Od kiedy w moim życiu pojawiła się T. zaczęłam uważniej rozglądać się dookoła, szczególnie podczas spacerów. Nie mam na myśli tylko sprawdzania, co aktualnie mój pies wącha w odległych krzakach i następnie bierze do pyska, ale również obserwowanie, jak inni właściciele obchodzą się ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi. Te obserwacje często są bardzo pouczające, a czasem nawet przeradzają się w ciekawe, spacerowe znajomości, z których korzyści czerpią zarówno właściciele, jak i ich psy. Niestety, to co widzę spacerując po parkach i osiedlowych trawnikach nie zawsze wygląda tak sympatycznie i różowo.
W czym rzecz? Niedawno, w odstępie bodaj jednego dnia, byłam wraz z T. świadkiem i mimowolnym uczestnikiem dwóch nieprzyjemnych sytuacji. Pierwsza miała miejsce w trakcie porannego spaceru. Zaraz po wyjściu z bloku natknęłam się na parę ze średnich rozmiarów psem. Być może nawet “natknęłam się” to za dużo powiedziane, bo dzieliło nas dobre 10 metrów trawnika. Kiedy przechodziłam, prowadząc T. na smyczy, tamten pies zaczął głośno szczekać i wyrywać się w naszą stronę. Na moje oko nie była to agresja, ale ogromna, ekspresyjnie wyrażana chęć do wspólnej zabawy. Nie bardzo miałam czas na to, aby pozwolić psom na wspólne harce, jednak nie miałabym nic przeciwko odprawieniu przez nie standardowego powitalnego rytuału. Niestety, opiekunowie drugiego psa mieli na ten temat zgoła odmienne zdanie. Najpierw zaczęli krzyczeć na niego, aby się “zamknął i uspokoił”, a kiedy to nie poskutkowało - bo ten przecież tylko bardziej się nakręcał, czując emocje swoich ludzi - przeszli do szarpania smyczą i brutalnego wleczenia go w przeciwną stronę. W pierwszym odruchu chciałam podejść i powiedzieć im kilka słów prawdy, na spacerze byłam jednak sama, a zbliżenie się do nich razem z T. najpewniej tylko zaostrzyłoby jeszcze i tak nieprzyjemną sytuację, zawołałam więc swoją sukę, by pospiesznie oddalić się z miejsca zdarzenia. Krzyki słyszałam za sobą jeszcze przez kilka chwil.
W drugim wydarzeniu uczestniczyłam już w bardziej bezpośredni sposób. Rzecz ponownie działa się podczas porannego spaceru, tym razem jednak towarzyszył mi P. Kierując się już w stronę domu przeszliśmy przez, niezbyt ruchliwe, ale jednak, skrzyżowanie. Gdy byliśmy już po drugiej stronie ulicy usłyszałam krzyki: “Stój!”, “Czekaj!”, a kiedy spojrzałam w stronę ich źródła zobaczyłam pędzącego do nas psa i gnającą za nim właścicielkę. Pies jak strzała przeleciał przez ulicę - na szczęście akurat nie jechał nią żaden samochód - i zatrzymał się przy nas, aby przywitać się z T. Na wszelki wypadek złapałam go wtedy za obrożę i krzyknęłam do jego opiekunki coś w stylu “Spokojnie, trzymam go!”, żeby wiedziała, iż nie musi już gnać za swoim czworonogiem na złamanie karku. Po chwili pani do nas dotarła, przejęła ode mnie psa, przypięła mu smycz, podziękowała i… wrzuciła psa w pobliską zaspę, przygniotła go do ziemi całym ciałem, zaczęła krzyczeć i go szarpać. Byłam w szoku. Oddałam smycz P., podeszłam i zaczęłam tłumaczyć: “Proszę pani, proszę przestać, sama powoduje pani problemy, pies zacznie się pani bać i będzie uciekał…”. Co usłyszałam w odpowiedzi? Oczywiście, litanię przewinień czworonoga: o tym, że podbiega do suczek, przebiega przez ulicę i generalnie nie przychodzi na wezwanie. Na koniec padło podsumowanie: “Proszę mnie nie pouczać, ja mam psy przez całe życie”. Zdębiałam. T. to mój pierwszy pies, ale nigdy nie potraktowałabym jej w żaden z opisanych wyżej sposobów.
Zawsze wydawało mi się, że bogate, wieloletnie doświadczenie to w każdej dziedzinie życia ogromna zaleta. Z biegiem czasu zaczynam jednak nabierać przekonania, że w przypadku opieki nad psem to częściej wada. Nie chcę wypisywać tu krzywdzących uogólnień, ale moje osobiste doświadczenia są takie, że to właśnie w przypadku osób, które nie zajmują się psami zawodów, ale jednocześnie “mają je przez całe życie” spotykam się z całkowitym nie zrozumieniem mojego podejścia T. i przyjętych metod szkoleniowych. To od nich dowiedziałam się, że szkoląc ją pozytywnymi metodami “przekupuję psa, który tak naprawdę nigdy nic nie będzie umiał”, co więcej “powinien wiedzieć, kto jest jego panem i bać się przewodnika, bo inaczej nie będzie posłuszny”. W odpowiedzi na moje prośby, dotyczące ignorowania T. podczas posiłków, aby nie uczyć jej żebrania słyszałam, że “to przecież absurdalne, bo pies zawsze będzie żebrał, a zabieranie jedzenia z talerzy gości to jego cały urok”. Z kolei sama koncepcja istnienia czegoś takiego, jak psie przedszkole wywoływała pełen politowania uśmiech. I tak dalej, i tym podobne. Odnoszę wrażenie, że wiele osób, które “miały psy przez całe życie” swoją wiedzę zgromadziły mniej więcej dwie dekady temu i nie zadbały o to, aby ją zaktualizować na przestrzeni lat. Stąd metody typu “kolczatka i szarpanie smyczą” wydają im się najskuteczniejsze, a pozytywne wzmocnienia to dziwna fanaberia. Co się dzieje, kiedy pies nie załapie od razu jakieś komendy czy sztuczki? Wytłumaczenie jest jedno: “To przecież terier/ pies myśliwski/ złośliwe bydlę - z nim nie da się tego zrobić”. W tym kontekście można uznać, że początkujący właściciele psów to wcale nieźli przewodnicy. Przynajmniej mają świadomość swojej niewiedzy, sięgają więc po rozmaite “pomoce naukowe”, zapisują się ze swoimi pupilami na szkolenia, a przede wszystkim nie mają złych nawyków, powstałych na bazie dawno przebrzmiałej wiedzy.
Z pewnością prezentowana wyżej sytuacja nie dotyczy ani wszystkich doświadczonych ani początkujących psiarzy, bo przecież ludzie są różni, jednak ostatnimi czasy zaskakująco często odbijam się od muru argumentu “całe życie miałem psy, więc wiem lepiej”. Drażni mnie to okrutnie, bo nie każdy potrafi z “informacji”, jakimi zasypują go zastępy takich podwórkowych “wujków dobrych rad” wyselekcjonować to, co ma sens. A w efekcie mogą ucierpieć zwierzęta.
Staram się, żeby dla T. współpraca ze mną była przyjemnością. |
Podziwiam za empatie i ludzkie podejście do ludzi (nie tylko do psów). Serio, coraz rzadziej spotyka się ludzi, którzy w takiej sytuacji w jakiej byłaś zatrzymają się, przytrzymają psa i pomogą. Coraz częściej "człowiek człowiekowi wilkiem" na spacerze z psem. Szkoda tylko, że nie zostałaś wysłuchana, ale tego się można było spodziewać... niestety.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, że można w takiej sytuacji nie zatrzymać psa (metr od ulicy!), szczególnie, jeżeli nie jest on wyraźnie agresywny. Psy są różne, z różną historią, rozumiem, że ktoś jeszcze pracuje nad posłuszeństwem, etc., szkoda tylko, że ta praca odbywa się w taki, a nie inny sposób :(
UsuńTeż zauważyłam, że odkąd mam swojego psa zwracam większą uwagę na podobne sytuacje. I patrzę inaczej na niektóre sytuacje, jakoś tak bardziej krytycznie...Różni są ludzie i różne podejście niestety, ale najgorsi są tacy, którzy nie przyjmują do wiadomości, że można choćby spróbować inaczej.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, na szczęście!, sporo jest też psiarzy szkolących pozytywnie i naprawdę dbających o swoje czworonogi - zdecydowanie stosunek do zwierząt ich potrzeb i cierpienia ulega w naszym kraju powolnej zmianie.
UsuńTak, to bardzo fajne.I myślę, że choć czasem chce się krzyczeć, to nie należy ludzi postępujących niewłaściwie od razu oceniać itd, bo przecież może ich zachowanie wynika np z nieświadomości, z tego, że ktoś pokazał im złą drogę...Sami popełniamy na pewno mnóstwo błędów. Grunt to być otwartym na krytykę i myśleć rozsądnie:)
UsuńHej
OdpowiedzUsuńJa równiez ostatnio widzialam niefajna sytuacje. Szedl pan z cocker spanielkiem - znamy tego Pana, zawsze mily i kochany jak widzial mnie i moja psinke. Tutaj nie wiedzial, ze go widzimy, szlismy kilkanascie metrow za nim. Pies szedl obok na smyczy i jak tylko probowal lekko pociagnac to wlascicielem szarpal nim tak ze prawie glowa mu odleciala, ten pies sie wkurzal i chcial gryzc wlasicciela, a ten go kopal wtedy w pysk albo w bok tulowia... Szczerze, nie zareagowalam bo bylam w niezlym szoku i skrecili. Do dzis zaluje ze sie nie odezwalam. Najgorsze ze wywoluje u psa agresje, potem pies kogos ugryzie, np bedzie mial uraz do nogi i pojdzie do uspienia... Ale widok byl koszmarny.
No i apraszam na mojego fotobloga zwierzęcego, może Ci się spodoba :) www.klaudiachojnacka.blog.pl
Pozdrawiam
Skoro pies gryzie właściciela, to pewnie agresja została mu już skutecznie "zainstalowana"; pozostaje mieć nadzieję, że ów pan pójdzie po rozum do głowy i odwiedzi z psem behawiorystę, a nie dojdzie do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest uśpienie zwierzęcia.
UsuńPodany przez Ciebie przykład jest dość drastyczny, natomiast nawet w małych kwestiach ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielu negatywnych zachowań uczą swoje psy.
Moja mama kiedyś widziała, jak sąsiadka wali psa smyczą, tak serio wali, serio mocno. Oczywiście się wkurzyła i powiedziała pani, co o tym myśli. Na co pani "on atakuje inne psy!". Mama, że nasz pies też atakuje inne psy, ale z nim pracuje.
OdpowiedzUsuńLudzie szukają wytłumaczeń, ale czasem źle trafiają;)
Tak, ile razy już słyszałam, że jakiś pies jest "głupi i złośliwy", bo nie rozumie, czego od niego właściciel wymaga to nie zliczę. Myślę, że jest to związane z tym, iż wiele osób w myślach antropomorfizuje psy, przez co wydaje im się, że kiedy pies zostanie ukarany (nawet dawno po fakcie) natychmiast zrozumie swój błąd. Działa to też w drugą stronę: nie raz nie dwa usłyszałam, że pies, kiedy nie znajduje się w domu jest na wakacjach, więc może robić rzeczy, na które przewodnik mu nie pozwala - i tak wiele dni ćwiczeń ląduje w koszu na śmieci.
Usuń