piątek, 12 września 2014

Pies na imprezie masowej: garść rozważań i obserwacji

Ci z Was, którzy śledzą Trend z seterem na Facebooku wiedzą, że w ostatni weekend sierpnia z zapartym tchem śledziłam popisy latających psów i ich ludzkich przewodników na Dog Chow Disc Cup. Oprócz czworonożnych zawodników miałam okazję przyjrzeć się również zwyczajnym, miejskim psom i ich właścicielom, wielu z nich bowiem zdecydowało się przyprowadzić na zawody swoich pupili, by wraz z nimi zasiąść na widowni. Mogłoby się wydawać, że to świetny pomysł: przecież DCDC do impreza bez reszty psia, co więcej w jej trakcie można było za darmo zasięgnąć porady weterynarza, behawiorysty oraz dietetyka, z moich obserwacji wynika jednak, że w większości przypadków był to zły pomysł.

Nim przejdziemy do psów na widowni, trzeba uświadomić sobie, że DCDC to prawdziwa impreza masowa. Myśląc o latających psach wyobrażamy sobie przede wszystkim popisy zawodnika i jego czworonoga o rozległym głównym polu, które przeznaczone jest tylko i wyłącznie dla występującej aktualnie drużyny lub sporych rozmiarów basen, do którego skaczą dzielne psiaki startujące w Dog Diving. Zapominamy natomiast o całej otoczce wydarzenia: tłumach obserwatorów przepychających się przy barierkach i banerach, głośnej muzyce, szczekaniu podekscytowanych psów, zapachach unoszących się ze straganów z napojami i przekąskami, pękających z hukiem balonach, biegających wokoło małych dzieciach… Nawet dla człowieka, który doskonale wie, czego się spodziewać znalezienie się w samym środku tego wszystkiego może być męczące, a cóż tu mówić o psie.
Pokaz zaganiania kaczek. Publiczność, jak widać, jest mocno stłoczona tuż przy banerach.

Mimo konieczności narażenia pupila na ogrom bodźców wielu widzów zdecydowało się przyjść na DCDC ze swoimi psami. Nie twierdzę przy tym, że to bezwzględnie zły pomysł. Chciałabym raczej zachęcić do zastanowienia się, czego właściwie oczekujemy, wybierając się na tego rodzaju wydarzenie z psem, który nie jest czworonożnym sportowcem.

Osobiście dzielę widzów z psami na dwie grupy - tych, którzy zdecydowali się przyjść na Pole Mokotowskie, aby oglądać zawody oraz tych, którzy DCDC chcieli wykorzystać do socjalizacji swoich psów lub ćwiczeń w dużych rozproszeniach. Uważam, że w pierwszym przypadku zabieranie ze sobą czworonoga ma niewiele sensu. Przypominam, że w pierwszy dzień (sobota) harmonogram zawodów był rozpisany praktycznie na cały dzień, od 9 do 17.30, zaś w drugi (niedziela) - do 18. Dla człowieka to długie godziny pełne emocji i oglądania akrobacji wywołujących wypieki na twarzy. A dla psa? Długie godziny spędzone na siedzeniu w jednym miejscu, na dodatek w otoczeniu tłumu ludzi i psów, z którymi nie może się pobawić oraz zapachów, z którymi nie może się zapoznać. Przypominam przy tym, że na terenie zawodów wszystkie psy - zarówno sportowcy (jeżeli akurat nie występują), jak i widzowie - powinny być prowadzone na smyczy. Dla psa to trudna sytuacja, stąd widziałam sporo czworonogów ujadających, wyrywających się do przechodzących w pobliżu ludzi i psów, czy kopiących dziury w trawniku (niczym innym nie mogły się przecież zająć). Takie zachowanie, oczywiście, powodowało irytację właścicieli zwierzaków, którzy byli bardziej zainteresowani oglądaniem psich sportowców niż swoimi pupilami. To zaś prowadziło do karcenia psów, szarpania smyczy, aby je uspokoić (moim faworytem był seter irlandzki w kolczatce i na smyczy automatycznej) lub wypuszczania smyczy z ręki, aby przez chwilę mieć psa z głowy i udawania, że nie widzi się, iż pupil np. zaczepia innych widzów. Niektórzy, chociaż takich osób było niewiele, ostatecznie godzili się z tym, że pies potrzebuje spaceru z prawdziwego zdarzenia i opuszczali widownię, co było najlepszym możliwym wyjściem.

Z jednej strony, nie dziwi mnie zachowanie tych właścicieli - w końcu na DCDC przyszli, aby oglądać zawody. Z drugiej strony natomiast… Skoro chcieli skupić się na sportowych emocjach po co zabierali ze sobą swoje psy?
Dog Diving również budził duże zainteresowanie, zwłaszcza wśród młodszej części widzów.

Socjalizacja psa lub ćwiczenie w rozproszeniach to zupełnie inna para kaloszy. Zakładam, że osoby, które zdecydowały się przybyć na DCDC ze swoimi psami właśnie w tym celu wiedzą, kiedy ich pupil ma dość i potrzebna jest mu przerwa, odejście na bok, w spokojniejsze miejsce. Inna sprawa, czy takie zawody to rzeczywiście dobre miejsce do nauki. Zastanówmy się, kogo możemy spotkać na widowni. Wbrew pozorom latające psy fascynują nie tylko świadomych psiarzy, ale również zwykłych ludzi - cywili, którzy o wydarzeniu dowiedzieli się przez przypadek, akurat przechodzili przez park lub jeździli po okolicy na rolkach, czy rowerze. Oczywiście, obie wymienione tu grupy to miłośnicy psów. Warto jednak pamiętać o tym, że nie wystarczy kochać - trzeba kochać odpowiedzialnie. O chodzi? Otóż, z moich obserwacji wynika, że podczas DCDC cmokacze i osoby wyciągające bez pytania ręce do cudzych psów występowali w wyjątkowym zagęszczeniu na metr kwadratowy i wyrabiali 200% normy. W związku z tym każdy kto chciałby oduczyć swojego pupila zaczepiania kogo popadnie wybierając się z nim oglądać latające psy mógł osiągnąć dokładnie przeciwny efekt. Dla psa, który potrafi skupiać się na przewodniku w każdych warunkach DCDC może być sprawdzianem umiejętności niejako na placu boju, jednak dla właściciela czworonoga, który znajduje się kilka poziomów niżej na skali posłuszeństwa może to oznaczać nieustające pasmo frustracji i ciągłą walkę o uwagę psa.

Jakkolwiek trochę tu ponarzekałam wcale nie uważam, że przyprowadzenie swojego psa na DCDC to zły pomysł i działanie skazane na porażkę. Trzeba jednak pamiętać o realizacji podstawowych potrzeb czworonoga, bacznie obserwować go w trakcie imprezy, wreszcie wiedzieć, kiedy powiedzieć sobie “dość” i wycofać się na z góry upatrzone pozycje. W dbaniu o dobro psich widzów mógłby pomóc również organizator wydarzenia, na przykład każdego dnia organizując 30-minutową sesję nauki sztuczek, która pomoże zmęczyć czworonożną publiczność, a przy tym pokaże  właścicielom, jak uczyć pupili pozytywnymi metodami.

***
Na DCDC spędziłam połowę piątku, pomagając jako wolontariusz w przygotowaniach, a także całą sobotę - jedynie w towarzystwie aparatu fotograficznego. Brak psa wcale nie przeszkodził mi w ucięciu sobie krótkiej pogawędki z behawiorystą. W niedzielę natomiast przez około dwie godziny towarzyszyli mi P. i T. Odwiedziliśmy namiot weterynaryjny, kupiliśmy nową zabawkę, zdobyliśmy kilka dysków i przez chwilę obserwowaliśmy Dog Dartbee, szybko jednak stanie w tłumie zmieniliśmy na zabawę i swobodne bieganie. Pies był zadowolony. Pańcia również.
To czym zajmowałam się podczas DCDC, kiedy T. nie było w okolicy i gdy pojawiała się na moim horyzoncie. Połowa kolażu autorstwa czytelnika o pseudonimie Jabol, druga połowa autorstwa P.
Jeżeli ktoś z Was ma ochotę obejrzeć zdjęcia z wydarzenia (będzie na nich więcej latających psiaków!), to znajdują się one tu: piątek, sobota, niedziela, T. kontra frisbee.

7 komentarzy:

  1. jeszcze wiele osób przychodzi spotkać swojego psa z jego znajomymi! mój pies to urodzony rasista i czerpie widocznie większą przyjemność z rozrabiania z borderami ;p ale może to przez to, że mogą się wzajemnie zaganiać i "czają bazę" ;)
    ale też miałam niemiłą sytuację- kiedy nasze psiaki się kąpały lablador jakiegoś kretyna obsikał nasze leżące na ziemi torebki- tak ot zaznaczał co było będąc na smyczy. Jak zaczęłam się wkurzać na właściciela to odpalił "to psi park, po co kładziecie na ziemi jakieś graty skoro chodzą tu psy!" skończyło się strażą miejską i mandatem dla buraka, no ale cały dzień z obsikanymi rzeczami...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja pojechałam pół na pół, trochę pooglądać i porobić zdjęcia, ale również poćwiczyć z Bado na przykład odwoływanie w rozproszeniu i parę innych zachowań, których w codziennych warunkach nie jestem w stanie ćwiczyć. owszem, zdarzało mu się ujadać do innych psów na widowni, ale chodziło mi właśnie o ćwiczenie opanowania w takiej sytuacji, które przyniosło oczekiwane efekty, bo po kilku korektach potrafił ładnie usiąść, wyciszyć się, za co później w nagrodę pozwalałam mu rozładować emocje w zabawie z innym psem. na widowni też szukałam dobrego miejsca na takie ćwiczenie, chociaż na wypadek spotkania "podbiegacza" pamiętałam jak mam się zachowywać, żeby nie osiągnąć efektu odwrotnego niż zamierzony.
    wiem o czym mówisz, bo sama musiałam dosyć dokładnie przemyśleć bardzo dużo możliwych scenariuszy i reakcji, ponieważ mój pies jeszcze niedawno potrafił stracić mózg widząc innego psa a nie chcieliśmy cofnąć się do punktu wyjściem. musiałam dobrze przemyśleć, czy jest gotowy na tego typu imprezę, bo do tej pory mieliśmy styczność tylko z "niepsimi" masowymi imprezami, a to obecność psów była dla niego wyzwaniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się - ja byłam na DCDC w Poznaniu BEZ psa i jestem bardzo z tego zadowolona. Pianuś tylko miałby stres, bo dla niego to stanowczo zbyt dużo emocji, a ja też bym się niepotrzebnie denerwowała. Zamiast tego oglądałam wspaniałe bordery i inne aussie, i dobrze się bawiłam. Po co z psem, jeśli ani on, ani ja nie bylibyśmy szczęśliwi?
    Rozważam wypad w przyszłym roku z psem właśnie, ale tylko i wyłącznie dla mojego psa - nie jako widz, tylko jako osoba z tej drugiej grupy, o której wspomniałaś:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. My chodzimy z Bohunem na takie imprezy jedynie jako orbitujący wokół wydarzeń obserwatorzy. Tu podejdziemy, tam z dala popatrzymy, chwilę posiedzimy, pójdziemy się przespacerować po parku. Taki misz masz. Wszystko w miarę możliwości burka. Dla nas jest to szansa do oswojenia się Bohuna z różnymi ludźmi. We Wrocławiu w 90% przypadków trafiamy raczej na mądrych uczestników imprez, którzy albo wiedzą jak podejść do psa, albo ignorują. Bardzo się cieszę, jak jakiś nastolatek zapyta się czy może pogłaskać. Wtedy mówię np. że tak, jeśli umie, albo proponuję żeby poprosił psa o łapę i dał smakołyk. U nas największym problemem są dzieci - burek ich nie rozumie i czuje, że nie odczytują jego sygnałów (jak już jakiś dzieciak podbiegnie). Wtedy mówię, że nie wolno biegać za psem i nagradzam za spokój. Ale nie przypominam sobie wyjątkowego natręctwa ze strony obserwujących, a i my staramy się nie przeszkadzać. Kiedy widzę, że Bohun czegoś się wystraszy (głośniejszych krzyków, wystrzału) wtedy jest koniec imprezy i wracamy do domu. Wydaje mi się, że trzeba patrzeć przede wszystkim na psa :)

    OdpowiedzUsuń
  5. my też byliśmy, ale raczej w celach socjalizacyjnych, bo ja nie lubię huku :) - efekty można zobaczyć tu :) -> http://fermenaprt.blogspot.com/2014/09/cudowny-weeken-z-parsonami-czesc-druga.html

    pozdrawiam i może uda nas sie wreszcie spotkać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witajcie :)
    śledzę Was na FB i aż dziw, ze dopiero teraz tu trafiłam.
    My na DCDC nie jeździmy, bo mamy daleko. Gdyby byłaby taka możliwość to na pewno jakiegoś psiaka wzięłabym ze sobą, do socjalizacji. Ale na pewno nie ładowałabym się tam, gdzie jest najwięcej ludzi i hałasu, tylko czysto towarzysko spędzilibyśmy czas. I nie na cały dzień, a wpaść na godzinkę-dwie. Inaczej to faktycznie męczenie i siebie i psa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że również tutaj udało Ci się trafić. :)

      Usuń

Uwagi? Opinie? Chętnie poznam Twoje zdanie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...