Kiedy na Facebooku zobaczyłam, że w weekend 10-11 stycznia klub Team Spirit szykuje warsztaty z technik chodzenia przy nodze oraz zmian pozycji od razu pomyślałam, że takiej okazji przepuścić nie mogę. Z wydarzenia nie wynikało, żeby spotkanie było przeznaczone jedynie dla klubowiczów, a spora liczba chętnych spoza szeregów Team Spirit zachęciła mnie do działania. Natychmiast odezwałam się do prowadzącej, Jagny Nowotarskiej, by zgłosić swój udział.
Początkowo moja radość nie znała granic. Potem, dla kontrastu, wpadłam w panikę. Bo jak to możliwie, żeby mój szalony seter odnalazł się w stadzie obikujących, zakochanych w pracy borderów? Wbrew moim obawom, w zajęciach uczestniczyły nie tylko psy rasy border collie, chociaż i tak mocno rzucałyśmy się w oczy wśród samych przedstawicieli pierwszej grupy FCI. Nie uprzedzajmy jednak faktów i przyjrzyjmy się temu, co działo się jeszcze przed rozpoczęciem imprezy.
Od momentu paniki wobec warsztatów miałam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony, byłam świadoma tego, że możliwości koncentracji T. znacznie wzrosły od czasu ostatniej kompromitacji naszej psio-ludzkiej drużyny. Z drugiej natomiast, skupienie jej na mnie podczas pierwszego w życiu pobytu na hali ze sztuczną trawą, wśród innych psów i ludzi, z którymi można się witać w nieskończoność uznałam za zadanie praktycznie niemożliwe do wykonania.
Nie zamierzałam jednak rezygnować, zaczęłam natomiast zastanawiać się, jak mogłabym ułatwić T. stojące przed nią zadanie. Pierwszym krokiem było ponowne odezwanie się do Jagny i sprawdzenie, czy na hali można pojawić się wcześniej, tak aby pies mógł sobie wszystko dokładnie powąchać. Ostatecznie, plan ów, niestety, nie wypalił. Drugą kwestią był dojazd na miejsce. Hala Team Spirit znajduje się na Mokotowie, co w normalnych warunkach oznacza dla nas konieczność spędzenia ok. 30 minut w tramwaju. Bardzo chciałam T. oszczędzić tej przyjemności, wiedząc, że po wyjściu z transportu publicznego ma zwykle wielką ochotę na swobodne bieganie, które, rzecz jasna, na hali nie wchodziło w grę. W tym wypadku rozwiązanie okazało się proste: na warsztaty pojechałyśmy taksówką. Kierowca nie był zbyt szczęśliwy musząc dowieźć nas na miejsce - padało, zatem obie byłyśmy całe mokre. Trochę poburczał, ale w końcu wpuścił nas do samochodu i pognałyśmy w nieznane. Zainteresowanych kwestią wożenia psów taksówkami informuję, że ta była zrzeszona w korporacji Taxi Grosik i trzeba było dopłacić 10 zł za combi (pies podróżował w bagażniku). Ostatnim ułatwieniem było zostawienie w domu P., który początkowo miał towarzyszyć nam w roli fotografa. Doszliśmy do wniosku, że T. będzie się łatwiej skupić, jeżeli nie będzie musiała pilnować, gdzie co chwilę znika jej drugi człowiek. Jak się domyślacie, z tego względu z warsztatów nie mam żadnych zdjęć. O tym, że na zajęcia przyjechałam zaopatrzona w ilość smaków, na której normalny pies zapewne byłby w stanie przepracować kilka miesięcy zapewne nie muszę wspominać.
Początkowo moja radość nie znała granic. Potem, dla kontrastu, wpadłam w panikę. Bo jak to możliwie, żeby mój szalony seter odnalazł się w stadzie obikujących, zakochanych w pracy borderów? Wbrew moim obawom, w zajęciach uczestniczyły nie tylko psy rasy border collie, chociaż i tak mocno rzucałyśmy się w oczy wśród samych przedstawicieli pierwszej grupy FCI. Nie uprzedzajmy jednak faktów i przyjrzyjmy się temu, co działo się jeszcze przed rozpoczęciem imprezy.
Od momentu paniki wobec warsztatów miałam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony, byłam świadoma tego, że możliwości koncentracji T. znacznie wzrosły od czasu ostatniej kompromitacji naszej psio-ludzkiej drużyny. Z drugiej natomiast, skupienie jej na mnie podczas pierwszego w życiu pobytu na hali ze sztuczną trawą, wśród innych psów i ludzi, z którymi można się witać w nieskończoność uznałam za zadanie praktycznie niemożliwe do wykonania.
Nie zamierzałam jednak rezygnować, zaczęłam natomiast zastanawiać się, jak mogłabym ułatwić T. stojące przed nią zadanie. Pierwszym krokiem było ponowne odezwanie się do Jagny i sprawdzenie, czy na hali można pojawić się wcześniej, tak aby pies mógł sobie wszystko dokładnie powąchać. Ostatecznie, plan ów, niestety, nie wypalił. Drugą kwestią był dojazd na miejsce. Hala Team Spirit znajduje się na Mokotowie, co w normalnych warunkach oznacza dla nas konieczność spędzenia ok. 30 minut w tramwaju. Bardzo chciałam T. oszczędzić tej przyjemności, wiedząc, że po wyjściu z transportu publicznego ma zwykle wielką ochotę na swobodne bieganie, które, rzecz jasna, na hali nie wchodziło w grę. W tym wypadku rozwiązanie okazało się proste: na warsztaty pojechałyśmy taksówką. Kierowca nie był zbyt szczęśliwy musząc dowieźć nas na miejsce - padało, zatem obie byłyśmy całe mokre. Trochę poburczał, ale w końcu wpuścił nas do samochodu i pognałyśmy w nieznane. Zainteresowanych kwestią wożenia psów taksówkami informuję, że ta była zrzeszona w korporacji Taxi Grosik i trzeba było dopłacić 10 zł za combi (pies podróżował w bagażniku). Ostatnim ułatwieniem było zostawienie w domu P., który początkowo miał towarzyszyć nam w roli fotografa. Doszliśmy do wniosku, że T. będzie się łatwiej skupić, jeżeli nie będzie musiała pilnować, gdzie co chwilę znika jej drugi człowiek. Jak się domyślacie, z tego względu z warsztatów nie mam żadnych zdjęć. O tym, że na zajęcia przyjechałam zaopatrzona w ilość smaków, na której normalny pies zapewne byłby w stanie przepracować kilka miesięcy zapewne nie muszę wspominać.
To tylko zdjęcie poglądowe, na dodatek zrobione post factum. W rzeczywistości było tego dużo więcej! |
***
Pierwsza tura warsztatów - chętnych było tak wiele, że podzielono ich na 3 grupy, po półtorej godziny każda - rozpoczynała się o 16. Jako, że Ruda Drużyna trafiła właśnie do pierwszej grupy, na hali byłyśmy około 15.50, T. miała więc parę chwil na pokręcenie się po sztucznej trawie i kilka aż nadto entuzjastycznych niuchnięć.
Warsztaty zaczęły się krótkim wykładem Jagny na temat nauki trudnej sztuki chodzenia przy nodze oraz zaprezentowaniem tej umiejętności w wykonaniu jej suczki BC, Tekli. Chwilę później wszyscy przystąpili do ćwiczeń ze swoimi czworonogami, prowadząca zaś monitorowała pracę poszczególnych zespołów, doradzała, podpowiadała, poprawiała.
Kiedy podeszła do nas po pierwszy T. wpadła w pełen miłości i entuzjazmu amok, który chyba nawet zdołał Jagnę nieco zadziwić. Za jej radą porzuciłam próby ustawienia psa we właściwym miejscu, z łopatką na wysokości mojego kolana, a zamiast tego zaczęłam ćwiczyć z T. samokontrolę z przepychaniem. Nie tylko w miarę szybko zdołała się uspokoić, ale też zaczęła po jakimś czasie zaczęła naprawdę ładnie pracować. Jako, że - podobnie zresztą, jak inne obecne na warsztatach psy - pozycję przy nodze miała utrwalaną w siadzie, zamiast stać uparcie siadała, miałyśmy więc pewien problem z ćwiczeniem tego elementu, świetnie z kolei - ku mojemu zaskoczeniu! - szło jej dostawianie do nogi. Usłyszałam nawet, że bestia szybko łapie, kiedy już uda się jej skoncentrować na zadaniu, ha! Aby jeszcze bardziej dać rudej w kość Jagna zaproponowała mi, żebym została dłużej i poćwiczyła również z drugą grupą. W naszym przypadku ćwiczenia sprowadzały się przede wszystkim do utrwalania właściwej pozycji u psa oraz odpowiedniego miejsca nagradzania u pańci - chodzenia przy nodze w stanie czystym właściwie nie było, ale wcale mnie to nie dziwi. To jeszcze nie ten etap, od bycia prawdziwym obidogiem T. dzielą po prostu lata świetlne. Mimo to - po tym, jak w sumie na hali spędziłyśmy około 2,5 godziny - mózg rudej ostatecznie wyparował uszami.
Muszę przyznać, że jestem z T. całkiem zadowolona. Kiedy już udało się jej skupić, bardzo ładnie pracowała, ignorując zarówno ludzi, jak i inne obecne na hali psy (również te nagradzane zabawką w bardzo entuzjastyczny sposób). Co więcej, gdy miałam okazję przez chwilę poćwiczyć z Teklą, T. dzielnie zniosła powarkiwania borderki, której nie podobało się, że inny pies nagle znalazł się “w ręku” jej przewodniczki. Warsztaty były dla T. przede wszystkim okazją do ćwiczenia koncentrowania się na pracy w ogromnych rozproszeniach, dla mnie natomiast lekcją tego, jak uczyć od zera typowo obedience’owego równania. Trudno mi powiedzieć, czy Ruda Drużyna osiągnie kiedyś ten poziom, z pewnością jednak wszystko, czego się dowiedziałam przyda się nam pod kątem zarówno rally-o, jak i życia codziennego.
***
Dobiegł już końca konkurs "Pasjonująca lektura". Wszystkim uczestnikom jestem niezmiernie wdzięczna za nadesłane odpowiedzi - dzięki nim wiem, jaka tematyka najbardziej Was interesuje. Mam nadzieję, że już niedługo będziecie mogli przeczytać na blogu teksty, o których wspominaliście w swoich konkursowych pracach. Tymczasem jednak, pora ogłosić zwycięzcę. Moje szczere gratulacje oraz nagroda wędrują do... Klaudii i jej czworonożnego przyjaciela imieniem Miloł!
O czym można przeczytać na blogu idealnym? Pytanie to jest bardzo ciekawe, jednakże z przykrością muszę stwierdzić, że nie ma na nie odpowiedzi. Dlaczego? Dlatego, że blog idealny zwyczajnie nie istnieje. Widnieje w czeluściach internetu wiele fantastycznych blogów, którym do ideału bardzo jest blisko, jednakże tego jednego, jedynego nie ma. Jest to jednak paradoksalnie rzecz pozytywna, gdyż coś, co idealne nie jest, ma szansę na nieprzerwany rozwój, dążenie do bycia lepszym, co wydaje mi się dużo bardziej interesujące, niż tworzenie czegoś, czego w żaden sposób nie da się już ulepszyć, poprawić. Rzeczą niewątpliwie fascynującą jest obserwować ów rozwój.Pytanie postawione na początku skłania jednak do myślenia nad tym, o czym lubimy czytać, co najbardziej w tekstach blogerów sobie cenimy. I na to pytanie z chęcią odpowiem. Największą przyjemność i pożytek mojemu psu przynoszą posty dotyczące tematyki spędzania z nim czasu wolnego. Mam tu na myśli raczej nie same miejsca typu przyjazne psom kawiarnie itd., lecz czynności, jakie możemy z naszym pupilem wykonywać i które urozmaicą nam spacer czy nudne, deszczowe dni. Pomysły na zabawy, ćwiczenia, sztuczki są tym, co przyciąga moją uwagę. najmocniej. Cenię sobie również teksty dotyczące miejsca psa w przestrzeni publicznej, których i u Was nie zabrakło.Kończąc swą wypowiedź, chciałabym serdecznie podziękować za wszystkie ciekawe, wnoszące coś do mojego i Myszastego Potwora teksty i życzyć weny na kolejny rok, a najlepiej na wiele, wiele lat!
photo credit: newkidfish (Cathy A) via photopin cc
Ciekawi mnie, na czym polega samokontrola z przepychaniem?
OdpowiedzUsuńChodzi o to, żeby pies aktywnie utrzymywał pozycję, np. w siadzie po tym, jak wydasz mu komendę aż do chwili, kiedy padnie komenda zwalniająca - tj. pies trwa w siadzie nawet kiedy ciągniesz do za obrożę, próbujesz delikatnie przepchnąć na inne miejsce. Aby to zrobić pies nie może być po prostu bierny (biernie siedzieć), ale musi wytwarzać napięcie mięśniowe, które przeciwstawi się temu, co robisz.
UsuńSuper, że mogłyście w takich warsztatach uczestniczyć.:) Z Twoich opisów można wywnioskować, że T. ładnie pracowała, możesz być z niej dumna :).
OdpowiedzUsuńGratuluję zwyciężczyni, napisała naprawdę świetny tekst :)
Ba! Już szykujemy się na następne!
UsuńNie ma nic przyjemniejszego niż pies, któremu nagle zaskakuje trybik w mózgu i nastawia się na pracę! Super :) U nas wielkimi krokami zbliżają się zawody agilitowe, mam tam pomagać i taki cichy diabełek kusi mnie, żeby wystawić Ru na mega hardcorowy socjal jakim jest takie wydarzenie...zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńOj, prawda. Zwłaszcza, że - przyznam nieskromnie - T., jak już się włączy ma bardzo ładny wyraz pracy, szczególnie przy tym nieszczęsnym chodzeniu przy nodze: fajny wykrok, widoczne skupienie i entuzjazm, ale bez przesady.
UsuńNo, no, myślisz, że Ru od tego wszystkiego mózg nie wybuchnie? Jeżeli chłop u Ciebie (tak, jak u mnie :P) jest oazą spokoju i ogólnego olewania wszystkiego to sugeruję zabrać Ru i męża - jak Ty będziesz umierać z frustracji to przynajmniej on się nią zajmie. :P
Pamiętam moje pierwsze szkolenie i całą gamę zmieniających się uczuć. Poprzez zastanawianie się po wielką radość, ekscytację, zwątpienie, strach i chęć wycofania się za wszelką cenę :D Dobrze rozumiem, co czułaś.
OdpowiedzUsuńA co do sukcesu Rudej Drużyny: kroczek po kroczku i wszystko się stanie możliwe ;)
Szkoleń mamy już za sobą całkiem sporo (przedszkole, posłuszeństwo ogólne dla psów dorosłych, regularnie chodzimy na zajęcia sportowe), ale odkąd podczas wyjazdu na wakacje zostawiony u pet sittera pies mocno mi się zepsuł pod względem posłuszeństwa i motywacji do pracy zawsze mam wątpliwości, kiedy T. jest stawiana w nowych sytuacjach. A na hali byłyśmy pierwszy raz.
UsuńWierzę, że kroczek po kroczku Ruda Drużyna da radę - odkąd zaczęłyśmy treningi we wrześniu już widać kolosalną poprawę. :)
Chcicałem tylko nadmienić, że w gruncie rzeczy to nie była wina pet sittera :)
UsuńCo nie zmienia faktu, że pies zdziczał. :( Nigdy więcej wakacji! :P
UsuńTo na pewno było fajne doświadczenie. Super, że T. potrafiła na tyle włączyć się do pracy- z czasem będzie jeszcze lepiej :).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to "z czasem" to szybko się zdarzy, bo w lutym idziemy na kolejne warsztaty, tym razem z samokontroli - pomijając moją toksyczną miłość do obedience, to akurat bardzo się przyda mojemu nadpobudliwemu psu. ;)
UsuńSuper się czyta taką relację, dzielna T. dała radę! Z doświadczenia wiem, że przeskok pomiędzy psem rozproszonym, a skupionym bywa bardzo gwałtowny i czasami wystarczy podtrzymać regularność ćwiczeń w rozproszeniach. Dlatego trzymam kciuki za dobrą passę i dalsze sukcesy w obi!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak zazdroszczę Ci tego, że mieszkasz w Warszawie i wszystkie wydarzenia z team spirit są dla Ciebie dostępne! Szczególnie zajęcia z Magdą Łęczycką wydają mi się ciekawe, dlatego w marcu jedziemy na seminarium do Annówki.
My jesteśmy z Wrocławia i nie mamy w mieście żadnego porządnego klubu, ja posiłkuję się zajęciami indywidualnymi albo seminariami na które często muszę dojeżdżać przez pół Polski.
Niestety, ze względu na mocno zwichrowane życie i tak nie jestem w stanie ćwiczyć z Brzydaliksem tak często jakbym sobie tego życzyła. A na dodatek bywa, że bardzo trudno ją zmotywować do pracy - T. ma jasno ustalone życiowe priorytety i nic nie jest dla niej równie atrakcyjne jak możliwość swobodnego biegania. Motywacja to nasz wieczny problem, nad którym trzeba non stop pracować. Także nie ma czego zazdrościć, serio. Jestem pewna, że bez względu na miejsce zamieszkania jesteś w stanie zrobić z Rio znacznie więcej niż ja z T.
UsuńSwoją drogą, naprawdę we Wrocławiu nie ma żadnego klubu obi? Szkoda, to przecież duże miasto. Ale, ale! Przecież Ty i Piotr jesteście ludźmi pełnymi zapału i inicjatywy - może trzeba wziąć sprawy w swoje ręce? Wiem, że Magda Łęczycka jest "trenerem dojeżdżającym" w krakowskim klubie Maniacs. Może dałoby się coś podobnego zorganizować i u Was?
Uczciwie przyznam, że gdy widzę "ćwiczyć (...) tak często jakbym sobie tego życzyła" to mój mózg podstawia "ćwiczyć (...) 24/7"
UsuńRozumiem, jednak co byśmy robili gdyby nasze psy nie miały problemów z tym czy tamtym? ;););)
UsuńJest u nas jeden klub, jednak nie jest to nic godnego uwagi. Ostatnio ktoś wziął się za seminaria i w końcu coś jest organizowane, jednak sensownego klubu sportowego, do którego można byłoby regularnie chodzić nie ma. A ja cenię sobie właśnie taką regularność, zarówno w obi jak i agility. Dlatego marzyłby mi się taki Team Spirit ;)
Zapewne wszyscy zdobywalibyśmy oceny doskonałe na zawodach obi, a o tym, kto stanie na podium decydowałby tylko kaprys sędziego. ;) Trochę koszmarna wizja, przyznaję. :P
UsuńO ludzie! Na prawdę wygraliśmy? Nie mogę uwierzyć! Chyba pierwszy raz w życiu:) Bardzo się cieszę i dziękuję!:) Milołkowi oczywiście przekaże dobre wieści jak tylko się obudzi:)
OdpowiedzUsuńPaczka jutro powinna być u Ciebie w domu. :)
OdpowiedzUsuń