“Tobie to nawet uroczy golden retriver wejdzie na głowę” - mówili znajomi, słysząc o naszych planach dotyczących sprowadzenia do domu nowego, czworonożnego lokatora. P. natomiast, zdając sobie sprawę z tego, że dla psów od zawsze mam wyjątkowo miękkie serce, żartował, iż będę panią wyłącznie od rozpieszczenia, która grzecznie wykonuje polecenia pupila - pies tupnie łapką i nagle pojawiają się przed nim smakołyki, podane na srebrnej tacy. Wszystkie tego rodzaju dowcipy i docinki znosiłam z pokorą, bo w głębi duszy wiedziałam, że nie są nieuzasadnione. Wprawdzie jestem powszechnie uważana za osobę o dość zdecydowanym charakterze, jednak mięknę wprost niewyobrażalnie w obliczu smutnego, psiego spojrzenia, nie byłam więc pewna, jak ułożą się moje relacje ze szczeniakiem.
Kiedy przyjechaliśmy odebrać T. i otoczyło mnie dziesięć małych piesków, jej sióstr i braci, przeżyłam jedną z najszczęśliwszych chwil w życiu. Mój rozanielony uśmiech zdradzał wszystko - nawet hodowca uznał, że to wielkie szczęścia, iż P. ma z psami pewne doświadczenie, bo dzięki temu jest szansa, że w naszym prywatnym stadzie "osobnikiem alfa" zostanie człowiek. Gdy już udało mi się pozbierać - tak fizycznie, jak emocjonalnie - mogliśmy obejrzeć dorosłe psie piękności, ich puchary i medale, porozmawiać z hodowcą i podpisać wszystkie niezbędne dokumenty. Potem w towarzystwie małej, puszystej kulki ruszyliśmy w drogę powrotną.
I nagle wszystko się zmieniło. Podejściem do psa zaskoczyłam wszystkich. Nawet siebie.
Oczywiście, od momentu, w którym było pewne, że w naszym domu pojawi się pies zaczęłam się dokształcać w kwestii obchodzenia się ze szczenięciem, socjalizowania, wychowywania go i szkolenia pozytywnymi metodami, ale chyba nikt nie spodziewał się, że tę książkową wiedzę zdołam tak dobrze przełożyć na życiową praktykę. Bo chociaż T. całkowicie podbiła moje serce od momentu, kiedy znalazła się w samochodzie na moich kolanach traktuję ją z bezwarunkową miłością i delikatnością, która jednak są połączone z żelazną konsekwencją. Dość powiedzieć, że to ja nauczyłam ją reagować na imię oraz pierwszych komend, oswajałam z nowymi miejscami i przełamywałam jej lęki. Okazało się, że ze szkoleniem psa radzę sobie całkiem nieźle, a psie łapy trzymają się z dala od mojej głowy.
Niestety, życie to nie bajka, więc największy komplement, dotyczący moich umiejętności szkoleniowych otrzymałam w trakcie awaryjnej wizyty u weterynarza, dokładnie dzień przed pierwszą lekcją w psim przedszkolu. T. miała dostać zastrzyk, kręciła się po gabinecie zestresowana wcześniejszymi wydarzeniami (o tych pewnie jeszcze kiedyś napiszę). Chcąc ułatwić weterynarzowi zadanie, zapytałam, czy powinna usiąść. “Proszę pani ona jest teraz zbyt zdenerwowana, nie usiądzie” - usłyszałam. Mimo to, kiedy powiedziałam “T., siad” psi zad natychmiast spoczął na kafelkach. Mina weterynarza - bezcenna.
Chyba jednak nadaję się na psiego przewodnika.
Spotkanie z przeszłością: pierwsze spacery. |
T. jest urocza:) Dobrze, że potrafisz być tak konsekwentna, mi nie we wszystkich kwestiach się to udało;p
OdpowiedzUsuńMnie się udaje, ale reszta społeczeństwa niezbyt zwraca na to uwagę, więc nadrabia z nawiązką, ucząc psa złych nawyków.
OdpowiedzUsuńOczywiście, obecnie T. wygląda zupełnie inaczej, już dawno przestała przypominać spaniela :P
Właśnie,otoczenie jest najgorsze, zawsze znajdzie się masa osób która np podkarmia psa przy stole pomimo wyraźnych zakazów, kiedy tylko odwrócisz wzrok...nie znoszę tego! Dzięki temu mój pies, który dawniej nie interesował się tym co mam w talerzu, nie odstępuje mnie na krok kiedy siedzę przy stole, ba! Nawet sam przy nim siada.Ehh..
UsuńOch, o tym, jak wspaniale rodzina i przyjaciele "współpracują" przy wychowaniu psa jeszcze napiszę osobną notkę. Nic mnie tak nie wkurza, jak to kiedy tłumaczę i proszę, żeby np. ignorować psa przy stole, etc., a oni swoje, "bo przecież goście przyszli, bbo pies ma wakacje". :/
Usuń