piątek, 26 grudnia 2014

II zjazd rodzinny...

...czyli świąteczny spacer warszawskich Arislandów.

W niedzielę 21 grudnia odbył się kolejny spacer mieszkających w Warszawie rudzielców rodem z siedleckiej hodowli Arisland. Podobnie, jak za pierwszym razem spotkaliśmy się na Polu Mokotowskim, tuż przy zejściu do jeziora. Chociaż pogoda zdecydowanie nie sprzyjała długiemu włóczeniu się po parku frekwencja dopisała, a na spotkaniu pojawił się spory tłumek zarówno ludzi, jak i psów.

Długo zbierałam się do zorganizowania kolejnego spaceru warszawskich Arislandów - pierwsza edycja miała miejsce w lutym, więc jak łatwo policzyć oczekiwanie na edycję drugą trwało dokładnie 10 miesięcy. Po intensywnych wakacjach, z miesiąca na miesiąc aura robiła się coraz bardziej jesienna i nieprzyjemna - do tego stopnia, że z irlandzkim spotkaniem chciałam poczekać na zimę. Taką prawdziwą, ze śniegiem i mrozem. Nadszedł jednak grudzień, a zimy jak nie było, tak nie ma, doszłam więc do wniosku, że nie ma sensu czekać dłużej, a z Arislandowym spotkaniem najlepiej będzie uwinąć się jeszcze przed świętami. Facebook poszedł w ruch; ustalono datę i godzinę. Potem pozostało już tylko czekać.
Skromny świąteczny poczęstunek: dla dwunogów czekoladowe Mikołaje, a dla czworonogów - kurze łapki.

Ku mojemu zaskoczeniu w wyznaczoną niedzielę na Polu Mokotowskim w towarzystwie swoich ludzi pojawiło się aż 7 seterów irlandzkich, a wśród nich jedna z miotowych sióstr T. Po przywitaniu się z obecnymi i wręczeniu wszystkich drobnych upominków całą grupą ruszyliśmy w stronę słynnej psiej łączki. Wybraliśmy drogę na skróty, przez jezioro, które w sezonie jesienno-zimowym jest pozbawione wody. Dzięki temu psy mogły bezkarnie “zahaczyć” o pokrywające dno jeziora kałuże. Oczywiście, w korzystaniu z naturalnego SPA prym wiodła T., która już po upływie pierwszych dziesięciu minut spotkania bardziej niż dostojnego setera przypominała potwora z bagien.
Spacerowicze w komplecie. Jak widać ustawienie do zdjęcia siedmiu psów to nie lada wyzwanie.

Woda z kałuży jest nie tylko smaczna, lecz również doskonale pielęgnuje sierść.
Marsz przez jezioro.

Na psiej łączce były zabawy, przepychanki, gonitwy oraz zabawy piłkami i frisbee. Muszę przyznać, że obserwowanie zabaw tak licznej grupy psów, jednocześnie bardzo podobnych i bardzo różnych od siebie, to ogromna przyjemność. T. wprawdzie przez większość czasu trzymała się raczej z boku, jednak pozostali członkowie rudej rodziny wykazywali znacznie większe zainteresowanie swoim towarzystwem, więc było co podziwiać.
Fantastycznie fotogeniczna Sz.
T., jak zawsze, biega (bo przecież nie chodzi!) swoimi drogami.
Zabawa!
Najmłodszy uczestnik spaceru i spotkany po drodze mały toller.

Oczywiście, nie byliśmy sami - na Polu Mokotowskim, jak zawsze, kręciło się mnóstwo najróżniejszych psów. Co więcej, zdaje się, że na ten sam dzień zjazd rodzinny zaplanowali także właściciele warszawskich rhodesianów - nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam na raz tylu przedstawicieli tej rasy. Zamieszania i radości było co nie miara i w tym kontekście muszę przyznać, że jestem szalenie dumna z zachowania T. podczas spaceru. Wychodząc z domu byłam psychicznie przygotowana na użycie gwizdka i nieco stresu związanego z nie tak dobrym, jakbym sobie tego życzyła, przywołaniem. Tymczasem T. na przywołanie komendą słowną reagowała za każdym razem. Potrafiła po podejściu do mnie grzecznie wysiedzieć, czekając na zwolnienie, mimo że znajdowała się przecież w grupie ludzi. Zaprezentowała też ładne zmiany pozycji leżeć-siad oraz chodzenie przy nodze z pełnym kontaktem wzrokowym bez smyczy.

Świąteczny spacer warszawskich Arislandów trwał mniej więcej półtorej godziny. Chętnie zostałabym dłużej w tak miłym towarzystwie, ale zimno zagoniło nas do domu - bezpośrednio przed spotkaniem byłam z T. na treningu, więc zdążyłam naprawdę nieźle wymarznąć. Mimo to nie zamierzam z organizacją kolejnego spotkania czekać do wiosny. Mam nadzieję, że rudzielce wkrótce znowu będą miały okazję razem pobiegać.
W drodze powrotnej: zmarznięta pańcia i potwór z bagien.


PS. Po więcej zdjęć zapraszam na seterowego Facebooka.

piątek, 19 grudnia 2014

Sport dla każdego

Czasem na seterowym Facebooku wspominam o treningach: a to piszę że na trening jedziemy, a to że z niego wracamy, innym razem bąknę coś na temat poczynionych przez nasz psio-ludzki zespół postępów. Przyszedł więc czas, aby napisać trochę o tym co, gdzie i jak trenujemy.

***

Pierwszy prawdziwy kontakt z rally-o - bo w tym właśnie sporcie próbujemy rozwinąć skrzydła - miałam w sierpniu tego roku, podczas szkółki dla początkujących, organizowanej przez Centrum Edukacji Kynologicznej Zuzik. Pisząc, że szło nam wyjątkowo marnie nie zdołam nawet zbliżyć się ogromu żałości i beznadziei, jakie zaprezentowałam z T. w tamtą sobotę. Dość powiedzieć, że mój pies został oceniony jako wykazujący zachowania kompulsywne i w związku z tym zaproponowano mi konsultację behawioralną. Nie muszę pewnie dodawać, że na niedzielnych zawodach zjawiłyśmy się tylko po to, aby poddać przebieg walkoverem już przy czwartym znaku. Początek kariery sportowej T. można nazwać ekscytującym, ale z pewnością nie udanym.

Dwa tygodnie później rozpoczęłyśmy regularne treningi rally-o w Pozytywnej Psiej Szkole Kamiga pod okiem Doroty Jaskulskiej. Na zajęcia wstępnie zapisałyśmy się jeszcze w maju. Wcześniej czekałam na nie z niecierpliwością, domyślacie się jednak, że po popisowej porażce na evencie Zuzika mój entuzjazm do treningów, a także psich sportów w ogóle zdążył cokolwiek osłabnąć. Nie zamierzałam wprawdzie rezygnować z kamigowego rally, jednak na pierwszą lekcję jechałam w dość minorowym nastroju. Zuzikowe zamieszanie dobitnie pokazało mi, że niewiele mogę się po moim psio-ludzkim teamie spodziewać. Psychicznie byłam przygotowana na to, że jedyne, co będę mogła zrobić to raz po raz wzdychać z rezygnacji.

Przeliczyłam się. Nie bardzo miałam czas na wzdychanie, bo chociaż zaprezentowałyśmy umiejętności na poziomie nawet nie gruntu, a podziemnego parkingu, trenerka nie pozwoliła mi zatonąć w poczuciu własnej beznadziejności. Podczas gdy pozostali kursanci grzecznie ćwiczyli tak wyrafinowane elementy jak skupianie się na przewodniku, ja - pod czujnym okiem Doroty - usiłowałam przekonać T., że istnieję gdzieś na dalekim końcu smyczy i naprawdę warto zwrócić na mnie uwagę. Były krzyki, piski, jęki oraz cmokanie. Były wspólne sprinty do zabawki. Było też rozrzucanie na wszystkie strony kawałków parówki i suszonych wołowych płuc. Cały ten arsenał sprawił, że odniosłam jako taki sukces - T. raczyła spoglądać na mnie z dobrą częstotliwością, to znaczy przez około 2 sekundy co mniej więcej 10 minut.

Można powiedzieć, że tamten trening był drugim początkiem naszej sportowej drogi, znacznie bardziej pozytywnym niż ten pierwszy. Efekty wprawdzie nie były imponujące, ale wtedy tak to nie one się liczyły. Naprawdę ważne było moje samopoczucie. Po uczestnictwie w szkółce byłam przybita i wściekła - zarówno na psa, jak i na siebie. Natomiast, indywidualne podejście Doroty, jej rady i pomysły sprawiły, że tamtego dnia wróciłam do domu w przekonaniu, że również z T. da się coś zrobić przy sporej dozie cierpliwości i szalonego entuzjazmu. W ten sposób z nowym zapałem zabrałam się do pracy.

Przełom nastąpił już dwa tygodnie później. Na trzecim z kolei treningu T. była zupełnie innym psem. Oczywiście, nie potrafiłyśmy bezbłędnie wykonać wszystkich ćwiczeń, najważniejsze jednak było to, że była w stanie się na mnie skoncentrować, współpracowała, starała się. Zmianę zauważyli wszyscy, a ja z treningu wracałam naładowana pozytywną energią i chęcią do dalszej pracy. Wystarczy spojrzeć na wpis, który pojawił się na seterowym Facebooku tamtego dnia:
Nasza przygoda z Rally-o zaczęła się dokładnie dwa tygodnie temu, niezbyt ciekawie, żeby nie powiedzieć - kompromitująco. Przez całe zajęcia musiałam niczym lwica walczyć o każdą sekundę uwagi psa. A dziś... T. pięknie pracowała, była skupiona i naprawdę nieźle chodziła po torze. Zostałyśmy wprost zasypane komplementami, zarówno przez trenerkę, jak i innych kursantów. To takie miłe: z jednej strony widzieć efekty swojej pracy z psem, a z drugiej mieć świadomość, ze inni to zauważają i doceniają.

Na dzień dzisiejszy mamy za sobą już trzy miesiące treningów. Na zajęciach ćwiczymy przede wszystkim skupienie na przewodniku oraz chodzenie przy nodze na kontakcie wzrokowym. Są to bez wątpienia elementy najważniejsze, stanowiące podstawy do pracy z poszczególnymi znakami, a w dłuższej perspektywie również do ukończenia toru z sukcesem. Myślę, że idzie nam nieźle, jednak trochę trudno ocenić to obiektywnie, szczególnie, że po drodze T. zaczęła się pierwsza cieczka, która wydaje się po prostu nie mieć końca, a do tego mocno wpływa na zdolności intelektualne rudej. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się razem z T. wystartować w zawodach - czy w ogóle przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy na to gotowe. Oczywiście, chciałabym. Moim małym marzeniem jest wyjazd na zawody i ukończenie toru bez dyskwalifikacji, ale mam świadomość, że jego realizacja będzie wymagać wiele pracy.

Zawody jednak, chociaż z pewnością wiążą się z mnóstwem pozytywnych emocji i satysfakcji, są zjawiskiem występującym w przyrodzie rzadko. Tym, co liczy się dla mnie najbardziej są pozytywne zmiany, jakie dzięki treningom rally-o zaszłym w moim codziennym życiu z psem.
  • Przekonanie T., że nie trzeba koniecznie witać się z każdym napotkanym człowiekiem przychodzi mi zdecydowanie z mniejszym trudem. Nieodpowiedzialna miłość, jaką całe społeczeństwo darzy cudze psy od dawna spędza mi sen z powiek. Na szczęście, teraz lepiej radzę sobie z natrętnymi cmokaczami i przywoływaczami. Kiedy pies wyrywa się do obcych, chcąc wylewnie się z nimi przywitać ludzie często starają się dodatkowo go nakręcać, nie zwracając uwagi na to, czy właściciel zwierzęcia sobie tego życzy, czy nie. Gdy natomiast przywołany zwierz siada przed przewodnikiem, nawiązując z nim kontakt wzrokowy i ignoruje natręta ten ostatni często sam dochodzi do wniosku, że nic nie uda mu się wskórać.
  • T. łatwiej jest skoncentrować się kiedy wokoło dużo się dzieje. Dzięki temu spacerowanie w zatłoczonych, hałaśliwych miejscach stało się dużo łatwiejsze. Ostatnio podczas spaceru wypuściliśmy się na Starówkę, gdzie podziwialiśmy świąteczną iluminację Warszawy, przy okazji ćwicząc chodzenie przy nodze. Da się!
  • Wcześniej ćwicząc coś z T. często miałam wrażenie, że moje polecenia wykonuje niechętnie. Zupełnie, jakby myślała “widzisz, usiadłam, a teraz odczep się ode mnie i daj mi biegać”. Długo trwałam w takim przekonaniu, aż pewnego razu usłyszałam na treningu, że T. ma piękny wyraz pracy, świetny wykrok i wspaniale wygląda, jak radośnie macha ogonem idąc przy nodze. Zaraz, zaraz... Mój pies macha ogonem idąc przy nodze? Nie wierzyłam własnym uszom, ale… Naprawdę tak jest!
  • Psie sporty robią się coraz bardziej popularne, często mówi o nich, jako o magicznych sposobach na zmęczenie psa. Zdaję sobie sprawę z tego, że są takie czworonogi, które potrafią zupełnie wyczerpać swoje baterie tylko podejmując intelektualne wyzwania, jednak T. do tej grupy nie należy. Owszem, ćwiczenia potrafią nieźle dać jej w kość, ale poza tym ma ogromną potrzebę biegania. Nie pracy, konkretnej i usystematyzowanej, ale właśnie swobodnego biegania. To niezbędny element, jeżeli ma się dobrze zmęczyć. Trening absolutnie nie jest jej w stanie tego zastąpić.

Z całej tej, być może nieco przydługiej, historii można wyciągnąć jeden wniosek. Da się. Z prawie każdym psem. Dlatego jeżeli chcecie spróbować sportów kynologicznych, ale jednocześnie myślicie, że Wasz pies się do tego nie nadaje - pomyślcie jeszcze raz. Oczywiście, nie mówię o warunkach fizycznych zwierzęcia i związanym z nimi ryzyku kontuzji, lecz o nastawieniu psa na pracę z przewodnikiem (czy też jego braku). Rally-o to świetny sport na start: jest bezpieczny, ma proste zasady i nie wymaga takiej precyzji, jak (moje ulubione) obedience. Owszem, czasem potrzeba świetnego trenera, aby odkopać potencjał danego zespołu spod grrrubych pokładów żałości, ale naprawdę się da.

piątek, 12 grudnia 2014

5 praktycznych prezentów dla psiarza

Z okazji zbliżających się wielkimi krokami świąt, na blogach pojawiło się mnóstwo list z propozycjami prezentów dla właścicieli psów. Większość z nich proponuje rozmaite gadżety ozdobione wizerunkami psów: kubki, poduszki, artykuły dekoracyjne do wnętrz. To sympatyczne i urocze, ale przy tym niezbyt praktyczne przedmioty. Postanowiłam więc swoim zwyczajem stanąć w opozycji do obowiązującego trendu i zaproponować Wam krótką listę prezentów, które przydadzą się w każdym zapsionym domu.

1. Bielizna termoaktywna na zimowe spacery
Są takie psy, które zimy nie lubią równie mocno, jak ludzie. Bez problemu akceptują to, że kiedy temperatura na zewnątrz spada poniżej zera spacery automatycznie stają się znacznie krótsze, żeby nie powiedzieć - fizjologiczne. Nie wiem, jak wasi czworonożni ulubieńcy, ale T. zdecydowanie do tej grupy nie należy, a długie spacery należy jej zapewniać o każdej porze roku, bez względu na pogodę. To w połączeniu z faktem, że prawdziwie ciepłe zimowe okrycia wierzchnie jest kupić niezmiernie ciężko skłoniło mnie do brania przykładu z narciarzy oraz biegaczy i na wyjątkowo zimnych lub wyjątkowo długich spacerach korzystania z bielizny termoaktywnej. Jestem pewna, że każdy psiarz z lubiącym spacery czworonogiem ucieszy się z takiego prezentu. W końcu ciepło podczas długich, zimowych wyjść oznacza mniej przeziębień, a mniej przeziębień automatycznie przekłada się na więcej spacerów, co oznacza, że i pańciostwo i pies będą z prezentu zadowoleni.

2. Szczotki i rolki do czyszczenia ubrań
To jedna z tych rzeczy, które zawsze są potrzebne i nigdy ich nie ma pod ręką. Szczotki oraz rolki do czyszczenia ubrań z psiej sierści mają tendencję do chowania się przed właścicielem prawie równie silną, co telefony komórkowe i klucze. Ile razy zdarzyło się Wam wchodzić “do ludzi” w swetrze, którego kolor był ledwie widoczny spod kłaków pupila, bo szczotka akurat postanowiła pobawić się w chowanego? Zdecydowanie to jedna z tych rzeczy, których nigdy dość. Macie zapsionego znajomego i zbędną europaletę szczotek do odkłaczania ubrań? Kwestia prezentu dla niego właśnie została rozwiązana.

3. Odkurzacz lub specjalistyczna miotła
Skoro o sierści mowa nie można nie wspomnieć o stanie dywanów i podłóg w mieszkaniach psiarzy. Psie kłaki - w zależności od wystroju wnętrza - albo wbijają się w dywan albo fruwają po parkiecie, niczym śmieszne, okrągłe krzaczki z westernów. W pewnym stopniu zaradzić mogą temu odpowiednie, nowoczesne odkurzacze lub specjalne miotły do zbierania sierści. Postawmy jednak sprawę jasno: właściciel psa zdecydowanie woli pojechać z pupilem na kolejne szkolenie, niż zafundować prezent sobie i swojemu lokum, zatem wspomniane wyżej ułatwienia mają do przebycia długą drogę nim trafią do jego domu. Na szczęście, można ją znacznie skrócić, dostarczając odkurzacz lub magiczną miotłę prosto pod psiarską choinkę.

4. Rękawiczki do obsługi smartphonów
To właściciele psów mają niezłego świra na punkcie swoich czworonogów jest rzeczą oczywistą. Zwykle objawia się on poprzez wydawaniu na psie potrzeby wszystkich pieniędzy oraz robieniem pupilowi milionów zdjęć. To ostatnie zimą jest nieco utrudnione. Nie każdy chce wynosić na mróz drogi sprzęt fotograficzny, zatem do uwieczniania najmilszych momentów zimowych spacerów pozostaje telefon komórkowy. Z ekranem dotykowym. Do obsługi którego trzeba zdjąć rękawiczki. Przy -10 stopniach. Nie ma mowy! Na szczęście, to wcale nie oznacza, że kolejne spacerowe sweet foty ukochanego pupila pojawią się dopiero wiosną, rozwiązanie problemu jest bowiem proste, a do tego niedrogie. IGlove! Ktoś - z pewnością geniusz - wpadł na pomysł produkowania rękawiczek umożliwiających obsługę ekranów dotykowych. To prezent, który ogrzeje nie tylko dłonie zmarzniętego psiarza, ale i serce - podczas oglądania dziesiątek zdjęć pupila radośnie tarzającego się w śniegu.

5. Elegancki ciuszek
Odkąd mam psa moja szafa coraz bardziej zapełnia się sportowymi ubraniami i butami, w których trudno pokazać się ludziom. Jak kurtki, to tylko takie, których nie szkoda, kiedy pies oprze się na mnie ubłoconymi łapami. Jak buty to tylko takie wygodne, w których można przemierzyć długie kilometry bez względu na pogodę. Jak trzeba wyjść do ludzi zawsze pada sakramentalne “nie mam się w co ubrać”. Nie wyobrażajcie sobie jednak kobiety, która stoi przed drzwiami szafy wypełnionej po brzegi sukienkami i szpilkami. Pomyślcie raczej o takiej trzymającej w jednej ręce kalosze i wyciągnięty sweter, a w drugiej zimowe trepy i czapkę leśnika. Domyślam się, że nie jestem w tej kwestii odosobniona i każdy psiarz z pewnością ucieszy się, dostając w prezencie jakąś reprezentacyjną sztukę odzieży. Szczególnie, że jest to coś, na co zawsze brakuje środków w obliczu ważniejszych wydatków - jak seminaria, szkolenia, czy nowe zabawki dla pupila.

Bonusowa 6. To już ostatni wpis z propozycjami prezentów, bo prawdę mówiąc, nie przepadam za tego rodzaju tekstami. W dużej mierze sprowadzają się one do szufladkowania ludzi ze względu na uprawiane przez nich aktywności i wyszukiwania związanych z tymi aktywnościami gadżetów, zwykle zresztą nieszczególnie potrzebnych. Psiarz to też człowiek. Zapewniam, że jeżeli lubi dobrą literaturę ucieszy się z fajnej powieści, niekoniecznie z psem w roli głównej. Melomana powinny uradować bilety na koncert, a muzyka wcale nie musi zawierać w sobie nut dalekiego wycia wilka. Ot i wszystko. Prezent to sprawa bardzo indywidualna i wybierając go lepiej kierować się intuicją, znajomością obdarowywanej osoby niż gotowymi listami. Udanych świątecznych zakupów!

photo credit: markus spiske via photopin cc

piątek, 5 grudnia 2014

5 psich prezentów, które nic nie kosztują

Dla wielu z nas pies jest członkiem rodziny. W związku z tym również jego imię zostaje włączone na listę osób, które jutro znajdą pozostawiony przez świętego Mikołaja prezent. Tak się jednak składa, że staruszek w czerwonym kubraku - mimo iż wspierany przez stado wiecznie zapracowanych elfów - ma znikome możliwości, jeżeli chodzi o sprawienie naprawdę fajnego prezentu czworonożnemu “klientowi”. W tym względzie zdecydowanie większe możliwości ma opiekun psa, który - zamiast kupować kolejne drogie akcesoria i zabawki - może podarować swojemu czworonożnemu przyjacielowi najcenniejszą rzecz, jaką posiada. Swój czas. Dobrze o tym pamiętać, szczególnie, kiedy aura za oknem raczej zniechęca do aktywności.

1. Ciekawy spacer
Grudzień wprawdzie przywitał nas chłodem i mrozem, ale to wcale nie oznacza, że trzeba zrezygnować z ciekawych spacerów. Wycieczka w nowe, pełne interesujących zapachów miejsce będzie doskonałym prezentem dla każdego psa. Szczególnie, jeżeli ukochany opiekun zostawi w domu telefon, aby nic nie odciągało go od cieszenia się czasem spędzonym wspólnie z czworonogiem. Fajnych tras spacerowych wcale nie trzeba szukać daleko od domu. Czasem wystarczy skręcić w prawo, tam gdzie zwykle skręcamy w lewo, aby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Spacer można urozmaicić wchodzeniem na różnego rodzaju przedmioty (pnie powalonych drzew, murki), powtórką dotychczas poznanych komend lub zabawą. Ważne, żeby swoją uwagę w 100% poświęcić psu. Kilka fajnych miejsc spacerowych znajdziecie na tym blogu pod etykietą spacerownik.

2. Wizyta w nowym miejscu
To opcja dla tych, którzy nie lubią marznąć, ale mimo to chcieliby zafundować swojemu psu trochę wrażeń. W dużych miastach jest coraz więcej miejsc, do których można wejść z psem: kawiarni, pubów, galerii handlowych i sklepów. Dzięki ich istnieniu można połączyć przyjemne z pożytecznym i sprawić prezent zarówno sobie, jak i swojemu psu. Najpierw spacer do wybranej knajpki, a potem nowe, ciekawe zapachy dla czworonoga i pyszna, cieplutka kawa dla pańci. Oczywiście, to rozwiązanie tylko dla tych psów, w których tłok i miejskich zgiełk nie powodują nadmiernego stresu. Listę miejsc przyjaznych psom wraz z mapką, w której powstaniu maczał palce P. możecie podejrzeć na blogu Pies w Warszawie.

3. Zabawa w domu
Często jest tak, że od specjalistycznych zabawek zaprojektowanych przez najwyższej klasy specjalistów, zrobionych z ekologicznych i trwałych materiałów psy wolą przedmioty codziennego użytku. T. na przykład zdecydowanie większym uczuciem darzy kartonowe pudełka po butach i puste butelki, niż gumowe gryzaki, czyszczące zęby i dodające +5 punktów do psiego IQ. Zamiast w trosce o porządek w mieszkaniu zabierać psu wyżej wspomniane skarby można pogodzić się z koniecznością sprzątania i dobrze je wykorzystać. Takie domowej roboty gryzaki powinny dać psu sporo radości, a także zająć go na jakiś czas (możemy wtedy, na przykład, upiec psie ciasteczka). Do ich wykonania świetnie nadadzą się puste butelki po wodzie mineralnej, kartonowe pudełka i rolki po papierze toaletowym, które można podziurawić, a następnie wypełnić karmą lub psimi ciastkami. Satysfakcja gwarantowana.

4. Wspólna nauka
Gdy za oknem hula mroźny wiatr, który całkowicie odbiera ochotę na spacery zarówno psu, jak i jego przewodnikowi nie pozostaje nic innego, jak cieszenie się swoim towarzystwem w ciepłych czterech ścianach. Na przykład, podczas przyswajania tajników wykonania nowej sztuczki. Nauka w domu to świetny sposób na zmęczenie psa w niepogodę, kiedy trudno się nam zdobyć na spacer dłuższy, niż czysto fizjologiczny. Jako, że dla większości psów spacer jest często najciekawszym, najbardziej intensywnym elementem codziennej rutyny, przyjemne i jednocześnie męczące szare komórki spędzanie czasu z ukochanym człowiekiem z pewnością będzie bardzo atrakcyjnym prezentem. Nim weźmiemy się do pracy warto zastanowić się, czego oczekujemy od psa, a także, czy dana sztuczka nie jest dla niego za trudna, tak, aby nauka rzeczywiście była przyjemnością dla obu stron. Fajny poradnik, dotyczący sztuczkowania znajdziecie na blogu Psi kawałek internetu.

5. Odrobina lenistwa
Jest tu ktoś, kto nie lubi leżeć na kanapie przytulony do ukochanej kupy futra? Tak myślałam. Ja to uwielbiam i to nawet wtedy, kiedy 25-kilogramowa T. kładzie się na mnie całym swoim ciężarem, sprawiając, że ledwie mogę oddychać. Mimo wszystko, nie ma to, jak udawać, że czyta się książkę lub ogląda film, kiedy tak naprawdę jest się w pełni skoncentrowanym na głaskaniu mięciutkiej, psiej sierści. Sobie i Wam życzę jak najwięcej takich przyjemnych chwil.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...