Czasem na
seterowym Facebooku wspominam o treningach: a to piszę że na trening jedziemy, a to że z niego wracamy, innym razem bąknę coś na temat poczynionych przez nasz psio-ludzki zespół postępów. Przyszedł więc czas, aby napisać trochę o tym co, gdzie i jak trenujemy.
***
Pierwszy prawdziwy kontakt z
rally-o - bo w tym właśnie sporcie próbujemy rozwinąć skrzydła - miałam w sierpniu tego roku, podczas szkółki dla początkujących, organizowanej przez Centrum Edukacji Kynologicznej Zuzik. Pisząc, że szło nam wyjątkowo marnie nie zdołam nawet zbliżyć się ogromu żałości i beznadziei, jakie zaprezentowałam z T. w tamtą sobotę. Dość powiedzieć, że mój pies został oceniony jako wykazujący zachowania kompulsywne i w związku z tym zaproponowano mi konsultację behawioralną. Nie muszę pewnie dodawać, że na niedzielnych zawodach zjawiłyśmy się tylko po to, aby poddać przebieg walkoverem już przy czwartym znaku. Początek kariery sportowej T. można nazwać ekscytującym, ale z pewnością nie udanym.
Dwa tygodnie później rozpoczęłyśmy regularne treningi rally-o w Pozytywnej Psiej Szkole Kamiga pod okiem Doroty Jaskulskiej. Na zajęcia wstępnie zapisałyśmy się jeszcze w maju. Wcześniej czekałam na nie z niecierpliwością, domyślacie się jednak, że po popisowej porażce na evencie Zuzika mój entuzjazm do treningów, a także psich sportów w ogóle zdążył cokolwiek osłabnąć. Nie zamierzałam wprawdzie rezygnować z kamigowego rally, jednak na pierwszą lekcję jechałam w dość minorowym nastroju. Zuzikowe zamieszanie dobitnie pokazało mi, że niewiele mogę się po moim psio-ludzkim teamie spodziewać. Psychicznie byłam przygotowana na to, że jedyne, co będę mogła zrobić to raz po raz wzdychać z rezygnacji.
Przeliczyłam się. Nie bardzo miałam czas na wzdychanie, bo chociaż zaprezentowałyśmy umiejętności na poziomie nawet nie gruntu, a podziemnego parkingu, trenerka nie pozwoliła mi zatonąć w poczuciu własnej beznadziejności. Podczas gdy pozostali kursanci grzecznie ćwiczyli tak wyrafinowane elementy jak skupianie się na przewodniku, ja - pod czujnym okiem Doroty - usiłowałam przekonać T., że istnieję gdzieś na dalekim końcu smyczy i naprawdę warto zwrócić na mnie uwagę. Były krzyki, piski, jęki oraz cmokanie. Były wspólne sprinty do zabawki. Było też rozrzucanie na wszystkie strony kawałków parówki i suszonych wołowych płuc. Cały ten arsenał sprawił, że odniosłam jako taki sukces - T. raczyła spoglądać na mnie z dobrą częstotliwością, to znaczy przez około 2 sekundy co mniej więcej 10 minut.
Można powiedzieć, że tamten trening był drugim początkiem naszej sportowej drogi, znacznie bardziej pozytywnym niż ten pierwszy. Efekty wprawdzie nie były imponujące, ale wtedy tak to nie one się liczyły. Naprawdę ważne było moje samopoczucie. Po uczestnictwie w szkółce byłam przybita i wściekła - zarówno na psa, jak i na siebie. Natomiast, indywidualne podejście Doroty, jej rady i pomysły sprawiły, że tamtego dnia wróciłam do domu w przekonaniu, że również z T. da się coś zrobić przy sporej dozie cierpliwości i szalonego entuzjazmu. W ten sposób z nowym zapałem zabrałam się do pracy.
Przełom nastąpił już dwa tygodnie później. Na trzecim z kolei treningu T. była zupełnie innym psem. Oczywiście, nie potrafiłyśmy bezbłędnie wykonać wszystkich ćwiczeń, najważniejsze jednak było to, że była w stanie się na mnie skoncentrować, współpracowała, starała się. Zmianę zauważyli wszyscy, a ja z treningu wracałam naładowana pozytywną energią i chęcią do dalszej pracy. Wystarczy spojrzeć na wpis, który pojawił się na seterowym Facebooku tamtego dnia:
Nasza przygoda z Rally-o zaczęła się dokładnie dwa tygodnie temu, niezbyt ciekawie, żeby nie powiedzieć - kompromitująco. Przez całe zajęcia musiałam niczym lwica walczyć o każdą sekundę uwagi psa. A dziś... T. pięknie pracowała, była skupiona i naprawdę nieźle chodziła po torze. Zostałyśmy wprost zasypane komplementami, zarówno przez trenerkę, jak i innych kursantów. To takie miłe: z jednej strony widzieć efekty swojej pracy z psem, a z drugiej mieć świadomość, ze inni to zauważają i doceniają.
Na dzień dzisiejszy mamy za sobą już trzy miesiące treningów. Na zajęciach ćwiczymy przede wszystkim skupienie na przewodniku oraz chodzenie przy nodze na kontakcie wzrokowym. Są to bez wątpienia elementy najważniejsze, stanowiące podstawy do pracy z poszczególnymi znakami, a w dłuższej perspektywie również do ukończenia toru z sukcesem. Myślę, że idzie nam nieźle, jednak trochę trudno ocenić to obiektywnie, szczególnie, że po drodze T. zaczęła się pierwsza cieczka, która wydaje się po prostu nie mieć końca, a do tego mocno wpływa na zdolności intelektualne rudej. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się razem z T. wystartować w zawodach - czy w ogóle przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy na to gotowe. Oczywiście, chciałabym. Moim małym marzeniem jest wyjazd na zawody i ukończenie toru bez dyskwalifikacji, ale mam świadomość, że jego realizacja będzie wymagać wiele pracy.
Zawody jednak, chociaż z pewnością wiążą się z mnóstwem pozytywnych emocji i satysfakcji, są zjawiskiem występującym w przyrodzie rzadko. Tym, co liczy się dla mnie najbardziej są pozytywne zmiany, jakie dzięki treningom rally-o zaszłym w moim codziennym życiu z psem.
- Przekonanie T., że nie trzeba koniecznie witać się z każdym napotkanym człowiekiem przychodzi mi zdecydowanie z mniejszym trudem. Nieodpowiedzialna miłość, jaką całe społeczeństwo darzy cudze psy od dawna spędza mi sen z powiek. Na szczęście, teraz lepiej radzę sobie z natrętnymi cmokaczami i przywoływaczami. Kiedy pies wyrywa się do obcych, chcąc wylewnie się z nimi przywitać ludzie często starają się dodatkowo go nakręcać, nie zwracając uwagi na to, czy właściciel zwierzęcia sobie tego życzy, czy nie. Gdy natomiast przywołany zwierz siada przed przewodnikiem, nawiązując z nim kontakt wzrokowy i ignoruje natręta ten ostatni często sam dochodzi do wniosku, że nic nie uda mu się wskórać.
- T. łatwiej jest skoncentrować się kiedy wokoło dużo się dzieje. Dzięki temu spacerowanie w zatłoczonych, hałaśliwych miejscach stało się dużo łatwiejsze. Ostatnio podczas spaceru wypuściliśmy się na Starówkę, gdzie podziwialiśmy świąteczną iluminację Warszawy, przy okazji ćwicząc chodzenie przy nodze. Da się!
- Wcześniej ćwicząc coś z T. często miałam wrażenie, że moje polecenia wykonuje niechętnie. Zupełnie, jakby myślała “widzisz, usiadłam, a teraz odczep się ode mnie i daj mi biegać”. Długo trwałam w takim przekonaniu, aż pewnego razu usłyszałam na treningu, że T. ma piękny wyraz pracy, świetny wykrok i wspaniale wygląda, jak radośnie macha ogonem idąc przy nodze. Zaraz, zaraz... Mój pies macha ogonem idąc przy nodze? Nie wierzyłam własnym uszom, ale… Naprawdę tak jest!
- Psie sporty robią się coraz bardziej popularne, często mówi o nich, jako o magicznych sposobach na zmęczenie psa. Zdaję sobie sprawę z tego, że są takie czworonogi, które potrafią zupełnie wyczerpać swoje baterie tylko podejmując intelektualne wyzwania, jednak T. do tej grupy nie należy. Owszem, ćwiczenia potrafią nieźle dać jej w kość, ale poza tym ma ogromną potrzebę biegania. Nie pracy, konkretnej i usystematyzowanej, ale właśnie swobodnego biegania. To niezbędny element, jeżeli ma się dobrze zmęczyć. Trening absolutnie nie jest jej w stanie tego zastąpić.
Z całej tej, być może nieco przydługiej, historii można wyciągnąć jeden wniosek. Da się. Z prawie każdym psem. Dlatego jeżeli chcecie spróbować sportów kynologicznych, ale jednocześnie myślicie, że Wasz pies się do tego nie nadaje - pomyślcie jeszcze raz. Oczywiście, nie mówię o warunkach fizycznych zwierzęcia i związanym z nimi ryzyku kontuzji, lecz o nastawieniu psa na pracę z przewodnikiem (czy też jego braku). Rally-o to świetny sport na start: jest bezpieczny, ma proste zasady i nie wymaga takiej precyzji, jak (moje ulubione) obedience. Owszem, czasem potrzeba świetnego trenera, aby odkopać potencjał danego zespołu spod grrrubych pokładów żałości, ale naprawdę się da.