Dzisiejszy wpis będzie wprawdzie dotyczył czystości osiedlowych trawników, jednak nie pojawi się w nim kwestia sprzątania psich odchodów - napisano o niej już całe tomy i na razie nie mam zamiaru poruszać tego tematu. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na inny, choć nieco podobny problem.
Kiedyś wydawało mi się, że mieszkam w dość miłej okolicy. Spokojnie. Wszędzie blisko. Zielono i czysto, jak na ścisłe centrum dużego miasta. Pojawienie się T. zmusiło mnie do całkowitego zweryfikowania poglądów na tę ostatnią kwestię. Zmieniły się moje codzienne ścieżki, porzuciłam chodniki na rzecz trawników i zaczęłam bardzo uważnie patrzeć pod nogi. Nie po to, aby nie wdepnąć w pamiątkę pozostawioną przez nieodpowiedzialnego właściciela innego czworonoga, ale by chronić zdrowie T. Umycie butów to prosta sprawa. Wyrwanie psu z pyska tego, co może znaleźć na teoretycznie czystym i zadbanym trawniku w centrum miasta - niekoniecznie. Dodam, że znaleźć może po prostu wszystko.
Potrafię niemało zrozumieć i wydaje mi się, że wiele już widziałam, jeżeli chodzi o ludzką bezmyślność, dlatego butelki po piwie, czy papierki po kebabach rozrzucone wokół koszy na śmieci nigdy nie budziły mojego zdziwienia, szczególnie w okolicy weekendu. Nie mogłam jednak wyjść z szoku, kiedy okazało się, że mieszkańcy okolicznych bloków wyrzucają przez okna zepsute jedzenie. Nie, nie przyłapałam nikogo “na gorącym uczynku”, ale jak inaczej wytłumaczyć chleb, kaszę, sery, wędliny i kości leżące dokładnie pod pionem kuchennym? Chyba najdziwniej poczułam się, kiedy 25 grudnia na porannym spacerze odebrałam T. głowę karpia. Jedzenie ląduje również w pewnych strategicznych miejscach na osiedlu (pod charakterystycznym drzewem, czy przy konkretnej ławce), najwyraźniej specjalnie przez kogoś wynoszone.
Zastanawiam się, kim są ci ludzie i co nimi kieruje. W kuchni do okna i do kosza na śmieci jest równie blisko/daleko, więc to chyba nie lenistwo. Oszczędność też nie, bo przecież jedną z niewielu zalet mieszkania w blokowiskach jest to, że wywóz śmieci wliczony jest w czynsz. Mam szczerą nadzieję, że to nie są niezdarne próby trucia psów. Z drugiej strony, trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś próbował dokarmiać gołębie, czy bezdomne koty zawiniętym w folię, zepsutym serkiem topionym, który spałaszował kiedyś labrador sąsiadów, płacąc za tę chwilę zakazanej przyjemności poważnym zatruciem.
Pewnie nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Nie sądzę też, aby udało mi się w jakiś sposób powstrzymać sąsiadów przed takim zachowaniem. Pozostaje trenowanie komend "nie rusz" oraz "puść", połączone ze wzmożoną czujnością na spacerach, omijaniem miejsc, które upodobali sobie osiedlowi wystawcy artykułów spożywczych i darmowa praca na rzecz MPO.
Im bliżej ludzkich siedzib spacerujemy, tym większą czujność muszę zachować. |
My też długo spotykaliśmy kości na spacerkach…
OdpowiedzUsuńTyle że mam na tyle sprytnego psa, że nie zjada od razu, tylko dyskretnie bierze w pyniol i idzie, jak gdyby nigdy nic. Zaczyna połykać, jak nadarzy się stosowna okazja. Kiedyś połknął - nie przeżuł - taką kość i utkwiła mu w gardle. No może nie w gardle, ale jakoś w okolicach, bo wył okrutnie.
Eh, ci ludzie...
Rzeczywiście, spryciarz, szkoda, że na własną zgubę :( T. na szczęście sama sygnalizuje, że coś złapała, bo zaczyna się ode mnie oddalać, jak tylko coś złowi. A że nie spuszczam jej ze smyczy w niebezpiecznych miejscach, łatwo jej odebrać znalezisko, a potem wyrzucić do kosza.
UsuńMy kiedyś znaleźliśmy w polu na spacerze kawałek płyty nagrobka...A jeśli chodzi o dokarmianie, to spotkałam się z przypadkiem, kiedy pewien mężczyzna dokarmiający psa byle czym wrzucił mi do miski skórki z pomarańczy. Ludzi nie interesuje co się stanie z tym jedzeniem, które wyrzucą, ważne, że oni mają z głowy.
UsuńJa słyszałam o karmieniu psa chińskimi zupkami. Do tego właściciele byli święcie przekonani, że taka dieta to dla psa samo zdrowie. Szczenior był na skraju życia, na szczęście w porę zainterweniowano.
UsuńNiestety, niektórzy ludzie w ogóle nie powinni mieć żadnych zwierząt. :(
UsuńJedyne słuszne to utrwalanie "nie rusz" i "zostaw", ludzi nie zmienisz nigdy :/
UsuńPepe jak znajdzie i weźmie do pyska to staje i czeka, po 'zostaw" wypluwa wiec jest szansa osądzić czy bezpieczne czy nie i działać :)
xoxo
Sory ale ja dokarmiam koty w jednym miejscu na osiedlu(zwłaszcza zimą), mają pod drzewkiem miseczkę dla nich przygotowaną i daję im karmę dla kotów - nie mam niestety wpływu na to, że pies biegający na smyczy czasem w 2sekundy zje to wszystko.
Usuń* miało być 'biegający BEZ smyczy pies zje to wszystko w 2sekundy'
UsuńNie mam nic przeciwko dokarmianiu kotów, ptaków, czy jakichkolwiek innych zwierząt, pod warunkiem, że robi się to odpowiedzialnie, w sposób, który nie stwarza zagrożenia dla innych zwierząt. Uważam, że wynoszenie w jedno miejsce suchej karmy w miseczce jest bardzo w porządku: koty zjedzą, suche się nie psuje szybko, a miseczkę widać i właściciel psa od razu wie, że nie powinien w dane miejsce podchodzić ze swoim czworonogiem. Czego nie rozumiem i uważam za naganne to wyrzucanie odpadków spożywczych z okien lub wynoszenie ich gdzie popadnie i to bez względu na to, co jest jest. Kości z kurczaka walające się po trawnikach, siatki z zepsutą kaszą, serki do smarowania kanapek zawinięte w folie aluminiowe (labek sąsiadów zjadł taki przysmak wraz z opakowaniem i mocno się zatruł).
UsuńMnie się wydaje, że ludziom się wydaje ( ;) ) że jak nie wyrzucą do śmietnika, to jakby nie wyrzucili w ogóle i NIE MA GRZECHU MARNOTRAWIENIA.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to całkiem trafny tok rozumowania, szczególnie w przypadku starszych ludzi.
UsuńJa wyrzucam resztki. Nie mówię tu o ziemniakach, nadpsutych czy zepsutych rzeczach, ale gwoli wyjaśnienia:
OdpowiedzUsuńWyrzucam tylko przyschniętą kiełbaskę/szynkę czy tłuste kawałki surowego mięsa, które odcięłam przed przyrządzeniem. Robię to zawsze wieczorem, bo wyrzucam to na parking.
Mieszkam 30kroków od lasu, dosłownie wychodząc z klatki schodowej mam bramę, a za nią już las :-) Dlatego wieczorem łazi po parkingu różna zwierzyna - lisy, zające i spora ilość kotów. Jak wieczorem rzucę jedzonko, rano już go nie ma. Zeszłego roku przychodził jeden kotek, któremu rzucałam parówki, siedział pod moim balkonem i patrzył w okno dopóki nie rzuciłam jedzenia. W tym roku już nie czeka, nie wiem co z nim się stało, ale przychodzą inne, które wieczorem wiedzą, że coś im "spadnie z nieba" :-) Dlatego nie uważam takiego podkarmiania za nic złego :-) Dodatkowo nie chodzi tam nikt z psem, co do tego mam pewność :) Gdybym mieszkała na typowym osiedlu, gdzie multum psiarzy to z pewnością nie rzucałabym przez balkon, a poszła i włożyła do jakiś miseczek :)
Pozdrawiamy!
K&T
jackterror.blogspot.com
Prawdę mówiąc, nie jestem do końca przekonana, czy wyrzucanie dla zwierząt jakiegokolwiek jedzenia jest w porządku. W przypadku dzikich zwierząt, o których piszesz, przyczyniamy się w ten sposób do ich stopniowego zbliżania się do ludzkich siedzib i udomawiania, co w ostatecznym rozrachunku może się dla nich źle skończyć. Jestem sceptyczna również w kwestii wynoszenia resztek do misek na zewnątrz: po pierwsze dlatego, że jedzenie ostatecznie rzadko trafia do tej paszczy, do której byśmy sobie życzyli je włożyć (często to, co wynoszone jest w teorii dla wolno żyjących kotów kradną bezczelne, niemal udomowione wrony, gawrony i kruki), po drugie dlatego, że uważam, iż zwierzęta dzikie i wolno żyjące należy dokarmiać w sposób przemyślany, specjalnie przeznaczonym dla nich jedzeniem (ziarnem ptactwo, koty suchą karmą, etc.).
UsuńZgadzam się z Tobą w 100% D.!
UsuńWidzisz, nigdy nie patrzyłam na to z tej strony :-) Bardziej widziałam to tak, że lisy, jako że żywią się między innymi padliną, nie pogardzą surowym mięskiem, do tego świeżym a nie nadpsutym. Dzikie koty również :) Ale dziękuję za Twoje spostrzeżenia, dokładnie się zastanowię, nim znów wywalę żarełko przez balkon :-)
Usuń