Kilka dni temu miałam przyjemność odebrać z dworca jednego z krakowskich znajomych, który akurat wpadł na krótko do Warszawy. Postanowiłam wykorzystać tę okazję nie tylko, aby przedstawić mu Najpiękniejszego Psa Świata, który na co dzień ukrywa się pod pseudonimem T., lecz również aby zorganizować dłuższy spacer szkoleniowy w iście bojowych warunkach.
K. - gościnny, acz niezbyt wygodny korytarz pociągu TLK relacji Kraków-Warszawa - opuszczał tuż przed 16, toteż na początek spaceru wybrałam 14.30. Trening zaczął się zupełnie zwyczajnie - T. wcale nie podejrzewała, że knuję coś niedobrego. Zapakowałam do psiej saszetki pyszne smakołyki, ubrałam psa w uprząż i, podobnie jak każdego dnia, wyszłyśmy na osiedlowy skwer. Tam T. mogła oddawać się swojej ulubionej czynności - pozornie bezsensownemu bieganiu z jednej strony na drugą - przez około pół godziny.
Po tym, jak zużyła już pierwsze, powierzchowne pokłady energii zapięłam jej smycz i ruszyłyśmy wzdłuż Alei Jana Pawła II w kierunku Dworca Centralnego. To zaledwie 3 kilometry spaceru po prostej drodze, wydawałoby się więc, że na miejscu powinnyśmy znaleźć się w mgnieniu oka, tymczasem przebycie tego odcinka zajęło nam około 50 minut. Co więcej, każda minuta została naprawdę owocnie wykorzystana: ćwiczyłyśmy chodzenie na luźnej smyczy oraz proste komendy (przede wszystkim siad i leżeć) w trudnych, pełnych rozproszeń, miejskich warunkach.
Aleja Jana Pawła II nie należy do najbardziej zatłoczonych miejsc w mieście, jednak bez względu na porę dnia kręci się tu sporo ludzi, wzdłuż ulicy bowiem mieszczą się liczne knajpki i punkty usługowe. Jednocześnie to ważna droga komunikacyjna, więc nawet w nocy funkcjonuje tu jakiś ruch uliczny. Poza tym, obok chodnika biegnie dość intensywnie eksploatowana ścieżka rowerowa. Ten krótki opis daje dobry obraz “zamieszania” w środku którego znalazła się T. i z którym musiała się zmierzyć: podczas marszu po lewej miałyśmy pełną samochodów ulicę oraz ścieżkę rowerową, po prawej zaś kawiarniane ogródki oraz zachęcająco otwarte drzwi rozmaitych punktów usługowych i biur. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć jeszcze całkiem licznie kręcących się wszędzie przechodniów. Poziom rozproszeń? Hard.
Ku mojemu zaskoczeniu, T. radziła sobie całkiem nieźle. Nie wymagałam od niej chodzenia przy nodze, a jedynie braku napięcia smyczy, mogła więc swobodnie wąchać sobie interesujące ją miejsca, pod warunkiem, że nie były integralną częścią akurat mijanego człowieka, a zapoznanie się z nimi było możliwe bez wchodzenia do jakiegoś lokalu. Jednocześnie starałam się, aby T. przez cały czas pamiętała o tym, że jestem na drugim końcu smyczy i była mniej lub bardziej skoncentrowana na tym fakcie. Aby to osiągnąć, w zasadzie co kilka kroków nagradzałam ją za grzeczne poruszanie się w bezpośredniej bliskości mnie, starając się zachęcać ją do chodzenia przede wszystkim po swojej lewej stronie. Jednocześnie, zamiast nieprzerwanie maszerować przed siebie, poruszałyśmy się krótkimi odcinkami, pomiędzy którymi następowały przerwy na kilkusekundowe siedzenie lub leżenie, bowiem koncentracja T. najwyższe możliwe poziomy osiąga właśnie w parterze.
T. grzecznie siedzi, najwyraźniej nieświadoma, że za plecami ma miejsce, z którego biorą się gicze wołowe. |
Ku mojemu zaskoczeniu, T. radziła sobie całkiem nieźle. Nie wymagałam od niej chodzenia przy nodze, a jedynie braku napięcia smyczy, mogła więc swobodnie wąchać sobie interesujące ją miejsca, pod warunkiem, że nie były integralną częścią akurat mijanego człowieka, a zapoznanie się z nimi było możliwe bez wchodzenia do jakiegoś lokalu. Jednocześnie starałam się, aby T. przez cały czas pamiętała o tym, że jestem na drugim końcu smyczy i była mniej lub bardziej skoncentrowana na tym fakcie. Aby to osiągnąć, w zasadzie co kilka kroków nagradzałam ją za grzeczne poruszanie się w bezpośredniej bliskości mnie, starając się zachęcać ją do chodzenia przede wszystkim po swojej lewej stronie. Jednocześnie, zamiast nieprzerwanie maszerować przed siebie, poruszałyśmy się krótkimi odcinkami, pomiędzy którymi następowały przerwy na kilkusekundowe siedzenie lub leżenie, bowiem koncentracja T. najwyższe możliwe poziomy osiąga właśnie w parterze.
Do zdobycia zaszczytnego tytułu idealnego psa miejskiego jeszcze sporo nam brakuje, jednak nie było źle. T. przez większość czasu w zasadzie szła przy nodze. W chwilach, kiedy wyrywała do przodu albo zatrzymywałam się i czekałam, aż sama wpadnie na to, żeby usiąść albo przywoływałam ją do siebie i wracałam (niezbyt rozsądnie idąc tyłem) kilka kroków, starając się utrzymywać z psem kontakt wzrokowy. Co więcej, T. udawało się ignorować mijających nas ludzi, co uważam za spore osiągnięcie, bo zwykle ma ochotę przywitać się z każdym przechodniem. Inna sprawa, że spacerowicze zachowywali się wobec nas bardzo w porządku (co swoją drogą dość rzadko się zdarza, kiedy jestem na spacerze bez P.): widzieli, że robię “coś” z psem, więc nie starali się go przywoływać, czy do niego cmokać, więc zamiast tego serdecznie się do nas uśmiechali. Chciałabym, aby nasze spacery wśród ludzi zawsze wyglądały w podobny sposób! Wyjątkiem od tej reguły była tylko jedna pani, która zaczęła cmokać do T., tym samym powodując, że przez chwilę ruda próbowała wyrwać mi ręce ze stawów. W końcu życie nie może być zbyt piękne.
Po dotarciu na miejsce przyszło nam trochę poczekać przed budynkiem dworca, co było świetną okazją do przećwiczenia leżenia dłuższego, niż 3 sekundy. Lekcja była o tyle łatwa, że T. zdążyła się już nieźle zmęczyć mnogością różnorodnych bodźców i sama z siebie chętnie pozostawała w parterze. Po tym nastąpiło grzeczne, a przy tym bardzo entuzjastyczne przywitanie z szanownym gościem: przytulanie się do nóg K. i radosne obieganie go wokoło (trochę w stylu podstępnego Pongowego oplątywania smyczą). Po tym zamierzaliśmy udać się na szybką kawkę, na drodze stanęła nam jednak dziewczynka, pragnąca zapoznać się z T. Już sam fakt, że zapytała, czy może pogłaskać psa sprawił, iż byłam kupiona, potem zaś było tylko lepiej: nastolatka wysłuchała moich instrukcji i postępowała zgodnie z nimi. Dzięki temu udało się nam osiągnąć sytuację, w której T. siedzi i grzecznie czeka, aż obca osoba do niej podejdzie, po czym pozwala się głaskać, wciąż trwając w siadzie. Rzecz niezwykła, bo zwykle w takich sytuacjach ludzie starają się nakręcać psa i zachęcają go wylewnego okazywania radości, co w naszym przypadku skutkuje utrwalaniem niewłaściwego zaczepiania obcych. Naprawdę rzadko zdarza mi się spotykać takich miłych głaskaczy, toteż (chociaż pewnie nigdy tego nie przeczyta) w tym miejscu dziękuję dziewczynce za chęć współpracy i przyłożenie ręki do uczenia mojego psa poprawnych zachowań.
Droga do kawiarni była nieco trudniejsza, niż na dworzec, co było spowodowane przede wszystkim tym, że w towarzystwie K. nie mogłam poświęcić 100% swojej uwagi T., częściej zdarzało się więc, iż smycz była napięta. W lokalu z kolei przez większość czasu T. zachowywała się wzorowo: nie zaczepiała innych gości i głównie posypiała na podłodze, odpoczywając po wcześniejszych atrakcjach.
Po tym, jak o 18.00 oddałam K. w ręce jego znajomych udałyśmy się w drogę powrotną: po dłuższym odpoczynku w przyjemnie klimatyzowanym pomieszczeniu T. znów była pełna energii, a o skupieniu i grzecznym marszu przy nodze nie było mowy. Z szacunku dla pańciowych stawów do domu wróciłyśmy autobusem, po czym pies padł na posłanie. I leżał. Długo.
Stanowczo musimy to powtórzyć.
Stanowczo musimy to powtórzyć.
Miałyście bardzo pracowity spacer :) spacer po mieście z Bohunem jest na szczęście prawie bajką, bo on sam lubi jak go nic nie ciągnie i wystarczy lekka korekta. Natomiast chętnie przeczytam o głaskach nieznajomych, jak to zrobiłyście :) ja wciąż boję się pozwolić na to przechodniom.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę - obecnie naszym największym problemem jest chodzenie na luźnej smyczy.
UsuńCo do głasków od nieznajomych, to trudno mi się tu jakoś wymądrzać, bo nie wiem, co dokładnie jest w tej kwestii problemem w przypadku Bohuna, więc mogę tylko napisać, jak to wyglądało i wygląda w przypadku T. Po pierwsze, trzeba sobie to powiedzieć jasno: T. kocha wszystkich ludzi, z każdym chciałaby się przywitać. W kontaktach z obcymi naszym problemem jest więc nadmierny entuzjazm, a nie np. agresja lękowa wobec ręki podniesionej do głaskania. Jeżeli Bohun nie skacze na ludzi, nie boi się obcych, a przy tym zna komendę "siad" to droga do sukcesu powinna być prosta i krótka, z tym, że trzeba zatrudnić znajomych. Poproście kogoś, żeby spotkał się z Wami na spacerze: kiedy ta osoba będzie do Was podchodzić, posadź sobie Bohuna przy nodze. Bohun siedzi - chwalimy, dajemy smaczki. Jeżeli wraz ze zbliżaniem się "obcego" Bohun odrywa zadek od ziemi, nasz asystent szkoleniowy powinien na to zareagować, cofając się kilka kroków. Ponownie wtedy sadzamy psa i odstawiamy taki taniec do momentu, aż asystentowi uda się do nas podejść - to może wymagać trochę czasu za pierwszym, czy drugim razem, ale pies powinien dosyć szybko się zorientować o co chodzi. Kiedy asystentowi uda się podejść, mizia psa, chwali, może poczęstować smakołykiem, pod warunkiem, że pies siedzi. Po kilku takich spacerach można spokojnie próbować tej sztuki z obcymi ludźmi. Ja jak toś pyta, czy może T. pogłaskać zawsze mówię "Ok, ale wykorzystam pana/panią szkoleniowo" i tłumaczę o co mi chodzi. Czasem ludzie się zgadzają, czasem mówią "a to dziękuję". ;)
Spacer musiał być super :)
OdpowiedzUsuńJa również mam setera :) Ma na imię Noris.
Tutaj link do bloga na którym o nim piszę :)
http://zakochanewpsach.blogspot.com
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam :)
Bardzo podoba mi się twoje podejście do zwierząt;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga o psach:)
http://na-czteery-lapy.blogspot.com/
Nie ma to jak być dumnym ze swojego psa. Grzeczna T. :). To miło ze strony tej dziewczynki, że pomogła ci w ćwiczeniach z te. Ja jeszcze nie spotkałam się z takim zachowaniem, niestety :(.
OdpowiedzUsuńH&F