piątek, 13 czerwca 2014

Chciałaby, a boi się

Tytuł dzisiejszego posta doskonale opisuje stosunek T. do pływania - z jednej strony, woda wydaje się jej czymś nad wyraz interesującym i przyjemnym, z drugiej zaś zdradliwym i niebezpiecznym, co rzecz jasna odbija się na jej zachowaniu w okolicy rzek, jezior i innych zbiorników wodnych. Można rzec, że spuszczona ze smyczy na brzegu, T. najbardziej przypomina szarpany przez zmienne, porywiste wiatry latawiec: to wbiega do wody, uradowana tym, jak bardzo jest chłodna i mokra, to ucieka na suchy ląd, kiedy tylko dojdzie do wniosku, że istnieje ryzyko utraty gruntu pod łapami.

Pierwszy poważny kontakt z wodą głębszą, niż przeciętnej wielkości osiedlowa kałuża T. miała podczas spaceru w Przylasku Rusieckim. Mimo że - wziąwszy pod uwagę ludzkie standardy - pogoda zdecydowanie nie zachęcała do kąpieli, T. natychmiast zainteresowała się zaskakujących rozmiarów kałużą i pogalopowała do brzegu, by na własnej skórze przekonać się, co to jest jezioro i czym je się całe to pływanie, o którym tyle się mówi w domu. Niestety, akcję wywiadowczą przeprowadziła z wdziękiem i subtelnością średniowiecznego tarana, po prostu wskakując do wody ze śliskiego, w połowie zanurzonego w toni jeziora powalonego drzewa. Efekt? Wyjście z kąpieli okazało się wymagać niemałej gimnastyki i przysporzyło T. nieco stresu. W konsekwencji woda w rozsądnie małej ilości została przez nią zaklasyfikowana, jako rzecz pożądana, ale pływanie było na wieki pozbawione jakichkolwiek szans na trafienie na listę atrakcji spacerowych.

T., rzecz jasna, szybko zapomniała o całej sprawie, ja z kolei zaczęłam się niepokoić - w końcu jakoś musimy zdać próby polowe. By odrobinę przybliżyć się do tego sukcesu wybraliśmy się w długi weekend majowy na Mazury. P. do tej pory oszukuje się, że po prostu chcieliśmy wyrwać się z miasta i odpocząć na łonie natury, ale ja dobrze wiem, iż naszym podstawowym celem było spławienie psa.

Prawie się nam udało.

Niestety, pogoda spłatała nam figla - było tak zimno, że plany wejścia wraz z T. do wody, aby pokazać jej, że pływanie nie boli, spaliły na panewce. Na szczęście z pomocą przyszły smaczne mazurskie patyki i para kaczek. Zwłaszcza ten ostatni element okazał się wyjątkowo skutecznym motywatorem. Powoli pracujemy nad odczarowaniem głębokiej wody.

4 komentarze:

  1. No to fajnie, że T.się przekonuje. Fiona kocha wodę. Pierwsze jej spotkanie się nie udało, bo był śnieg -20 stopni, a ona chce do wody. Na szczęście ktoś tu ma głowę na karku.

    Pozdrawiamy H&F

    OdpowiedzUsuń
  2. Miloł też się boi, wchodzi do wody ale tylko po brzuszek. dalej woda jest już straszna;p

    OdpowiedzUsuń
  3. No, już ladnie pływa :). My mieliśmy jedynie początkowo problemy z basenem, ale już wszystko wróciło do normy :D. Emet uwielbia wodę i nie widzi granic w pływaniu w jeziorze ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. @Hania i Ola:
    Zazdroszczę. Moje życie byłoby odrobinę łatwiejsze, gdyby T. tak po prostu kochała wodę - próby polowe w końcu się same nie zaliczą. ;)

    @Myszasty:
    Miloł jest dzielnym trekkerem, nie musi udowadniać swojej odwagi jeszcze w wodzie. ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwagi? Opinie? Chętnie poznam Twoje zdanie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...