Tytuł dzisiejszego posta doskonale opisuje stosunek T. do pływania - z jednej strony, woda wydaje się jej czymś nad wyraz interesującym i przyjemnym, z drugiej zaś zdradliwym i niebezpiecznym, co rzecz jasna odbija się na jej zachowaniu w okolicy rzek, jezior i innych zbiorników wodnych. Można rzec, że spuszczona ze smyczy na brzegu, T. najbardziej przypomina szarpany przez zmienne, porywiste wiatry latawiec: to wbiega do wody, uradowana tym, jak bardzo jest chłodna i mokra, to ucieka na suchy ląd, kiedy tylko dojdzie do wniosku, że istnieje ryzyko utraty gruntu pod łapami.
Pierwszy poważny kontakt z wodą głębszą, niż przeciętnej wielkości osiedlowa kałuża T. miała podczas spaceru w Przylasku Rusieckim. Mimo że - wziąwszy pod uwagę ludzkie standardy - pogoda zdecydowanie nie zachęcała do kąpieli, T. natychmiast zainteresowała się zaskakujących rozmiarów kałużą i pogalopowała do brzegu, by na własnej skórze przekonać się, co to jest jezioro i czym je się całe to pływanie, o którym tyle się mówi w domu. Niestety, akcję wywiadowczą przeprowadziła z wdziękiem i subtelnością średniowiecznego tarana, po prostu wskakując do wody ze śliskiego, w połowie zanurzonego w toni jeziora powalonego drzewa. Efekt? Wyjście z kąpieli okazało się wymagać niemałej gimnastyki i przysporzyło T. nieco stresu. W konsekwencji woda w rozsądnie małej ilości została przez nią zaklasyfikowana, jako rzecz pożądana, ale pływanie było na wieki pozbawione jakichkolwiek szans na trafienie na listę atrakcji spacerowych.
T., rzecz jasna, szybko zapomniała o całej sprawie, ja z kolei zaczęłam się niepokoić - w końcu jakoś musimy zdać próby polowe. By odrobinę przybliżyć się do tego sukcesu wybraliśmy się w długi weekend majowy na Mazury. P. do tej pory oszukuje się, że po prostu chcieliśmy wyrwać się z miasta i odpocząć na łonie natury, ale ja dobrze wiem, iż naszym podstawowym celem było spławienie psa.
Prawie się nam udało.
Niestety, pogoda spłatała nam figla - było tak zimno, że plany wejścia
wraz z T. do wody, aby pokazać jej, że pływanie nie boli, spaliły na
panewce. Na szczęście z pomocą przyszły smaczne mazurskie patyki i para
kaczek. Zwłaszcza ten ostatni element okazał się wyjątkowo skutecznym
motywatorem. Powoli pracujemy nad odczarowaniem głębokiej wody.
No to fajnie, że T.się przekonuje. Fiona kocha wodę. Pierwsze jej spotkanie się nie udało, bo był śnieg -20 stopni, a ona chce do wody. Na szczęście ktoś tu ma głowę na karku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy H&F
Miloł też się boi, wchodzi do wody ale tylko po brzuszek. dalej woda jest już straszna;p
OdpowiedzUsuńNo, już ladnie pływa :). My mieliśmy jedynie początkowo problemy z basenem, ale już wszystko wróciło do normy :D. Emet uwielbia wodę i nie widzi granic w pływaniu w jeziorze ;).
OdpowiedzUsuń@Hania i Ola:
OdpowiedzUsuńZazdroszczę. Moje życie byłoby odrobinę łatwiejsze, gdyby T. tak po prostu kochała wodę - próby polowe w końcu się same nie zaliczą. ;)
@Myszasty:
Miloł jest dzielnym trekkerem, nie musi udowadniać swojej odwagi jeszcze w wodzie. ;)