby się wydawać.

Do Pychowic można dojechać zarówno autobusem (linie 112, 162, 412), jak i samochodem. W tym drugim przypadku najlepiej z Tynieckiej wyjechać w Jemiołową, a następnie odbić w Rodzinną. Można też wjechać w Rodzinną bezpośrednio z Tynieckiej, jednak nie polecam tej opcji - to bardzo wąska uliczka i pokonanie jej dużym samochodem może stwarzać pewne problemy. Oczywiście, da się przejechać, ale nie będzie to szczególnie komfortowa podróż. Ostatecznie jednak, bez względu na to, jaką obierze się trasę, Jemiołowa i Rodzinna zbiegają się u wejścia na pola, gdzie można spokojnie zostawić samochód i ruszyć do seterowego raju.

Wybierając się na spacer do Pychowic trzeba pamiętać o tym, że to z jednej strony tereny dość dzikie, z drugiej natomiast popularne wśród okolicznych (i nie tylko!) psiarzy. Podczas przechadzki po polach możemy więc spotkać zarówno rozmaite ptactwo, jak i miejskie czworonogi wszystkich ras i rozmiarów. Wziąwszy pod uwagę to, a także fakt, że ostatnimi czasy T. ma raczej pstro w głowie i zamiast o posłuszeństwie myśli o wiośnie zdecydowałam się zabrać ze sobą 20-metrową linę treningową. Warto przy tym dodać, że Pychowickie pola na spacer z liną nadają się znakomicie. Teren jest w miarę równy i niezbyt zadrzewiony, dzięki czemu długaśny sznur w zasadzie nie ma o co plątać się, czy zaczepiać - zakładając się, że pies bez problemu odwoła się od skupisk gęstych, kolczastych krzaków.

Decyzja o wykorzystaniu liny okazała się słuszna i nieco na wyrost jednocześnie. W pierwszej części spaceru, kiedy jeszcze rude baterie były naładowane na 110%, T. reagowała tak sobie na przywołanie i komendę zmiany kierunku, przede wszystkim zaś po podbiegnięciu do mnie nie pobierała smakołyków, a ja nie ufam jej, gdy jest w takim stanie pobudzenia, że zapomina o tym, iż warto jeść. Później jednak, kiedy już można było uznać, że rozprostowała łapy jej zachowanie jako tako unormowało się: kontrolowała pozycję moją oraz naszych spacerowych towarzyszy, szarpała się patykiem i była w miarę pozytywnie nastawiona na kontakt z człowiekiem. Wszystko jednak nie powstrzymało jej od odwiedzenia okolicznego SPA w postaci gigantycznej kałuży.

W trakcie dwóch naszych spacerów w Pychowicach spotkaliśmy pięknego Flat Coated Retrivera,  dwa maltańczyki, rhodesiana, buldożka francuskiego, a także mniejsze i większe kundelki, jednak psy szybko zniknęły nam z oczu, teren jest bowiem ogromny i nie wymusza interakcji pomiędzy psami, które nie mają na nią ochoty. T. rzecz jasna, nie wykazała zainteresowania przedstawicielami swojego własnego gatunku, zbyt zajęta eksplorowaniem środowiska. Dla takich psów Pychowice to prawdziwy raj, tamtejsze pola stwarzają im bowiem możliwość zrealizowania ich potrzeby ruchu w preferowany przez nie, a przy tym bezpieczny sposób. Teren jest oddalony od jakichkolwiek ulic, co więcej - przynajmniej na mój pierwszy rzut oka - dość czysty. Nie wiem, wyglądają pychowickie łąki w sezonie grillowym, jednak podczas naszej wizyty w trawie zauważyłam tylko jedną butelkę.

T. na spacerach bawiła się wyśmienicie - do tego stopnia, że za każdym razem zastanawiałam się, czy drogi powrotnej nie przyjdzie nam pokonywać na piechotę. Jak wiadomo, brudny, szczęśliwy seter niespecjalnie komponuje się z jasną, beżową tapicerką. Ze swej strony mogę powiedzieć, że Pychowice to obok Przylasku Rusieckiego najfajniejsze tereny spacerowe w Krakowie.

piątek, 10 kwietnia 2015

Prawdziwa szkoła przetrwania

O tym, czym dokładnie jest cieczka z punktu widzenia psiej fizjologii oraz jakie są jej objawy napisano w Internecie całe tomy. Odnoszę jednak wrażenie, że jednocześnie niewiele można znaleźć porad, dotyczących tego, jak w miarę bezboleśnie przetrwać ten okres. A zaprawdę, powiadam Wam, nie zna życia ten, kto nie musiał zapewnić ruchu i zajęcia podczas cieczki suce, którą na co dzień po prostu rozpiera energia!
Na początek należy jasno uświadomić sobie, że wraz z cieczką w życiu opiekuna psiej damy pojawiają się dwa zasadnicze problemy. Pierwszym jest kwestia utrzymania względnej czystości w mieszkaniu, drugim natomiast - spacery. W przypadku porządku sprawa jest prosta. Są dwa podstawowe rozwiązania, zależne od upodobań estetycznych domowników oraz ilości wolnego czasu, jakim dysponują. Ci, którym nie przeszkadza, gdy tymczasowo prezencja psa leci na łeb, na szyję mogą wykorzystać stylowe psie majty. Z kolei wielbiciele aktywności fizycznej w domowym zaciszu chętniej postawią na codzienne bieganie za pupilem z mopem i ścierką. Co kto lubi.

Spacery natomiast stanowią problem znacznie bardziej złożony. Spacer jest dla psa najważniejszym punktem codziennej rutyny. To nie tylko możliwość załatwienia podstawowych potrzeb fizjologicznych w stosownym miejscu, ale przede wszystkim okazja do rozprostowania łap po całym dniu wypełnionym obowiązkowym jedzeniem i spaniem oraz wywąchania, co słychać u osiedlowych kumpli. Jako że cieczka trwa nawet kilka tygodni, trzeba zadbać o to, by zachowane zostały wszystkie funkcje spacerów - zarówno te fizjologiczne, jak i rekreacyjno-towarzyskie. Jednocześnie, wyjścia z domu należy organizować tak, aby nie przyciągać tabunów napalonych adoratorów i ostatecznie nie skończyć z nieplanowanym miotem szczeniąt o niewiadomym pochodzeniu. Warto przy tym podkreślić, że często spotkanie suki w cieczce z niewykastrowanym psem kończy się podnoszącą ciśnienie wymianą zdań pomiędzy właścicielami zwierząt, bo opiekun suki uważa, że pańcio niedoszłego reproduktora powinien lepiej kontrolować zachowanie swojego pupila i vice versa. Znaczy się, nie jest lekko.

Zacznijmy od ludzkiej strony problemu, a więc odpowiedzialności. Uważam, że każdy przewodnik jest zobowiązany na spacerze kontrolować poczynania swojego pupila (bez względu na jego płeć). Jednocześnie, właściciel suki w cieczce powinien tę kontrolę wzmóc w dwójnasób i nie liczyć w kwestii na wsparcie ze strony innych psiarzy po prostu dla swojego własnego dobra. O nieplanowane krycie naprawdę bardzo łatwo. Wystarczy chwila nieuwagi. Oczywiście, aby miało miejsce potrzebne są dwa psy, jednak na koniec dnia to właściciel suki zostaje sam z problemem. I to niekoniecznie jednym. Może się przecież okazać, że to dwanaście lub więcej małych, słodkich problemów. Z tego powodu uważam, że przewodnik suki w cieczce powinien przy pilnowaniu jej na spacerach liczyć wyłącznie na siebie - tak samo, jak wyłącznie na siebie będzie mógł liczyć odchowując nieplanowany miot.

W obliczu cieczki niewątpliwą zaletą suk setera irlandzkiego jest fakt, że w przypadku tej rasy ruja przebiega w trybie ninja. Poważnie. T. podczas pierwszej, trwającej niemal siedem tygodni (!) cieczki udowodniła, że można codzienne spacery odbywać bez wianuszka natrętnych adoratorów towarzyszących suce i jej przewodnikowi krok za krokiem. Nie znaczy to jednak, że niewykastrowany pies stojąc w niewielkiej odległości od suczki nie wyczuje rui. Oznacza to tylko tyle (i aż tyle), że do suki setera irlandzkiego nie będą zlatywały się wszystkie psy, jakie zamieszkują te same tereny w promieniu pięciu kilometrów. Czy w takim razie można pozwolić sobie na spacery bez smyczy? Moim zdaniem - nie. Po pierwsze, uważam, że niewiele jest suk, u których posłuszeństwo wobec właściciela wygrywa z instynktem reprodukcyjnym. Wprawdzie w ciągu całej rui jest raptem kilka płodnych dni, ale to wcale nie oznacza, że wcześniej lub później panna na wydaniu nie dojdzie do wniosku, iż pora poszukać chętnego kawalera na własną łapę. Po drugie, seter podczas spaceru bez smyczy dość daleko odbiega od przewodnika, co znacznie utrudnia sprawowanie nad nim bezpośredniej kontroli. Nie o posłuszeństwo psa (lub jego brak) tutaj chodzi, ale po prostu o to, że w razie ataku natrętnego adoratora nim właściciel suki zdąży interweniować będzie po wszystkim.
Jak w takim razie zadbać o aktywność suki w trakcie cieczki? Przede wszystkim, warto rozejrzeć się w okolicy za ogrodzonym terenem, na którym można bezpiecznie zwolnić psa ze smyczy i pozwolić mu trochę pobiegać, pod warunkiem, że akurat nie ma tam innych czworonogów. W przypadku T. taką rolę ostatniej deski ratunku pełnił wybieg dla psów przy Ogrodzie Krasińskich. Teren ów jest jednak niezwykle popularny wśród okolicznych psiarzy, stąd też trudno było trafić na taki moment, żeby ruda miała go tylko dla siebie. W trakcie cieczki T. odwiedzała wybieg najwcześniej po północy. Przy czym była z niego zabierana natychmiast, gdy na horyzoncie pojawiał się czworonóg, pragnący skorzystać z oferowanych przez ten teren dobrodziejstw, bowiem zgodnie z regulaminem obiektu suki w trakcie rui nie powinny na nim przebywać.

Świetnie sprawdzają się również długie spacery na smyczy po mieście oraz wspólne wizyty w kawiarniach. Tłok, dziwne zapachy i dźwięki składają się na mnogość wrażeń, która potrafi zmęczyć nawet najtwardszego zawodnika. Jeżeli dodatkowo podczas takiego spaceru przewodnik wymaga od suki koncentracji oraz wykonywania prostych komend w pakiecie otrzymujemy wspaniały, a przy tym bardzo wymagający trening w rozproszeniach. Dobrze jest przy tym mieć na względzie to, że suka może mieć w tym okresie problemy z wykrzesaniem z siebie dawki intelektualnego potencjału wystarczającej, aby podobny trening był dla obu strony smyczy przyjemnością.

Dobrze działa także - i to zarówno na psa, jak i jego przewodnika - wspólne bieganie. Dzięki temu, że sukę “łączy” z właścicielem lina z amortyzatorem można łatwo zapobiec ewentualnemu nagłemu wybuchowi miłości. Jednocześnie, bieganiem można zapewnić psu regularną, dynamiczną aktywność i przy okazji nieco podreperować kondycję - odpowiednio wysoki poziom zaangażowania dwunoga i relatywnie długa ruja powinny zsumować się co najmniej w półmaraton.

Wszystko to jednak w obliczu seterowej potrzeby ruchu jest kroplą w morzu potrzeb i niewiele daje nawet w połączeniu z intensywnymi ćwiczeniami w domowym zaciszu. Prędzej czy później (nie ma co ukrywać - raczej prędzej) suka zaczyna nie tylko chodzić po ścianach, ale i tęsknym wzrokiem spoglądać w stronę sufitu, po którym również można by pobiegać.
Nagle futro, które do sikania podnosi łapę wydaje się niezwykle kuszącą opcją. Przynajmniej do czasu kiedy - wyczuwszy sukę w cieczce - nie da w długą, ignorując wyćwiczone na 100% przywołanie.

piątek, 3 kwietnia 2015

Konkurs "Pies (prawie) doskonały" - ogłoszenie wyników

Wczoraj w nocy dobiegł końca konkurs "Pies (prawie) doskonały". Popularność zabawy przerosła moje najśmielsze oczekiwania - przysłaliście aż 34 wspaniałe zdjęcia, tym samym opowiadając aż 34 ciekawe, często bardzo zabawne szkoleniowe historie. Ta "klęska urodzaju" sprawiła mi ogromną radość. Cieszę się, że aż tyle osób zdecydowało się publicznie opowiedzieć o swoich - mniejszych i większych - problemach z psami. Galerię wszystkich konkursowych prac możecie zobaczyć tutaj.

Niestety, zwycięzca może być tylko jeden. Ogromnie żałuję, że nie jestem w stanie nagrodzić wszystkich i przez to byłam zmuszona do podjęcia decyzji. Wierzcie mi, wybór jednego zdjęcia spośród tylu pięknych, kreatywnych propozycji nie był łatwy. Do ostatniej chwili wahałam się i zmieniałam zdanie. Pomógł P., konstruując pucharową tabelkę z pracami wszystkich uczestników konkursu. Ostatecznie zdecydowałam się palmę pierwszeństwa przyznać Ewie i Kazanowi, którzy zmagają się z lękiem separacyjnym. To bardzo poważny problem, który uderza w psychikę zarówno psa, jak i jego przewodnika. Dla psa oznacza życie w ciągłym strachu, dla człowieka zaś nieustający stres - o dobro zwierzaka i nie tylko. Do tego te przepełnione emocjami oczy Kazana... Nie mogłam się im oprzeć!

Serdecznie gratuluję zwycięskiej parze! Ewo, nie zapomnij sprawdzić maila - w skrzynce już czeka na Ciebie wiadomość w sprawie odbioru nagrody.


photo credit: Kreg Steppe
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...