29 czerwca na warszawskim Służewiu odbyła się Psia Dolina - zorganizowana przez grupę DogBlog, Służewski Dom Kultury i Spółdzielnię mieszkaniową “Służew nad Dolinką” impreza promująca aktywne spędzanie czasu z psem. Świetna okazja zarówno do poznania pozytywnie zakręconych na punkcie psów ludzi, jak i zmęczenia psa na nowym, ciekawym terenie spacerowym - okazja, którą prawie przepuściliśmy. Poranna ulewa zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia z domu, jednak po krótkich negocjacjach postanowiliśmy wziąć przykład z pogodoodpornej T. i nie przejmować się niezbyt sprzyjającą aurą. Po upewnieniu się, że impreza nie została odwołana z powodu deszczu, wydobyłam więc z otchłani szafy kalosze i ruszyliśmy w drogę. Decyzja okazała się słuszna, bowiem niebo rozpogodziło się krótko po tym, jak wyszliśmy z domu i z każdą chwilą robiło się coraz bardziej słonecznie.
Jazda komunikacją miejską z Muranowa do Dolinki Służewieckiej to niemała wyprawa. Z tego powodu na miejsce dotarliśmy krótko przed południem - nie udało się nam zatem wziąć udziału w zaplanowanym na godzinę 11 wspólnym spacerze. Trochę żałuję, bo to dobra okazja do ciekawych rozmów i integracji, jednak z drugiej strony po długiej podróży autobusem T. wprost roznosiła energia, więc spacer na smyczy w towarzystwie sporej grupy innych psów z pewnością nie byłby dla niej atrakcją. Dlatego zamiast gonić spacerowiczów, którzy mignęli nam gdzieś w oddali, kiedy maszerowaliśmy z przystanku w stronę amfiteatru skorzystaliśmy z panującej wokoło pustki. T. mogła rozprostować łapy i trochę (jak zwykle: za mało) pobiegać bez smyczy. Przy okazji wykąpała się w każdej napotkanej na drodze kałuży, toteż kiedy wreszcie znaleźliśmy się w amfiteatrze bardziej, niż setera irlandzkiego przypominała potwora z bagien. Chwilę pokręciliśmy się w okolicy stoisk, podziwiając między innymi piękne obróżki PawSitive Dog, by następnie ruszyć w stronę Alejki Fotografów, królestwa Agnieszki i Łukasza z Dogografii, którzy uwiecznili na zdjęciu mnie i mojego utytłanego w błocie rudzielca. Czy może raczej starali się uwiecznić, bo T. ewidentnie w głowie miała jedynie myśli o swobodnym bieganiu i na skupienie nie pomagały nawet smakowicie śmierdzące wołowe płuca. Przypuszczam więc, że portret - mimo niewątpliwych zdolności i talentu fotografów - będzie prezentować się raczej koszmarnie.
Jazda komunikacją miejską z Muranowa do Dolinki Służewieckiej to niemała wyprawa. Z tego powodu na miejsce dotarliśmy krótko przed południem - nie udało się nam zatem wziąć udziału w zaplanowanym na godzinę 11 wspólnym spacerze. Trochę żałuję, bo to dobra okazja do ciekawych rozmów i integracji, jednak z drugiej strony po długiej podróży autobusem T. wprost roznosiła energia, więc spacer na smyczy w towarzystwie sporej grupy innych psów z pewnością nie byłby dla niej atrakcją. Dlatego zamiast gonić spacerowiczów, którzy mignęli nam gdzieś w oddali, kiedy maszerowaliśmy z przystanku w stronę amfiteatru skorzystaliśmy z panującej wokoło pustki. T. mogła rozprostować łapy i trochę (jak zwykle: za mało) pobiegać bez smyczy. Przy okazji wykąpała się w każdej napotkanej na drodze kałuży, toteż kiedy wreszcie znaleźliśmy się w amfiteatrze bardziej, niż setera irlandzkiego przypominała potwora z bagien. Chwilę pokręciliśmy się w okolicy stoisk, podziwiając między innymi piękne obróżki PawSitive Dog, by następnie ruszyć w stronę Alejki Fotografów, królestwa Agnieszki i Łukasza z Dogografii, którzy uwiecznili na zdjęciu mnie i mojego utytłanego w błocie rudzielca. Czy może raczej starali się uwiecznić, bo T. ewidentnie w głowie miała jedynie myśli o swobodnym bieganiu i na skupienie nie pomagały nawet smakowicie śmierdzące wołowe płuca. Przypuszczam więc, że portret - mimo niewątpliwych zdolności i talentu fotografów - będzie prezentować się raczej koszmarnie.
Z Alejki Fotografów trafiliśmy wprost na pokazy frisbee. Razem z nami fenomenalne psiaki i ich przewodniczkę obserwował spory tłum złożony zarówno z ludzi, jak i z psiaków. I, trzeba przyznać, było na co popatrzeć - to właśnie podczas pokazu frisbee zrobiłam najwięcej zdjęć. Jeżeli chcecie rzucić okiem na latające psiaki, zapraszam na seterowego Facebooka, gdzie czeka na Was cały album zdjęć.
Niespożytkowana energia wprost wylewała się z T. uszami, toteż natychmiast po zakończeniu pokazu uciekliśmy w stronę Służewskiego Domu Kultury, a właściwie położonych nieco dalej łąk i małej rzeczki, oferującej najlepsze błotne SPA w okolicy. Na terenie imprezy czworonogi miały być prowadzone na smyczach, więc grzecznie oddaliliśmy się od centrum Psiej Doliny, by T. mogła się wybiegać i zażyć mulastej kąpieli. Kiedy T. zajmowała się bieganiem, będącym zdecydowanie jej ulubioną rozrywką, my mogliśmy dać odetchnąć naszym zmęczonym stawom. Mieliśmy przy tym miłe towarzystwo, bowiem biegający pies został rozpoznany przez zmierzających w stronę amfiteatru czytelników bloga (wow, naprawdę ktoś go czyta!), którzy dołączyli do nas i zostali z nami na dłuższą pogawędkę. Serdecznie pozdrawiamy i raz jeszcze polecamy rudzielce z Arislandu!
Po godzinie gonienia za owadami, cieniami i patykami oraz moczenia się w rzeczce T. była odpowiednio zmęczona, a tym samym gotowa na “powrót do społeczeństwa”. Akurat dochodziła 14, udaliśmy się więc do siedziby Domu Kultury, gdzie odbywały się wykłady. W budynku pies po jakimś czasie zdołał wyciszyć się i grzecznie ułożyć na podłodze. Najpierw jednak T. została dość intensywnie obszczekana przez Nucię. Ruda szczekania nie lubi, zestresowała się więc i w pierwszym odruchu chciała dać w długą, przed czym powstrzymała ją smycz. Później za straty moralne T. została przez panią Nuci obdarowana plecioną kostką. W tym miejscu chciałabym podziękować zarówno za zabawkę, jak i niesamowicie miły gest.
Poza tym jednym incydentem wykłady przebiegały w zaskakująco spokojnej atmosferze. Na sali znajdowało się sporo psiaków, jednak wszystkie zachowywały się nadzwyczaj kulturalnie, zapewne zmęczone wcześniejszymi atrakcjami, ich właściciele mogli więc spokojnie wysłuchać prelegentów. Anita Janeczek-Romanowska, właścicielka Nuci, mówiła o przygotowaniu psa na pojawienie się w domu dziecka, a Agnieszka i Łukasz z Dogografii podpowiadali, jak można robić psiakom lepsze i ładniejsze zdjęcia. Jako, że oba tematy są mi raczej obce sporo się dowiedziałam. Zostałam także zmotywowana do zapoznania się z fascynującą opowieścią, o niesamowicie wciągającej fabule i wartkiej akcji, szerzej znanej jako instrukcja obsługi Nikona D7000.
Po godzinie gonienia za owadami, cieniami i patykami oraz moczenia się w rzeczce T. była odpowiednio zmęczona, a tym samym gotowa na “powrót do społeczeństwa”. Akurat dochodziła 14, udaliśmy się więc do siedziby Domu Kultury, gdzie odbywały się wykłady. W budynku pies po jakimś czasie zdołał wyciszyć się i grzecznie ułożyć na podłodze. Najpierw jednak T. została dość intensywnie obszczekana przez Nucię. Ruda szczekania nie lubi, zestresowała się więc i w pierwszym odruchu chciała dać w długą, przed czym powstrzymała ją smycz. Później za straty moralne T. została przez panią Nuci obdarowana plecioną kostką. W tym miejscu chciałabym podziękować zarówno za zabawkę, jak i niesamowicie miły gest.
Poza tym jednym incydentem wykłady przebiegały w zaskakująco spokojnej atmosferze. Na sali znajdowało się sporo psiaków, jednak wszystkie zachowywały się nadzwyczaj kulturalnie, zapewne zmęczone wcześniejszymi atrakcjami, ich właściciele mogli więc spokojnie wysłuchać prelegentów. Anita Janeczek-Romanowska, właścicielka Nuci, mówiła o przygotowaniu psa na pojawienie się w domu dziecka, a Agnieszka i Łukasz z Dogografii podpowiadali, jak można robić psiakom lepsze i ładniejsze zdjęcia. Jako, że oba tematy są mi raczej obce sporo się dowiedziałam. Zostałam także zmotywowana do zapoznania się z fascynującą opowieścią, o niesamowicie wciągającej fabule i wartkiej akcji, szerzej znanej jako instrukcja obsługi Nikona D7000.
Trudno mi wypowiadać się na temat organizacji wydarzenia, bo ze względu na spore spóźnienie, połączone z koniecznością rozładowania energii psa ominęło nas sporo atrakcji, w tym wspólny spacer i wszystkie konkursy. Zauważyłam natomiast, że pojawiał się problem ze zlokalizowaniem wydarzenia - gdy T. biegała, kilkakrotnie byliśmy pytani o to, gdzie właściwie odbywa się Psia Dolina i jak tam trafić. Następnym razem warto więc pomyśleć o zamieszczeniu na Facebooku mapek dojścia na miejsce z komunikacji miejskiej i najbliższego parkingu oraz jakichś drogowskazach w samym parku.
Wycieczka do Psiej Doliny pozwoliła nam ciekawie spędzić czas, lecz również odpowiednio zmęczyć T., która po powrocie do domu padła, niczym ścięty kwiat (lilia błotna?). Mam wrażenie, że poranne załamanie pogody zadziałało na korzyść imprezy, która dzięki temu nie była tak oblegana, jak wskazywało na to założone na Facebooku wydarzenie (253 osoby zdeklarowały swoje przybycie!). Dzięki temu psy i ludzie nie odbijali się od siebie, co z pewnością w jakimś stopniu przełożyło się na miłą atmosferę oraz brak incydentów wskazujących na “poważne różnice zdań” wśród czworonogów. Nie trudno się domyślić, że Psią Dolinę oceniam bardzo pozytywnie. Do zobaczenia za rok?
PS. Po więcej zdjęć zapraszam na seterowego Facebooka.
PS. Po więcej zdjęć zapraszam na seterowego Facebooka.
Zazdroszczę szczerze, bo na Dolnym Śląsku bardzo ciężko o jakąkolwiek psią imprezę :/
OdpowiedzUsuńMoże trzeba wziąć sprawy w swoje ręce? :>
UsuńAż takimi mocarzami organizacyjnymi nie jesteśmy ;)
UsuńOj, nie od razu Kraków zbudowano, można zacząć od małych rzeczy. Ja na przykład mam na koncie spacerek warszawskich irlandów z Arislandu ( http://trendzseterem.blogspot.com/2014/02/i-zjazd-rodzinny.html ). Mała rzecz, a cieszy. :)
UsuńO, my też byliśmy! Szkoda, że się nie spotkaliśmy, bo z ogromną przyjemnośćią zobaczyłabym piękną T. na żywo. Za rok zdecydowanie ;) Pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńPo co czekać rok - zawsze można się umówić na wspólny spacer w jakimś fajnym parku. ;) Na Psiej Dolinie, rzeczywiście, trochę trudno było nas spotkać, bo T. roznosiła energia i przez to trzymaliśmy się raczej z boku. Ruda musiała sobie odbić za sobotnie strzyżenie (trymer = zło).
UsuńJaneczek-Romanowska, nie odwrotnie;) jeszcze raz przepraszam za Nucie!
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie ma za co przepraszać. Kolejność nazwisk poprawiona, natomiast błędną wersję "ściągnęłam" ze strony wydarzenia na Facebooku.
UsuńTo my skakaliśmy do Was przez rzeczkę ;) Miło Was poznać, a Wasz rudzielec jest przeuroczy, nie dziwię się, że nawet obcy rwą się do głaskania.
OdpowiedzUsuńIwona i Janek
Wzajemnie, bardzo miło się rozmawiało. :) Głaski dla dziadka doga. :)
Usuń