piątek, 4 kwietnia 2014

Wzorowy psi przedszkolak, cz. 3

Przyszedł czas na najważniejszą, a zarazem ostatnią część mikro-cyklu wspominkowego o psim przedszkolu: poruszyłam już kwestię wyboru szkoły oraz opisałam wygląd zajęć trzeba więc wreszcie ujawnić to, co wyniosłyśmy ze szkolenia - zarówno T., jak i ja.

Na początku muszę zaznaczyć, że idąc na pierwsze zajęcia wcale nie byłyśmy zielone, jak wiosenny szczypiorek. Kiedy tylko T. zaczęła mi dawać swoim zachowaniem do zrozumienia, że zdążyła się już do nas przyzwyczaić i poczuć swobodnie w nowym miejscu samodzielnie rozpoczęłam szkolenie. Uczyłam T. zgodnie ze swoją najlepszą - choć, przyznaję nigdy wcześniej nie sprawdzoną w praktyce - wiedzą, podstawowych zachowań i komend. Udało mi się nie tylko utrzymać szczeniaka w zdrowiu zarówno na ciele, jak i umyśle, ale także czegoś nauczyć. Jeszcze przed rozpoczęciem naszej przygody z przedszkolem, w wieku zaledwie czterech miesięcy, T. była - jak to się modnie mówi - całkiem nieźle ogarniętym psem. W miarę dobrze reagowała na swoje imię oraz przychodziła na zawołanie, dodatkowo pięknie siadała, zarówno w sytuacjach domowych, jak i stresowych (zastrzyki u weterynarza, kąpiel, podróż windą).

Z powyższego opisu wyłania się z jednej strony obraz psa, który dość szybko się uczy, z drugiej natomiast obraz właściciela, który mniej więcej wie co robi i nieźle radzi sobie z edukacją pupila. Trudno w takiej sytuacji powstrzymać się od kilku pytań. Czy lekcje z trenerem rzeczywiście były nam potrzebne? Czy warto było wydawać pieniądze na szkolenie, skoro najwyraźniej zupełnie dobrze mogłam poradzić sobie sama? Odpowiedź brzmi: zdecydowanie tak.

Naturalnie w tym punkcie nasuwa się pytanie “dlaczego?”. Otóż, korzyści, jakie wyniosłam z psiego przedszkola, są znacznie szersze, niż lista komend, które w czasie kursu opanowała T. Dzielę je na trzy kategorie: społeczną, edukacyjną i psio-praktyczną.

Niestety (lub stety) nikt z nas nie funkcjonuje w próżni: poruszamy się wśród innych ludzi, z których jedni miłościwie ignorują naszego czworonoga, inni zaś próbują go przywoływać, a kolejni - udzielać “dobrych” rad. Pół biedy, jeżeli to zupełnie obce osoby, które przypadkowo spotyka się na spacerze, by potem jak najszybciej o tym zapomnieć. Sytuacja staje się trudna dopiero wtedy, kiedy problematycznym “wujkiem dobrą radą”, który “miał psy przez całe życie i wie lepiej” jest ktoś z rodziny, od kogo nie można się po prostu odciąć, a kto wszystkie swoje "dobre rady" próbuje za wszelką cenę wprowadzić w życie. Taka osoba swoim zachowaniem może skutecznie nauczyć psa złych zachowań i zniweczyć pracę, jaką właściciel włożył w szkolenie czworonoga. Ja, niestety, jestem w takiej sytuacji, jednak szkolenie dało mi do ręki poważny argument w walce o dobro i bezpieczeństwo mojego psa: “bo nasza instruktorka powiedziała, że absolutnie trzeba robić tak”. Nie mówię, że teraz jest idealnie, ale na pewno, kiedy zasłaniam się opinią profesjonalisty to, co mówię na temat wychowania T. jest traktowane poważniej.

Druga sprawa to sposób, w jaki należy traktować obce osoby, zaczepiające psa. Należę raczej do aspołecznych typów i przed rozpoczęciem szkolenia starałam się unikać konfrontacji, toteż pozwalałam bezkarnie cmokać do T. i ją głaskać. Na szczęście, Kasia - która do szkolenia psów podchodzi bardzo trzeźwo, hołdując zasadzie, że najważniejsze jest bezpieczeństwo człowieka i psa - uświadomiła mi, że nie tylko mogę, ale powinnam interweniować i powiedzieć “nie”.

Chodzenie z T. do przedszkola nie pozostało bez wpływu również na najbardziej podstawową grupę społeczną, jaką jest rodzina. P., który nie jest demonem regularnej pracy, był zdecydowanie bardziej zmotywowany do samodzielnych ćwiczeń z psem, mając w perspektywie cotygodniowe zajęcia, na których rzecz jasna pojawiały się zdania domowe.
Na spacerze najfajniejsze jest bieganie.
Wspominałam już, że moja wiedza o psim wychowaniu nie była wcześniej sprawdzana w praktyce. To, połączone ze świadomością, iż T. wyrośnie na dużego psa - który, jeżeli nie będzie odpowiednio ułożony, może sprawiać poważne problemy - sprawiło, że zależało mi, aby nasz zespół fachowym okiem ocenił profesjonalista. Szkolenie pozwoliło mi upewnić się, że dobrze pracuję z psem i swoimi edukacyjnymi zapędami nie narobię bałaganu. Nie twierdzę, że okazałam się być niesamowitym zaklinaczem psów, a T., jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła się w ideał czworonożnego posłuszeństwa, jednak sprawdzenie swoich umiejętności pod okiem doświadczonego praktyka pozwoliło mi nabrać pewności siebie. Przynajmniej w zakresie psiej edukacji.
Ostatecznie można odrobinę uwagi poświęcić pani, pod warunkiem, że ma coś fajnego w ręku. Patyki są fajne.
Ostatnia kategoria, przeze mnie określana mianem psio-praktycznej, to to, co pierwsze kojarzy się ze szkoleniem czworonoga, czyli komendy i sztuczki. Podczas zajęć przedszkolnych T. opanowała podstawowe polecenia, które powinien dla swojego bezpieczeństwa znać każdy pies żyjący w wielkim mieście, a więc: siad przedłużony, komendę zwalniającą, zostań, do mnie, przywołanie awaryjne przy pomocy gwizdka, nie rusz, dostawianie do nogi, a także kontrolowaną zabawę z przewodnikiem. Dodatkowo w programie znalazły się sztuczki, jak choćby slalom między nogami przewodnika, teraz jednak uroczy szczeniak urósł na tyle, że tego typu atrakcje stały się trudne do wykonania.

Zdecydowanie ważniejsze od komend - jakkolwiek dużo by ich nie było - jest jednak fakt, że przedszkole pomogło mi “naprawić” T. Wcześniej napisałam, że swoim brakiem doświadczenia nie spowodowałam żadnych szkód - to prawda, jednak wspomniałam też, że nikt z nas nie funkcjonuje w próżni. Krótko przed pierwszymi zajęciami zaatakował ją i pogryzł pies, gdy wracałyśmy wieczorem ze spaceru. Właściciel agresora zniknął, gdy ja zrywałam jego "uroczego pupilka" z T., usiłując ją ratować. Na szczęście, skończyło się przede wszystkim na strachu i raptem kilku kroplach krwi, ale od tego czasu miłość do całego świata, jaka wcześniej promieniowała od T. przygasła. Podczas przedszkolnych zajęć T. musiała nie tylko ćwiczyć w grupie innych psów, ale również się z nimi bawić i spokojnie spacerować w ich towarzystwie - wszystko to było bardzo ważne dla jej ponownej socjalizacji.

Kiedy pojawiają się nieznajomi obowiązkowo należy się kulturalnie przywitać.

W ten sposób dobrnęłam do końca - więcej wpisów o psim przedszkolu nie będzie, a kolejnym szkoleniem będę chwalić się dopiero wtedy, kiedy zostanie oficjalnie zakończone. Tymczasem mam nadzieję, że udało mi się ewentualnych niedowiarków przekonać, że zorganizowane szkolenie psa to świetna sprawa, a zalety tego rodzaju zajęć są znacznie większe, niż lista komend, jakie opanował pies. Poza tym, tak zupełnie po ludzku, to po prostu ogromna frajda, tak dla psa, jak i jego przewodnika.

9 komentarzy:

  1. my w przedszkolu nie byliśmy, a z poprzednim psem miałam wrażenie że płacę za godzinę zabawy z innymi psami... ale zakładam że to tylko uprzedzenie związane ze słabym szkoleniowcem.

    A tak z innej beczki- co to rude cudeńko dostaje do jedzenia? Przepiękne futro, nawet jak na tak ładnie- futrzastą rasę jest przecudowna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno wiele zależy od trenera - na zajęciach przedszkolnych, na które chodziliśmy były zachowane zdrowe proporcje pomiędzy nauką i zabawą, ale pewnie są tacy, którzy idą na łatwiznę i każą po prostu spuścić pieski, żeby robiły co im się podoba.

      W kwestii karmienia staramy się ściśle przestrzegać zaleceń hodowcy. Na początku były 3 posiłki, teraz są 2: na śniadanie Royal Canin dla juniorów polewany oliwą z oliwek, a na obiadokolację mięso z warzywami i kaszą.

      Usuń
    2. oliwę też dodaję swojemu, ale karmię go tylko suchą karmą. Może niedługo wdrożę trochę mięsa :)
      dzięki za odpowiedź :)

      Usuń
  2. Na pewno warto wybrać się na takie szkolenia, zawsze dużo się z nich wyniesie niezależnie ile pies już potrafi. My dopiero zaczęliśmy chodzić, wcześniej wszystko sami ale z każdymi zajęciami dowiadujemy się czegoś nowego :),

    OdpowiedzUsuń
  3. O jaka cudnaaaaaaa <3 Miałam kiedyś ukochanego szkockiego setera o umiarkowanie oryginalnym imieniu Gordon, już dawno go z nami nie ma, ale wciąż rozpływam się nad każdym spotkanym/zobaczonym na zdjęciu seterem. Powodzenia na szkoleniach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, T., gdyby umiała czytać zapewne poczułaby się doceniona ;)
      Przyznam, że sama też się tak kiedyś rozpływałam, ale odkąd mam swojego własnego setera, aktualnie przechodzącego okres buntu mniej uwagi poświęcam eksterierowi, a więcej posłuszeństwu. Także rozpływam się nad każdym psem, który grzecznie podbiega do właściciela po jednokrotnym wydaniu komendy :P

      Usuń
  4. Jaka piękna, błyszcząca sierść!

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz zdolność ładnego ubierania myśli w słowa :) Jak ktoś będzie się zastanawiał nad psim przedszkolem to mu podeślę ten wpis do przeczytania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Będzie mi bardzo miło, jeżeli wpis się komuś przyda :)

      Usuń

Uwagi? Opinie? Chętnie poznam Twoje zdanie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...