Miło mi poinformować, że zdołałam zmusić P. do napisania relacji z rajdu na orientację, który niedawno odbył się w Puszczy Bolimowskiej. Wygląda na to, że klawiatura jest w stanie znieść więcej niż pańcina świadomość - wydawało mi się, że wiedziałam, jak na Dog Orient poradziła sobie moja ekipa, a tu proszę, tyle nowych szczegółów! Zapraszam do lektury!
***
Kiedy nieco ponad rok temu spisywałem moje wrażenia z pierwszego dogtrekkingu, zakończyłem je prostą tezą: “jeżeli nie zacznę biegać na 10 kilometrów, dogtrekking ma nam niewiele do zaoferowania”. Od tamtej pory temat zaczął do mnie wracać, a w ostatni weekend (6-7 czerwca) znowu trafiłem na rajd Dog Orient, kończąc go z wynikiem jednocześnie gorszym i lepszym niż poprzednio.
Rok to kawał czasu, sporo się w T. i moim życiu zmieniło, stało się też jasne, że rudy zwierz ochotę na ruch ma nie do zdarcia. W końcu więc na jesieni zaczęliśmy nieśmiało truchtać, zimę nieregularnie przebiegaliśmy, więc na wiosnę (o dziwo!) przebiegnięcie dystansu 10 kilometrów dla mnie i T. nie stanowiło wyzwania, choć T. po 8 kilometrze wyraźnie zaczynało się nudzić (co nie jest tożsame z brakiem sił!). Wreszcie z myślą o dogtrekkingu w ramach treningu zacząłem zabierać na biegi 3-kilogramowy plecak. Krótko potem pojawiły się pewne problemy. Najpierw T. zaliczyła nieudaną sterylizację, co ją na jakiś czas wyłączyło z uprawiania poważnego wysiłku fizycznego, potem ja przeciążyłem (głównie swoją niefrasobliwością) kolana. Przez to miesiąc przed zawodami dystans ponad 5 kilometrów przebiegłem tylko dwukrotnie: na warszawskim Ekidenie, a potem kilka dni przed startem, kiedy na 7 kilometrze dostałem kolki i musiałem zrobić sobie przerwę zanim dodałem brakujące 3 kilometry do domu. Nie da się ukryć, że moje przygotowanie fizyczne pozostawiało więc sporo do życzenia.
Lepiej natomiast byłem przygotowany do imprezy pod kątem organizacyjnym. Wiedziałem co i w jakiej ilości zabrać, a co sobie odpuścić, jak się ubrać. Dwa dni przed wyjazdem do Bud Grabskich przetestowałem też jeden z napojów “izotonicznych” polecanych przez Marmurkowego. Okazało się jednak, że T. była wprawdzie gotowa przełknąć wodę z miodem, za to banan został oceniony, jako niejadalny. Kiedy ostatecznie receptura została odrzucona, zostało stanowczo za mało czasu na dalsze eksperymenty i pozostaliśmy przy zwykłej wodzie. W piątek wrzuciłem wszystko czego potrzebowałem (poza klapkami) do plecaka, wsiedliśmy do pociągu i po nieco ponad godzinnej jeździe byliśmy w Skierniewicach-Rawce. Śmieszny zbieg okoliczności: gdy byłem w pociągu, mój operator GSM wysłał mi SMS-a z informacją, że zużyłem abonament internetowy. Z kolei plan dotarcia do ośrodka bazował na Google Maps. W efekcie zbłądziłem jeszcze przed startem.
W ośrodku zgarnąłem kluczyk do domku (jak się okazało - spałem sam) i poszliśmy się z T. rozpakować. Po sąsiedzku mieszkali m.in. Pestka z człowiekiem - przewodnikiem i Bohun z obstawą. Z drugiej strony mieszkało stado wyjców i szczekaczy, które boleśnie uświadomiło mi czemu ludzie mogą nie chcieć mieć psów w ośrodku na wakacjach. W towarzystwie sąsiadów i przy kilku piwach miło spędziliśmy z T. wieczór i początek nocy, ale koło północy zwinęliśmy się spać - następnego dnia o 10 startowaliśmy.
Obudziłem się o 7, zjadłem przygotowane w W-wie śniadanie, potem podrzemałem trochę, wstałem, przygotowałem się do zawodów (strój, elementy rozgrzewki, przepakować potrzebny bajzel z dużego plecaka podróżnego do małego plecaka sportowego etc.), po czym w towarzystwie “Bohunów” (Króla Wrocławskiego Chill Outu - przyp. D.) ruszyliśmy w kierunku linii startu. Dostałem mapę i 20 minut przed rozpoczęciem rajdu mogłem wreszcie spojrzeć na trasę i zdecydować jakie cele naprawdę chciałbym zrealizować podczas biegu. D. wcześniej sugerowała, że może po prostu powinienem przebiec minimalną trasę jak najszybciej, jednak ten pomysł zupełnie mi się nie podobał. 10 kilometrów zajmuje niecałą godzinę, nawet biorąc poprawkę na teren, pogodę i moją orientację, co oznaczało, że już o 12 mógłbym ruszyć z powrotem na stację kolejową. Bez sensu.
Ostatecznie stanęło na tym, że plan minimum to ~⅔ trasy, a reszta w zależności jak mi będzie szło. Będąc dobrej myśli przepchnąłem się na start do biegaczy i po chwili ruszyliśmy. T. tylko na to czekała i jak zwykle na początku wyrwała na przód niczym Shadowfax pod Gandalfem. Kilkaset metrów za linią startu biegłem razem z parą nieznanych ludzi dość wysokim tempem w kierunku punktu czwartego. Był on nieoczywisty do znalezienia, przez co szukaliśmy go może 4 minuty, ale już po chwili z podbitymi kartami startowymi, we trójkę, ruszyliśmy w kierunku następnego punktu - trzeciego. Po drodze mój niezmordowany ogar zahaczył o podpięte do prądu ogrodzenie okalające pastwisko dla konia. Psina wpadła w lekką panikę, ale po chwili nic nie było po niej widać (zobaczcie, wystarczy spuścić ich na chwilę z oka i od razu takie historie! - przyp. D.). W punkcie trzecim zameldowaliśmy się z, jak sądzę, bardzo dobrym czasem. Jednak w tym miejscu stało się dla mnie jasne, że tempo osób, z którymi biegłem jest trochę za dobre jak na moje nogi i dłużej nie zdołam go utrzymać. Rozdzieliśmy się, dalej biegłem i maszerowałem sam. Z fatalnym skutkiem.
Najpierw minąłem o przynajmniej pół kilometra punkt dwunasty, potem punkt drugi (nie sam zresztą) i zacząłem krążyć po leśnych działkach. Tu o tyle dobrze się złożyło, że zawodnicy, których spotkałem po drodze mieli swoją własną mapę, dzięki której odkryli jak bardzo nadłożyliśmy drogi. W efekcie kiedy dotarłem do dwunastki, mnóstwo osób już ją opuściło lub opuszczało. Wystarczyły w sumie cztery punkty, abym nabiegał się niemało. Byłem co najwyżej w środku stawki i sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Udało mi się nie pomylić trasy do jedenastki. Po drodze minąłem ekipę z Bohunem, z czego jasno wynikało, że na odcinku, na którym miałem najwięcej pary w nogach, narobiłem tyle głupot, że z punktu widzenia zawodów mój wynik był gorszy niż równy, dobry marsz. Stąd - skuszony prostą drogą - marszobiegiem ruszyłem w kierunku punktu dziewiątego, gdzie czekał na nas poczęstunek. Po drodze T. zaliczyła kąpiel w jedynym niewyschniętym strumieniu na całej - według mapy, bogatej w strumyki - trasie.
W punkcie żywieniowym nie wylądowaliśmy z całą pewnością jako pierwsi, ale chyba jeszcze z czasem w miarę przyzwoitym. T. wzgardziła wodą (przed chwilą była w strumieniu) i arbuzem, ja z kolei sobie kilku rzeczy nie odmówiłem, pobawiłem się kilka minut łamigłówkami i ruszyłem dalej na północ, żeby dotrzeć do punktu ósmego. Wciąż nie wykluczyłem obiegnięcia całej trasy, bo przecież ten kawałek udało mi się ogarnąć bardzo sprawnie. Tak się jednak składa, że potem wpadłem na swój ostatni głupi pomysł. Najgłupszy.
Ruszyłem - mniej lub bardziej na przełaj przez las - w kierunku punktu 10. Myślę, że zanim dotarłem do równo wyznaczonych działek leśnych, zmarnowałem sporo czasu oraz sił - zarówno swoich jak i psa. Do celu dotarliśmy wyraźnie zmęczeni. Zbliżała się czwarta godzina na trasie, a moje bieganie można było na tym etapie wsadzić między bajki. To co przyspieszyłem podbiegając kilkaset metrów, marnowałem zmęczonym marszem. Nadszedł czas wyboru, który ostatecznie wykluczył mnie z klasyfikacji. Mogłem skierować się do punktu pierwszego i być w miarę pewnym dotarcia do mety. Mogłem też udać się do punktu siódmego i zachować szanse zaliczenia wszystkich dwunastu punktów kontrolnych, nie wiedząc, czy wystarczy mi na to sił i czasu.
W punkcie siódmym zameldowałem się 100 minut przed końcem zawodów. Wyłowiłem wraz ze stojącym już tam zawodnikiem to co trzeba z tablicy informacyjnej i ruszyłem do punktu szóstego. Tutaj znowu wpadłem na ekipę z Bohunem, która kierowała się do jedynki, obawiając się się przekroczenia limitu czasu. Ponieważ jednak cała moja obecność tutaj była już podyktowana próbą obiegnięcia całej trasy, ruszyłem w kierunku położonego gdzieś nad rzeczką punktu piątego. Kiedy mniej więcej dotarłem na miejsce, byłem już naprawdę bardzo zmęczony. Nawet nie bardzo miałem siłę kręcić się po okolicy, jak teraz zresztą o tym myślę, to nie jestem nawet pewien czy rozglądaliśmy się (bo nie tylko ja tu byłem) w dobrym miejscu. Kilka osób (które dotarły tu przede mną) stwierdziło, że już dostatecznie dużo czasu zmarnowało i ruszyło w drogę powrotną. Kilka minut po nich T. i ja również opuściliśmy okolicę. Po może kwadransie dopadłem jakiejś grupy, dziarsko maszerującej ku jedynce. Z ochotą do nich dołączyliśmy.
Nie byliśmy w stanie im dotrzymać kroku. Musieliśmy co jakiś co chwilę podbiegać, żeby się nie oddalić, jednocześnie nawet niezmordowana T. nie próbowała trzymać tempa tylko z wyraźnym zmęczeniem szła koło mnie. Ostatecznie, zostałem z tyłu z zawodniczką, której pies odmówił dalszego uczestnictwa i czekała na brata, aby zwiózł ją z trasy. Uświadomiłem sobie, że na pewno nie mam siły, żeby się sprężyć i skończyć rajd. Wątpiłem również czy T. dałaby radę. Na szczęście, okazało się, że zmotoryzowany brat może podrzucić nas do ośrodka.
Ostatecznie w drogę powrotną zabrał nas inny samochód i inni ludzie. Byłem tak zmęczony, że mimo iż dwukrotnie pytałem o ich imiona, nie wiem kto mnie i T. podrzucił na miejsce. Ale dziękujemy!
W ten sposób minęliśmy linię mety z boku, nie zostaliśmy nawet sklasyfikowani, zgłosiliśmy tylko, że nie zginęliśmy na trasie i po jakimś czasie udaliśmy się na ogłoszenie wyników, aby dowiedzieć się, że - Kasia, Daniel i Bohun zajęli trzecie miejsce w kategorii par (wow!). Może półtorej godziny później wylądowałem na stacji kolejowej i skierowałem się do domu, kończąc przygodę w Puszczy Bolimowskiej.
Tegoroczny start podobał mi się dużo bardziej niż ten poprzedni. Po pierwsze, widzę owoce nieregularnego, ale jednak, trenowania. Endomondo nie kłamie - ponad 34 kilometry z Księżyca się nie wzięły. Jednocześnie wiem też, że zeszłoroczna teza o bieganiu na 10 kilometrów nie do końca się sprawdziła. Taki dystans przebyty biegiem wystarczy, żeby T. poczuła zmęczenie, ale nijak się ma do pokonania 30 kilometrów inaczej niż maszerując lub głównie maszerując. Do niedawna mówiłem, że bieganie dłuższych dystansów mnie nie interesuje, bo zjada za dużo czasu. Jednocześnie nie jestem fanem maszerowania i podoba mi się dogtrekking. Cele te w oczywisty sposób są ze sobą na jakimś poziomie sprzeczne.
Druga sprawa to moja orientacja w lesie. Jest do dupy. Muszę pomyśleć jak popracować nad tym problemem. Jeżeli nie kończąc 30-kilometrowej trasy mam na liczniku o 4 kilometry więcej, to można przyjąć że jakieś 6-7 straciłem na błądzeniu. 20%. Bezbożnie dużo. Z perspektywy tych zawodów była to różnica między skończyć i nie skończyć. Szaleństwo.
Wreszcie sprawa trzecia - taktyka. Czemu ja biegłem od startu? Wiedziałem przecież, że nie przebiegnę tej 30-kilometrowej pętli, czemu więc nie ruszyłem marszem i nie zacząłem biec np. od połowy?
P. w tle planuje treningi, a T. łypie z dezaprobatą. |
Rajd po Puszczy Bolimowskiej sprawił mi wiele radości. Radości wynikającej z wystawienia się na próbę i dania z siebie niemal wszystkiego (przynajmniej fizycznie - mentalnie ugrzązłem tragicznie), co miałem. Te zawody jednocześnie były laboratorium testowym dla dalszych tego startów i punktem przejściowym między tym, co z T. i sobą robiłem do teraz i co będę robił od teraz. Póki co jednak jeszcze odpoczywamy. I nieśmiało planujemy co dalej.
photo credit: Kasia, pańcia Bohunowa
Świetna relacja :D Każde doświadczenie jest dobre i czegoś nas uczy. Najważniejsze to wyciągnąć odpowiednie wnioski. A trasa ponad 30km....wow....respect ;D
OdpowiedzUsuńP. ostatnio zapytał mnie, jak powinien zabrać się do przygotowywania siebie i psa do biegania maratonów. Także ten...
Usuńfajnie napisana relacja, powiew męskiego spojrzenia w psiej blogosferze :D
OdpowiedzUsuńNajlepiej na początku zrobić rozgrzewkę 2-4km (!!) marszem i truchtem jak chce się startować z grubej rury biegiem. Jak nie przejść te pierwsze 2-3km żeby nie zejść na kolejnych.
34km to i tak rewelacyjny wynik, gratulacje :D
Dzięki za wszystkie rady. Przypuszczam, że za jakiś czas P. pewnie będzie odzywał się do Ciebie mailowo, bo poleciłam Cię, jako tę osobę, która obczaja obieganie z psem na wyższym poziomie i do tego skończyła maraton. ;)
Usuńbędziecie w Przesiece? Szukam grupy do startu grupowego na LONG. Mam już dwie osoby w tym jedną której trzeba zmontować jakiegoś psa :D
UsuńPiszcie jak coś, postaram się pomóc tyle ile wiem (chociaż ostatni maraton z Giro to ze lzami biegłam… :p)
Chcemy pojechać do Przesieki na dogtrekking połączony z krótkimi wakacjami. Ja z pewnością nie będę się porywać na start na trasie LONG, ale myślę, że P. i T. z chęcią dotrzymają Ci towarzystwa. :)
UsuńMyślę, że start na 40km nie ma w moim przypadku sensu, poza tym ty masz zdecydowanie lepszą kondycję - ja raczej nie dojadę z wydajnością w 3 m-ce do sytuacji żeby Cię nie hamować; myślę raczej o mid.
Usuńja mam zamiar iść ok.50% trasy ze względu na warunki (kamienie, upał) oraz towarzystwo, które chce pobiec w maratonie dwa tygodnie później (w sumie ja też biegnę we Wrocławskim). Może nie będzie strasznie? zrobimy wolny początek, jakąś przerwę na ciacho.. Fajnie, że się zobaczymy :D
UsuńNo to zobaczymy. Wiesz ja nie biegłem tych 34 km. Nie wiem czy to jest jasne z tekstu ale nie wiem czy przebiegłem chociaż połowę czy mniej. Trudno mi to oszacować. Jeśli do przecieki ogarnę z T półmaratony to chętnie spróbuję.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńtak to już jest że na starcie w dogtrekkingu trudno się opanować i nie biec jak reszta biegnie..a zawsze sobie obiecuję, że będzie inaczej. Pozwolę sobie na komentarz dot. Przesieki. Jeżdzę na zawody co roku i na co trzeba uważać to łapy psów. Większość szlaków w Karkonoszach wyłożona jest ostrymi kamieniami,które potrafią poranić psie łąpy - zwłaszcza gdy jest gorąco. Zauważyłam, że nie ma reguły. Ostatnio byliśmy z dwoma seterkami i każda kończyła w butach. Z kolei border collie znajomych czy manchester terriery nie miały z pokonaniem trasy żadnych problemów. Mimo wszystko polecamy bo piękne tereny, trasy bardzo widokowe a i nawigacyjnie można się czasami zaskoczyć :-)
UsuńDzięki za wskazówki, zapamiętam, że trzeba się zaopatrzyć na wyjazd w większa ilość psich butów!
UsuńKamila również dziękuję, w takim razie buty idą ze mną w plecaku!
UsuńP.- trenuj! :D
A propos, Agnieszka, Kamila, jakie macie buty dla swoich psich biegaczy?
Usuńmy mamy lipę z Trixie na wszelki wypadek :p Nie spadają z łapek ale szału nie ma. Po rozmowie z ekipą od Diuny uznałam, że bez sensu inwestować w buty, bo one też obcierają i odparzają- co miałam okazję zaobserwować jak Giro miał chorą łapę i pomykał w bucie na spacery. Chciałabym np Ruffwear, ale chcieć a móc… ;)
Usuńteż korzystamy z Trixie - model Walker. Dają radę, chociaż po założeniu nowych w Przesiece - po zawodach były do wyrzucenia :-) Skusiliśmy się kiedyś na Ruffweara - ale niestety wybraliśmy model Grip Trex - czyli buty krótkie bez tzw. skarpety. Buty spadały Fridzie z łap - więc po jakimś czasie odsprzedaliśmy. Teraz chodzi za mną model Summit Trex - ale ceny w Polandii produktów tej firmy zwalają z nóg. Póki co czekam, aż ktoś ze znajomych będzie leciał do USA :-)
UsuńJa nawet nie myślę o samodzielnym dogtrekkingu właśnie ze względu na mapę i trudności w jej ogarnięciu :) U nas luby też jest zainteresowany wystartowaniem, ale Bona na razie się nie kwalifikuje, ze względu na to, że jest jeszcze wypierdkiem :) Życzę sukcesów i wytrwałości w następnych biegach.
OdpowiedzUsuńAni się obejrzycie, a Bona już skończy rok. ;)
UsuńWow, brzmi imponująco! :) A ja dalej nie mogę odżałować, taka śmietanka psiej blogosfery była, a myśmy ciała dali :/
OdpowiedzUsuńSpróbuj namówić Pana Męża na wizytę w Przesiece pod koniec sierpnia! Piesków pewnie nie trzeba będzie namawiać. ;)
UsuńFajna relacja z imprezy. Ja z relacji pisemnej z DogOrient zrezygnowałem na rzecz wideo relacji na którą zapraszam:
OdpowiedzUsuńwww.pozytywnypies.pl
Mam nadzieję, że następnym razem się spotkamy. :)
Dzięki, muszę przyznać, że P. świetnie się spisał i redaktor (czyt. ja) nie płakał jak poprawiał. Widziałam Twoją relację, ale uczciwie przyznaję, że nie jestem w stanie obejrzeć 20 - minutowego filmu.
UsuńFajna relacja z imprezy. Ja z relacji pisemnej z DogOrient zrezygnowałem na rzecz wideo relacji na którą zapraszam:
OdpowiedzUsuńwww.pozytywnypies.pl
Mam nadzieję, że następnym razem się spotkamy. :)
No to jestem pod wrażeniem. 34 km w tym upale i do tego częściowo biegiem - to niezły wyczyn (ale wiesz, my z Karoliną, planowałyśmy zrobić 10, wyszło ok. 23 - jak powiedziała Karolina - "to najdłuższe 10 km, jakie w życiu przeszłam" :D)
OdpowiedzUsuńOd samego czytania się zmęczyłam :P Chyba nie nadaję się na piechura!
OdpowiedzUsuńA P. następnego dnia stwierdził, że owszem, czuje się zmęczony, ale nie ma zakwasów. O.o
UsuńRozchodził je na zapas, hue hue hue :)))
UsuńŚwietna relacja, ma ten Twój chłop rękę do pisania :-)
OdpowiedzUsuńJa planuję debiut w Wiśle, we wrześniu i po tej relacji kompletnie nie wiem czego się spodziewać, myślałam, że punkty trzeba pokonywać po kolei :)
Pozdrowienia dla Was i głaski dla T.! :)
Powiedziałabym, że ja mam rękę do redakcji, ale ciii. ;)
UsuńA może jednak debiut w Przesiece? Namawiam gorąco, bo będzie można nas spotkać.
Bardzo chętnie spotkałabym się z Wami :) Ale Przesieka to prawie 400km ode mnie - a to jak na pierwszy raz trochę za długa droga dla mnie :(
UsuńKolejność zaliczania punktów jest zawsze określona przez organizatora :-)
UsuńPisząc produkuję tony powtórzeń. Do tego D. wycięła wszystkie moje zgryźliwości ;)
UsuńSzkoda, lubię takie uszczypliwe uwagi :D
UsuńA powtórzeniami się nie przejmuj, mam ten sam problem. Dopiero jak coś przeczytam kilka razy to biorę się za poprawki, fajnie że masz D. od takich zadań specjalnych!
Jako że był to nasz 12 start w tego typu imprezie chyba mogę się nieco wypowiedzieć :) u nas mapę dzierży męska część naszego teamu, ale mnie też zdarza się chwilami na nią popatrzeć i powiem szczerze, że dopiero po kilku startach zaczęłam zauważać szlaki, skróty i generalnie ogarniać, więc nawigację da się wyrobić, ale chyba potrzeba czasu. My nigdy nie stawialiśmy na bieg, bo o ile 10km zdarzało nam się zrobić na kilku treningach X miesięcy temu, to nijak ma się to do startu w zawodach, ponieważ dochodzi właśnie ciężki plecak, odskakujący na boki i wyrywający się do innych psów pies, ogarnianie mapy itp, więc ciężko o spokojny i równy oddech i skupienie się na biegu. Dlatego stawiamy właśnie na szybki marsz i skuteczne dotarcie do punktów. O ile tu nasza taktyka się sprawdziła, to nie biegnąc w Pucharze Polski nie mamy żadnych szans. Rok temu w Pucharze startowaliśmy na mini i zajęliśmy 4 miejsce, ale krótki dystans to nie dla nas - za szybko się kończy ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za towarzystwo i miło spędzony czas!
Ah, no i gdybyś P. przy naszym ostatnim spotkaniu na trasie pobiegł ten kawałek do 6, odpuścił 5 i dołączył do nas, to miałbyś 2 miejsce :D
OdpowiedzUsuńAj, P., taki sukces przeszedł Ci koło nosa!
UsuńBywa. Nie brałem w ogóle pod uwagę, że na tym etapie w ogóle się liczyłem w klasyfikacji do czegokolwiek poza loterią ;)
UsuńMoże poprawisz się w Przesiece. ;)
Usuńbyło super :) to był nasz pierwszy dogtrekking i już chcę na następny :) też już napisaliśmy relację :)
OdpowiedzUsuńA ja z kolei mam nadzieję, że mój dogtrekkingowy pech wreszcie się skończy i uda się nam pojechać na taką imprezę całą trójką. :)
UsuńA propos Podlasia jako najbardziej zakleszczonego regionu... nie moge sie zgodzic :) owszem, kiedy zima ustepuje wiosnie I pojawiaja sie kleszcze, jest ich calkiem sporo. Ale potem? Rok temu Zula miala tylko dwa kleszcze łacznie podczas naszych podlaskich wyjazdow!
OdpowiedzUsuńCo innego pod lublinem-bylam 3tyg temu I ilosc kleszczy byla przerazajaca!
Niestety, wydając tę opinię opieram się na nie własnych subiektywnych doświadczeniach, ale na danych epidemiologicznych, zgodnie z którymi w Polsce regionem endemicznym występowania odkleszczowego zapalenia mózgu jest właśnie województwo podlaskie.
UsuńGratulacje - każde zawody to wyzwanie i pokonanie kolejnych barier :-) Po co czekać do Przesieki. Po drodze tyle zawodów, gdzie można szlifować formę swoją i psa :-)
OdpowiedzUsuńKusi mnie bardzo nocny dogtrekking na początku sierpnia, ale że w miedzy czasie są inne psie plany na horyzoncie nie wiem, czy uda się nam wyrwać gdzieś przed Przesieką.
UsuńZazdroszczę, też miałyśmy jechać, ale jednak zrezygnowałyśmy. Uznałam że to za wielki wysiłek w tak upalny dzień. Zdjęcia ślicznie. Ogólnie wam gratuluję. Może kiedy indziej i my się wybierzemy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy
Laura&Shira
We wrześniu jest dogtrekking w Wiśle, wtedy powinno już być jednak trochę chłodniej, poza tym, jest też jedna impreza dogtrekkingowa nocna zatem Słońce na pewno nie będzie straszyć (ale inne rzeczy mogą ;)). Jest w czym wybierać, jeśli tylko macie chęci, aby wziąć udział w takich zawodach. :)
UsuńCzytam i czytam i stwierdzam, że super sprawa i przygoda "ten dogtrekking". Koniecznie muszę kiedyś wypróbować :) Super relacja. Śledziłam też na fanpagu :)
OdpowiedzUsuńShusha Schroniskowy Spaniel
Ach, też chciałabym wreszcie przełamać swojego dogtrekkingowego pecha i się na jakiś załapać. ;)
Usuń