piątek, 28 marca 2014

Wzorowy psi przedszkolak, cz. 2

Ostatnio opisywałam skomplikowany ze względu na mnogość tego rodzaju instytucji proces wybierania psiej szkoły. Nie zdradziłam jednak najważniejszej informacji - nazwy szkoły, do której ostatecznie zaczęłam uczęszczać z T. Mam nadzieję, szanowni czytelnicy, że przez cały tydzień umieraliście z ciekawości.
 
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw oraz dokonaniu uważnego porównania najsilniejszych konkurentów zdecydowaliśmy się na Pozytywną Psią Szkołę Kamiga, prowadzoną przez Katarzynę Smilgin, działającą pod pięknym hasłem “Uczymy przyjaciół wspólnego języka”. Poniżej klika słów o tym, co ostatecznie popchnęło nas w jej stronę.
 
Od początku wiedziałam, że na zajęciach, na które będziemy chodzić z T. mogą być stosowane jedynie metody wzmocnień pozytywnych - sama nastawiałam się przede wszystkim na metodę klikerową, jednak P. niespecjalnie podobała się idea ciągłego noszenia ze sobą dodatkowego psiego gadżetu, który na dodatek wydaje irytujące dźwięki. Odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach kliker urósł w Polsce do rangi symbolu szkolenia pozytywnego i sporo szkół prowadzi zajęcia stosując jedynie tę metodę. Obawiałam się, że kliker zniechęci P. do pracy z psem, a że cała rodzina powinna szkolić czworonoga zdecydowałam się zrezygnować z gadżetu (który w międzyczasie zdążyłam polubić) na rzecz stosowanej w Kamidze metody naturalnej.
 
Bardzo ważna była też kwestia lokalizacji, a pod tym względem Kamiga zostawiła konkurencję daleko w tyle. T. szybko nabierała sprawności i odwagi, co w połączeniu z nieposkromioną ciekawością świata sprawiało, że miałam pewne obawy przed ćwiczeniami w publicznym parku, czy na ogólnodostępnym skwerze. Chciałam mieć pewność, że kiedy nagle podczas treningu bez smyczy T. uwidzi się pobiec za czymś będę mogła spokojnie na to patrzeć, a nie gnać za nią na załamanie karku. W tym kontekście dysponująca sporym, ogrodzonym terenem Kamiga była idealnym rozwiązaniem. Szczególnie, jeżeli dodać do tego fakt, że ów teren mieści się tuż przy Polu Mokotowskim, co oznacza 15-20 minut jazdy tramwajem.
***
Przyznacie, że w teorii bardzo pięknie to wszystko wygląda. Bywa jednak, że to, co na papierze wydaje się wyjątkowo zachęcające w rzeczywistości traci cały urok. Uprzedzając pytania od razu zapewniam, że w tym wypadku tak nie było, a zajęcia co najmniej spełniły moje oczekiwania.

Szkolenie “Psie przedszkole” skierowane do psiaków, które nie skończyły jeszcze 6 miesięcy oraz ich właścicieli trwało 8 tygodni. Na godzinne zajęcia przychodziło - o ile mnie pamięć nie myli - 9 psów w towarzystwie równej lub większej liczby ludzi. Niektórym czworonogom towarzyszyła tylko jedna osoba, innym całe rodziny lub (jak w naszym przypadku) pary. Grupa była bardzo zróżnicowana pod względem wielkości i rasy (czy też jej braku), tym natomiast co łączyło wszystkich psich uczestników był młodzieńczy wiek i wiążące się z nim rozkojarzenie oraz chęć do robienia "głupstw". Nad całym rozemocjonowanym psio-ludzkim stadem czuwała trenerka wraz z asystentką.
 
Podczas zajęć krótkie sesje szkoleniowe przeznaczone na naukę skupienia i komend przeplatały się z przerwami w postaci spokojnych spacerów lub zabawy w mniejszej grupie. Ćwiczyliśmy przede wszystkim na placu szkoleniowym, natomiast jedna z lekcji obejmowała wyjście na kładkę dla pieszych nad ulicą Wawelską w celu przetestowania umiejętności podopiecznych w warunkach bojowych (psy, oczywiście, były wtedy prowadzone na smyczach). Na koniec przedszkolaki zdawały swój pierwszy w życiu egzamin, podczas którego dumnie prezentowały wszystko, czego się nauczyły i stresowały swoich właścicieli tym, czego jeszcze nie udało im się opanować.
 
Dwa miesiące minęły w mgnieniu oka i nagle okazało się, że pozostało tylko odebrać dyplom i udać się na długi spacer. Z psiego przedszkola wyniosłam jednak znacznie więcej, niż kolorowy certyfikat, zaświadczający, że T. potrafi być grzeczna, kiedy ma na to ochotę. O tym, czego dokładnie nauczyłyśmy się podczas zajęć - T., roztrzepany szczeniak i ja, początkujący psi przewodnik - napiszę następnym razem.
Podczas spaceru tuż po ostatnich zajęciach. T. uważa, że egzaminacyjny stres najlepiej odreagować na leżąco.

6 komentarzy:

  1. Śliczny przedszkolak !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Bardzo miło wspominam ten okres, bo teraz już dość wyrośnięta i mocno zbuntowana młodzież. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, ja sobie obiecuję ciągle, że zapiszę się na jakieś szkolenie, ale czas mi nie pozwala. Fundacja Fioletowy Pies prowadzi u nas "Szkolenie za jedzenie", opcja jest w miarę tania, bo pełny kurs PT - 12 spotkań, to koszt 500 zł (wpłacane na konto fundacji). Spotkania odbywają się w niedziele, a ja niestety mam max. 2 niedziele w miesiącu wolne. Małżowi nie ufam (nie będzie mu się chciało chodzić z psem na szkolenie), więc na razie czekam i zazdroszczę wszystkim, którzy mają możliwość chodzenia z psiakami na takie zajęcia. Coś tam próbujemy sami robić, ale jednak "szkolny obowiązek" zmotywowałby nas do systematyczności. Pozdrawiamy, Asia i Bona piesoswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że mamy zupełnie inne podejście do sprawy: dla mnie zapisanie się na szkolenie było również metodą na zmotywowanie do pracy z psem P., na zasadzie "zapłaciłem, więc muszę skorzystać". :P

      Usuń
  4. Wow,brzmi fantastycznie :) sto lat temu Pepe też byl takim słodkim przedszkolakiem i też bardzo miło wspominamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej strony, Pepe jest teraz kulturalnym dżentelmenem - też dobrze, najgorszy to ten okres buntowniczo-przejściowy. :P

      Usuń

Uwagi? Opinie? Chętnie poznam Twoje zdanie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...