piątek, 31 października 2014

Psiarna dziura w portfelu

Poniższy tekst bierze udział w akcji Psijacielu drogi, mającej na celu uświadomienie wszystkim, którzy rozważają zakup lub adopcję psa, że przyjęcie pod swój dach czworonożnego przyjaciela to nie tylko roześmiane, pełne miłości oczy i merdający ogon, ale również - a może nawet przede wszystkim - wydatki. Niestety, utrzymanie psa jest znacznie droższe, niż mogłoby się wydawać po dokonaniu wstępnych kalkulacji, kiedy zwierzaka nie ma jeszcze u boku nowych właścicieli. Dlatego też podejmując ostateczną decyzję o sprowadzeniu do domu małej, puszystej kulki pod uwagę należy wziąć również ów przyziemny aspekt przyszłego wspólnego życia.

T. poznaliśmy na początku lipca 2013 roku. Poniżej postaram się zsumować poniesione przez nas od tego czasu psie wydatki, jednak biorąc pod uwagę, że nigdy nie notowałam dokładnie wszystkich kosztów, jakie ponosimy w związku z posiadaniem psa ostateczna kwota nie będzie absolutnie precyzyjna.

***

Pies

Dla rodziny, przyjaciół i znajomych T. to T. Oficjalnie natomiast stworzenie, o którym możecie poczytać na tym blogu nazywa się Audrey Hepburn z Arislandu. Ów przydługi przydomek oznacza, że T. jest psem rasowym, za którego trzeba było zapłacić. Setery irlandzkie, chociaż wyjątkowo piękne, nie należą ani do ras rzadkich, ani do tych bijających rekordy popularności. W związku z tym cena szczeniaka nie była ani bardzo zachęcająca, ani szczególnie wygórowana. Średnio koszt psa rasowego to w Polsce 2,5 tys. zł. Jako, że trzeba było przyjechać po T. do hodowli - na szczęście od Warszawy oddalonej tylko o 100 km - do kosztów poniesionych na wstępie należałoby doliczyć również paliwo, powiedzmy 100 zł.
Ponadto, posiadanie psa rasowego może (ale nie musi) wiązać się z dodatkowymi kosztami, jeżeli chcemy na podstawie metryki otrzymanej od hodowcy wyrobić mu rodowód. Początkowo planowaliśmy, że T. będzie psem wyłącznie do kochania, jednak w pewnym momencie zamarzyło się nam zrobienie uprawnień hodowlanych. Stąd do kosztów szczenięcia dodać należy również wpisowe do Związku Kynologicznego w Polsce (70 zł), składkę członkowską na bieżący rok (70 zł), rejestrację psa (24 zł) oraz opłatę za wydanie rodowodu na podstawie metryki (50 zł).

RAZEM: 2 814 zł

Żywienie

Podliczenie miesięcznych kosztów wyżywienia T. to w naszym przypadku skomplikowana sprawa, bo dotychczas stosowaliśmy dwa mocno różniące się pod względem kosztów modele karmienia. Jako szczeniak T. jadła trzy posiłki dziennie, zgodnie ze wskazaniami hodowcy: na śniadanie suchą karmę z oliwą z oliwek, na obiad gotowane mięso z warzywami, a na kolację puszkę mokrej karmy. Po kilku miesiącach przeszliśmy na podawanie jedzenia dwa razy dziennie, eliminując z diety puszki. Ten stan trwał do sierpnia tego roku, kiedy chcąc zbudować u T. motywację do pracy za jedzenie zdecydowałam się na zrezygnowanie z podawania do miski czegokolwiek poza suchą karmą, dosmaczoną oliwą z oliwek, tak, aby wszystkie frykasy pojawiały się jedynie w nagrodę za wykonywane ćwiczenia. Ten drugi sposób - poza tym, że dobrze sprawdza się pod kątem treningów - jest, oczywiście, znacznie tańszy od pierwszego. Obecnie T. je Taste of The Wild, a 13-kilogramowy worek tej karmy można kupić w Internecie za około 170 zł. Do tego należy doliczyć jeszcze cenę dużej butelki oliwy z oliwek (ok. 30-40 zł). Biorąc jednak pod uwagę, że drugi system żywienia stosujemy tak naprawdę od niedawna, a mięso dla psa było kupowane raczej droższe niż tańsze, myślę, że realne koszty żywienia psa do tegorocznych wakacji były mniej więcej dwukrotnie wyższe. Zakładam, że w kiedy T. jadła dwa posiłki dziennie worek karmy wystarczał na 2 miesiące, obecnie natomiast jest zjadany mniej więcej w miesiąc. Można więc powiedzieć, że na podstawowe żywienie T. przez pierwszy rok wydaliśmy około 2 460 zł, natomiast przez ostatnie trzy miesiące ok. 600 zł.

RAZEM: ok. 3 000 zł


Smakołyki

Oczywiście, T. nie żyje na samej suchej karmie, przy okazji treningów pochłania całkiem sporo smakołyków. Są to zarówno pyszności z dolnej, jak i z górnej półki. Hitem są suszone płuca wołowe (37 zł/opakowanie), najtańszy żółty ser (zbyt drogi już nie smakuje), parówki, pasztet, tuńczyk w kawałkach w sosie własnym (do tej pory około 20 puszek). Do tego dochodzą jeszcze rozmaite gryzaki, prasowane kości i inne "czasozjadacze". Trudno jednoznacznie stwierdzić, jakie są miesięczne koszty tych wszystkich żywieniowych dodatków, bo zdarzają się miesiące, w których za smakołyki płacimy kilka złotych, zdarzają się i takie, gdzie zostawiamy w sklepie zoologicznym 150 zł.

RAZEM: ok. 450 zł


Opieka weterynaryjna

Setery irlandzkie to w miarę zdrowa rasa, a T. ma więcej szczęścia niż rozumu, więc dotychczas nie miała żadnych poważniejszych problemów zdrowotnych. Dzięki fantastycznemu hodowcy, do którego zawsze możemy zwrócić się po radę udało się nam też uniknąć biegania do weterynarza z każdym, nawet najmniejszym głupstwem, co często robią młodzi “psi rodzice”. Dzięki uprzejmości lecznicy, do której chodzimy z T. udało mi się otrzymać całą historię leczenia psa wraz z cenami, dlatego wyliczenia dotyczące wydatków na opiekę weterynaryjną będą bardzo dokładne. Dotychczas mamy za sobą kilka wizyt u weterynarza, raczej z mniej, niż bardziej poważnymi sprawami: szczepienia na choroby wirusowe dwa pakiety (74 zł, 65 zł), nocny dyżur powypadkowe odwiedziny po pogryzieniu przez agresywnego psa (45 zł), wizyta u psiego okulisty (70zł), wizyta okulistyczno-ogólna (120 zł), pobranie krwi przed zabiegiem (85 zł), wizyta u psiego okulisty (50 zł), ekstrakcja przetrwałych kłów mlecznych pod znieczuleniem ogólnym (300 zł), wyrobienie nowej książki zdrowia bo T. zjadła starą (40 zł), okulista (50 zł), powtórka szczepienia przeciwko wściekliźnie (50 zł). Do tego należy dorzucić ochronę przeciw kleszczom, w naszym przypadku jest to obroża Foresto (ok. 70 zł).

RAZEM: 970 zł


Akcesoria domowe

Pies, aby jakoś funkcjonować w domu musi mieć kilka podstawowych gadżetów: miski, jedna na wodę druga na jedzenie oraz posłanie to minimum. T. eksploatuje obecnie drugi zestaw misek; niedawno żywota dokonało drugie posłanie, stoimy więc przed koniecznością sprowadzenia do domu trzeciego. Trudno mi określić, ile orientacyjnie wydaliśmy na te akcesoria, warto jednak podkreślić, że cena rośnie wraz z rozmiarem psa, co potrafi być szczególnie dotkliwe podczas kupowania legowiska - niezbyt drogie kosztuje zwykle ponad 100 zł. Dodatkowo w okresie szczenięcym “stałym gościem” w domu był zestaw ocet plus soda oczyszczona, którego używaliśmy do prania obsikanego dywanu oraz spraye do czyszczenia powierzchni z psiego moczu (2x30 zł).

RAZEM: ok. 360 zł


Akcesoria spacerowe

Jeżeli porównać zasoby T. ze skarbami innych internetowych psów ruda z pewnością wypadnie w tej kategorii bardzo blado. W kwestii akcesoriów spacerowych starałam się stawiać na jakość, nie na ilość i kupować tylko dobrej jakości obroże, szelki i smycze, tak, aby mogły służyć nam jak najdłużej. Dotychczas moja metoda dobrze się sprawdza - wydaje mi się, że na akcesoria spacerowe udało się nam nie wydać majątku: uprząż pasowa IDC Julius K9 + końcówka do pasów samochodowych (ok. 100 zł), obroża Dublin Dog (ok. 70 zł), przepinana smycz AmiPlay (ok. 100 zł), 20-metrowa lina (ok. 85 zł), adresówka (20 zł). Podaję tu tylko te rzeczy, które są obecnie w użyciu - oczywiście, kiedy T. była małą puchatą kulką na spacery wychodziliśmy w innym rynszunku, były to jednak relatywnie tanie akcesoria z góry spisane na straty.
Warto dodać, że w lecie obowiązkowo towarzyszy nam przenośna silikonowa miska na wodę (20 zł), a w komunikacji miejskiej zakładamy psu kaganiec (materiałowy - ok. 25 zł, plastikowa klatka - 30 zł).

RAZEM: 450 zł


Pielęgnacja

T. kąpiemy wtedy, kiedy jest taka potrzeba, przypuszczam, że średnio raz na miesiąc lub dwa. Jak wiadomo, szczęśliwy seter to brudny seter, w związku raczej częściej niż rzadziej trzeba ją trochę odświeżyć przy użyciu wody i szamponu (ok. 20 zł).
Z bólem przyznaję, że nie opanowałam jeszcze sztuki kompleksowego zajmowania się szatą setera irlandzkiego, stąd T. zdarza się czasem mocno zarosnąć. Jeżeli czuję, że jeszcze mogę samodzielnie doprowadzić psa do stanu używalności walczę przy użyciu zakupionych w tym celu akcesoriów: bezpieczne nożyczki do przycinania sierści na łapach (42 zł), szczotka (ok.30 zł), grzebień (ok. 20 zł) oraz nożyczki-degażówki nożyk trymerski, filcak (jedno zamówienie na kwotę 158 zł). Dodatkowo, czasami dochodzę do wniosku, że sierść T. wymaga ręki profesjonalisty. Grooming to, niestety, dość droga usługa, my jednak mamy to szczęście, że możemy ostrzyc T. po wyjątkowo korzystnych cenach przy okazji wizyt w hodowli - trzeba tylko dojechać z Warszawy do Siedlec, a więc do ceny strzyżenia doliczyć jeszcze paliwo. Informacyjnie podam, że w Warszawie strzyżenie irlanda kosztuje ok. 200 zł.

RAZEM: 270 zł (bez wizyt w hodowli)


Zabawki i akcesoria sportowe

T. należy do tych psów, które niespecjalnie lubią bawić się zabawkami - pisząc ten tekst mocno zdziwiłam się, kiedy zorientowałam się do jakich rozmiarów urosła nasza kolekcja psich akcesoriów. Dotychczas wydawało mi się, że - ze względu na upodobania rudej - psich zabawek mamy naprawdę niewiele, tymczasem okazuje się, że nie tylko jest ich sporo, ale też były dość drogie. W psim pudle wszelkiej radości znajdują się: Kong Extreme (ok. 60 zł), kula na smakołyki (30 zł), sznurki do szarpania (3 x 20 zł), piszcząca zabawka bez wypełnienia (46 zł), szczury z Ikei (3 x 10 zł), frisbee (dwa Hyperflite Jawz - 130 zł, jeden Hyperflite Jawz Lite - 65 zł, jeden Eurablend - 40 zł, jeden Fastback - 12 zł), zestaw agility z Biedronki (140 zł). Skoro w tej kategorii znalazły się dyski, dorzucę do niej również pas i smycz z amortyzatorem kupione na dogtrekking (ok. 150 zł), nie są to wszak typowe, niezbędne do spacerów rzeczy.

RAZEM: 765 zł

Szkolenie

Ktoś mógłby powiedzieć, że to wydatek dodatkowy albo wręcz fanaberia, ja jednak uważam, iż odbycie szkolenia z podstawowego posłuszeństwa powinno być obowiązkiem każdego psiego przewodnika. Warto przy tym zaznaczyć, że psy uczą się w różnym tempie: są takie, którym wystarczy krótki kurs, są i takie, które muszą powtarzać podstawy całe życie. T. należy zdecydowanie do tej drugiej kategorii - to zdolna bestia, ale ma zupełnie inne priorytety niżbym sobie tego życzyła, a dodatkowo problemy z motywacją. Do tego dochodzi fakt, że jestem - cóż tu ukrywać - wymagającą pańcią, która oczekuje nie mniej, niż perfekcji. Stąd też myślę, że w kolejnych miesiącach to właśnie na szkolenie będziemy wydawać najwięcej, a do tej pory też poszło na to niemało pieniędzy: ukończyliśmy psie przedszkole (450 zł), kurs super pies rodzinny (550 zł), byliśmy też na indywidualnej lekcji po tym, jak popsuło się nam przywołanie (120 zł), od dwóch miesięcy chodzimy na zajęcia sportowe z rally-o (240 zł/miesiąc).

RAZEM: 1600 zł

Seminaria i zawody

Tutaj - mam nadzieję, że tylko na razie! - nie mamy się za bardzo czym pochwalić. P. brał udział w jednym dogtrekkingu (opłata startowa ok. 50 zł), ja z kolei zabrałam T. na weekendową szkółkę rally-o i zawody treningowe organizowane przez CEK Zuzik (30 zł).

RAZEM: 80 zł

Wystawy

T. była jak dotąd tylko na jednej wystawie, a na więcej się nie zanosi - było to dla niej dość stresujące doświadczenie, więc pokazywanie się na ringu odpuszczamy co najmniej do pierwszej cieczki, której jak nie było, tak nie ma. W związku z tym ta sekcja będzie wyglądać raczej biednie, mam jednak nadzieję, że mniej więcej pokaże, z jakimi wydatkami wiąże się wystawianie psa.
Na początek należy zaznaczyć, że przed pojawieniem się T. wystawy psów rasowych były dla mnie odległym, dziwnym, niepojętym rytuałem, a że nie lubię rzucać się na głęboką wodę chciałam nieco podszkolić się przed pierwszym wejściem na ring. Tajniki wystawiania psów odkrywał przede mną profesjonalny handler podczas dwóch spotkań (50 zł każde). Oczywiście, ktoś, kto ma doświadczenie w tej materii nie będzie ponosił tego rodzaju kosztów. Obowiązkowe jest natomiast przygotowanie szaty psa przed wystawą - w naszym przypadku wiążące się z wycieczką do hodowli na strzyżenie - oraz rejestracja na konkretny show w systemie wystawy.net (130 zł). W tej kategorii powinny znaleźć się również ringówka (30 zł) oraz wszystkie inne akcesoria niezbędne do przetrwania na wystawie, jak choćby materiałowa klatka (której nie mamy). W przypadku imprez odległych od miejsca zamieszkania do kosztów wystawienia psa trzeba, oczywiście, doliczyć jeszcze dojazd.

RAZEM: 260 zł


Pet sitterzy

Psa, niestety, nie wszędzie można ze sobą zabrać, zwłaszcza, jeżeli to duże zwierzę z ogromną potrzebą aktywności fizycznej. Do tej pory przetestowaliśmy przy okazji rozmaitych wyjazdów trzech pet sitterów, a że zależy nam na tym, aby T. miała dobrą opiekę podczas nieobecności pańciostwa ceny ich usług nie były szczególnie przyjazne dla portfela. Koszt doby opieki nad psem w domu tymczasowego opiekuna to mniej więcej 70-100 zł.

RAZEM: ok. 2000 zł


Transport

Gdy tylko jest taka możliwość staram się zabierać T. na wszystkie wyjazdy. Wprawdzie wciąż nie jest zbyt doświadczoną podróżniczką, jednak ma na koncie kilka wycieczek. Nie liczę tu kręcenia się po Warszawie w ramach odwiedzania nowych terenów spacerowych, bo w komunikacji miejskiej pies jeździ na bilecie właściciela. Kilka razy natomiast miałam okazję jechać z T. pociągiem. Za psi bilet PKP liczy sobie 15,40 zł, co daje w sumie 154 zł. Samochodu nie mamy, ale czasami zdarzało nam się wozić przy pomocy pożyczonych czterech kółek - przypuszczalnie to jakieś 200 zł w paliwie.

RAZEM: 354 zł

Zniszczenia


Na koniec dość niechlubny, a przy tym kosztowny rozdział w mojej karierze psiego opiekuna. Przyszedł czas na opisanie zniszczeń, jakich w domu dokonała T. Decydując się na psa warto mieć świadomość, że obok przewidzianych wydatków mogą pojawić się również takie, które nas zaskoczą - jak choćby konieczność wymiany któregoś mebla. Trzeba również pamiętać o tym, że poziom zniszczeń zależy od wielkości psa, bowiem większe gabaryty bezpośrednio przekładają się na większe możliwości w tej kwestii. T. najwięcej domowych sprzętów zmasakrowała między 6 a 12 miesiącem życia, w okresie w którym rozum wciąż jest jeszcze szczenięcy, za to możliwości fizyczne coraz bardziej dorosłe. Listę otwierają książki, bo T. to prawdziwa intelektualistka. Szkoda tylko, że literaturę chłonie za pomocą zębów. Nie mam siły wymieniać wszystkich straconych pozycji, powiem tylko, że na liście znajdują się zarówno literatura piękna, jak i RPG-i oraz podręczniki do informatyki o sumarycznej wartości 715 zł. Druga kategoria to elektronika: myszka (100 zł), klawiatura (450 zł), monitor zrzucony z biurka (470 zł), słuchawki (170 zł), słuchawka Bluetooth do telefonu (ok. 100 zł), kable (40 zł). Jesteście geekami, którzy chcą mieć psa? Odpuście. Nie bez powodu wszyscy fantaści mają koty. W kwestii zjedzonych butów i ubrań zdecydowanie się nam upiekło (250 zł). Jeszcze ulubiony kubek P. (ok. 100 zł) i możemy dojść do wniosku, że trzeba było kupić rodzeństwo, żeby mogło zajmować się sobą pod naszą nieobecność. Wyszłoby zdecydowanie taniej.

RAZEM: 2395 zł

SUMA: 15 768 zł

Podane tu wyliczenia obejmują okres od lipca 2013 roku do końca października 2014 roku. Warto podkreślić, że pierwszy roku życia psa to okres specyficzny, a tym samym związany z większymi nakładami finansowymi. Po pierwsze, sprowadzenie do domu psa, bez względu na to, czy jest to szczeniak przygarnięty ze schroniska, czy rasowe szczenię z hodowli, wiąże się z koniecznością zakupu na raz sporej ilości niezbędnych akcesoriów (miski, smycz, obroża, posłanie, etc.). Po drugie, młody pies niszczy - oczywiście, nasza sytuacja jest specyficzna, jednak decydując się na szczeniaka trzeba się liczyć chociażby z kosztami prania dywanów nim zwierzak załapie, na czym polega załatwianie się na podkłady higieniczne lub czekanie na spacer. Życie z dorosłym psem powinno więc być tańsze.

Ostateczna kwota jest nieco (eufemizm chroniący mnie przed natychmiastowym zawałem serca) przerażająca, trudno więc nie zadać sobie cisnącego się na usta pytania: czy można taniej? Osobiście uważam jednak, że nim udzielę odpowiedzi, należy rzeczone pytanie przeformułować: czy można taniej bez uszczerbku na dobrostanie zwierzęcia? Można, jednak wymaga to czasu i wysiłku. Jak komuś czasu brak, a na dodatkowy wysiłek (związany na przykład z samodzielnym robieniem psich zabawek) nie ma ochoty to płaci. Mam wrażenie, że teraz zaczniemy się wysilać.

***

Uważam akcję Psijacielu za wartościową i potrzebną, jednak zdaję sobie też sprawę z tego, że model podliczania psich wydatków, jaki zaproponowały jej inicjatorki może być nieco mylący. Podsumowująca moje wyliczenia kwota jest co najmniej znacząca, ale trzeba pamiętać o tym, że obejmuje ona ponad rok z życia T. Owszem, pies wiąże się z wydatkami, jednak pomiędzy kolejnymi okazjami do wyciągania z portfela gotówki lub karty płatniczej jest wiele czasu na długie spacery i radosne zabawy. Naprawdę. Dowodem niech będą zaprezentowane poniżej, dokładnie spisane psie wydatki za sam październik 2014. Musicie przyznać, że koszt utrzymania zwierza od razu wydaje się mniej przerażający.
  • 320 zł - dwa 13-kilogramowe worki karmy Taste of The Wild, powinny wystarczyć na ponad dwa miesiące;
  • 240 zł - cztery treningi rally-o;
  • 123,95 - gryzaki i smakołyki kupione w słynącym z wygórowanych cen Kakadu;
  • 16,67 - trzy puszki karmy mokrej w okresie oczekiwania na kuriera z ToTW-em;
  • 1,56 - marchewki, które dodajemy do suchej karmy;
  • 4,03 - ser używany, jako smakołyk treningowy;
  • 2,73 - parówki, używane jako smakołyk treningowy;
  • 1,88 - inne parówki, używane jako smakołyk treningowy;
  • 5,27 - jeszcze inne parówki, używane jako smakołyk treningowy;
  • 3,84 - kiełbasa, zgadnijcie po co?
RAZEM: 719,93

piątek, 24 października 2014

Paradoks miasta, cz. 3. Co można zmienić?

Jak mogliście się przekonać podczas lektury dwóch poprzednich wpisów (część o skwerach zajdziecie tutaj, a część o parkach tu) warszawska Wola - chociaż niezwykle zielona, jak na dzielnicę znajdującą się w centrum dużego miasta - to miejsce niezbyt przyjazne dla właścicieli psów. Wprawdzie regulaminy korzystania ze skwerów i parków w większości przypadków nie wykluczają osób, spacerujących w towarzystwie czworonogów, na pewno jednak nie ułatwiają im korzystania z miejskiej zieleni. Zastanówmy się, co można by w tej sprawie zrobić.

Osobiście uważam, że kwestia obecności psów w przestrzeni publicznej oraz ich prawa do korzystania z miejskiej zieleni to sprawa nie tylko właścicieli czworonogów, lecz również urzędników, a także wszystkich innych mieszkańców stolicy, wśród których szczególne miejsce zajmują rodzice z dziećmi. Jednocześnie wyznaję zasadę, że nim zacznie się wymagać od innych, trzeba najpierw wymagać od siebie, a - niestety! - zachowanie wielu psiarzy pozostawia sporo do życzenia. Dlatego, nim więc wyjawię swoje zastrzeżenia względem zachowania urzędników i warszawiaków, trochę ponarzekam na nas samych - właścicieli psów.

***

Bez wątpienia psy oraz ich właściciele są coraz częściej pozbawiani prawa do korzystania z miejskiej zieleni. Czasem na trawniku z dnia na dzień pojawia się tabliczka o zakazie wyprowadzania psów, innym razem miasto decyduje się wybudować niewielki, ogrodzony wybieg, mając nadzieję, że zastąpi on możliwość wejścia z psem na teren ogromnego parku. Co możemy zrobić, aby zapobiec takim sytuacjom? Przykro mi to pisać, sądzę jednak, że powinniśmy zacząć od pokazania innym, że potrafimy szanować wspólną przestrzeń oraz jej użytkowników, a dopiero potem rozpocząć zdecydowaną walkę o swoje prawa.
  • Pamiętajmy o tym, aby zawsze, bez względu na to, jaki jest stan trawnika, sprzątać pozostawione przez naszych pupili nieczystości. Woreczki na odchody trzeba zabierać ze sobą na każdy, nawet pięciominutowy, spacer.
  • Nie pozwalajmy, aby nasze psy wchodziły na tereny ogrodzonych placów zabaw dla dzieci, czy do piaskownic.
  • Poświęćmy czas na szkolenie naszych psów, tak, abyśmy mogli mieć pewność, że mimo iż są spuszczone ze smyczy mamy nad nimi kontrolę. Aby trenować z psem komendy wcale nie trzeba zapisywać się z nim na kosztowne szkolenie - podstaw posłuszeństwa każdy może z powodzeniem nauczyć swojego pupila samodzielnie.
  • Odważmy się krytycznie spojrzeć na nasze czworonogi, dostrzegajmy nie tylko ich liczne zalety, ale również problemy. Wiem, że uświadomienie sobie, iż ukochany pupil jest agresywny, czy kompletnie nie reaguje na przywołanie nie jest miłe, ale właśnie od tego zaczyna się praca z psem.
  • Jesteśmy odpowiedzialni za nasze psy i ich zachowanie. Oczywiście, staramy się, aby to ostatnie było idealne, ale nawet najwspanialszym psim studentom zdarzają się wpadki. Jeżeli pies do kogoś podbiegnie i nie można go odwołać podejdźmy, weźmy go na smycz i zabierzmy kawałek dalej. Przed odejściem obowiązkowo przeprośmy. Dla kogoś kto boi się psów standardowe “ale on nic nie zrobi” to puste słowa.
  • Walczmy o swoje, nie pozwalajmy zepchnąć się na społeczny margines. Bierzmy udział w konsultacjach społecznych, dotyczących rewitalizowanych obiektów zielonych w mieście. Zwracajmy uwagę właścicielom, którzy źle traktują swoje psy, nie sprzątają po nich i ogólnie rzecz ujmując, robią złą prasę całej psiarskiej społeczności. Nie bójmy się również zwracać uwagę niezapsionym, którzy nieodpowiedzialnie zachowują się wobec naszych psów (o tym zjawisku więcej możecie przeczytać tutaj i tu).

***

W największej mierze odpowiedzialni za ograniczające właścicieli psów regulacje i zakazy są urzędnicy: przedstawiciele Rad Dzielnic, administratorzy terenów zielonych, osiedli, a nawet budynków. Niestety, mam wrażenie, że wielu z nich w swojej pracy kwestie psów traktuje po macoszemu, zupełnie się nad nimi nie zastanawiając, a regulaminy korzystania z parków i skwerów tworzone są na zasadzie “kopiuj-wklej”, bez uwzględnienia specyfiki danego miejsca.
  • Warszawa to miasto, w którym jest wyjątkowo dużo psów - aby się o tym przekonać, wystarczy rozejrzeć się wokoło. Warto przypomnieć sobie, że za każdym psem stoi człowiek (a czasem kilkoro ludzi!), a zatem potencjalny wyborca i pełnoprawny obywatel miasta, który również chciałby móc korzystać ze wszystkich jego uroków.
  • Decydując się na budowę wybiegów dla psów pamiętajcie, proszę, że to obiekty, z których nie każdy czworonóg może skorzystać, dlatego budowa wybiegu w zamian za zamknięcie wstępu do parku to nie do końca dobry pomysł. Wprowadzenie w grupę innych psów znajdującą się na zamkniętym terenie osobnika lękliwego, bądź agresywnego to naprawdę zły pomysł, a przecież takie zwierzaki również muszą wychodzić z domu.
  • Kiedy następnym razem będziecie planowali rewitalizację jakiegoś parku, czy skweru, przyjrzyjcie się temu, jak takie obiekty wyglądają w Wielkiej Brytanii. W londyńskich parkach jest miejsce dla wszystkich miłośników miejskiej zieleni, także dla osób z psami. Czworonogi mogą tam biegać swobodnie, jednak w na terenie parków znajdują się specjalne miejsca, w których powinny być prowadzone na smyczach, a także takie, gdzie w ogóle nie mają wstępu. Warto podkreślić, że trawniki ogólnodostępne i bezsmyczowe przeważają pod względem powierzchni. Więcej o Royal Parks i psach można przeczytać tutaj.
  • Starajcie się, aby wprowadzane przez Was przepisy nie dzieliły obywateli na grupy, które powinny trzymać się od siebie z daleka (przykładowo, psiarze vs. rodzice z dziećmi). Spróbujcie zaufać członkom lokalnych społeczności i zamiast wprowadzać podziały w regulaminach stawiajcie na wzajemny szacunek dla innych użytkowników publicznej przestrzeni i wspólne dbanie o cenny, zielony teren.
  • Nim zasiądziecie do układania regulaminu korzystania z danego obiektu, spróbujcie poznać jego specyfikę i dowiedzieć się od okolicznych mieszkańców, jak dotychczas wyglądało funkcjonowanie tego terenu. Nakładanie na ogromny skwer zakazu spuszczania psów ze smyczy tylko dlatego, że na dalekim krańcu trawnika powstał ogrodzony plac zabaw lub siłownia na świeżym powietrzu jest po prostu krzywdzące.
  • Pisząc regulaminy, bierzcie pod uwagę pory roku. Zwróćcie uwagę na to, że właściciele psów to jedni z niewielu mieszkańców miasta, którzy z terenów zielonych korzystają nie tylko w czasie letnich upałów, ale o każdej porze roku, często w “oryginalnych” godzinach. Park, który jest mocno uczęszczany latem, w czasie mrozów może świecić pustkami, może więc warto w okresie jesienno-zimowym udostępnić go ludziom z psami?
  • Pamiętajcie, że psy nie kradną sadzonek kwiatów, nie łamią ławek i nie zostawiają na trawnikach rozbitych szklanych butelek. Zrzucanie odpowiedzialności za zniszczenie danego obiektu na czworonogi jest nieco absurdalne.
***

Na koniec, krótki apel do rodziców z dziećmi. Wiem, że jedyne, czego pragniecie to szczęście oraz bezpieczeństwo swoich pociech. Szanuję to i zapewniam, że Wasze dzieci będą bezpieczniejsze, a także lepiej przygotowane na spotkanie z psem, jeżeli wpoicie im oraz pokażecie świecąc przykładem, że kontakt z obcym czworonogiem następuje dopiero po tym, jak jego właściciel wyrazi na to zgodę. Kiedy odmawia, należy tę decyzję uszanować, bo z pewnością ma ku temu powody.

Nie straszcie, proszę, swoich dzieci psami, mówiąc im, że z pewnością zostaną pogryzione. Podkreślajcie za to, że pies to nie zabawka, ale czująca i myśląca istota, a w kontakcie z nią obowiązują szacunek i delikatność. Psa nie można ciągnąć za ogon, czy uszy lub rzucać w niego dla zabawy patykami. Jeżeli na to pozwalacie to, przykro mi to mówić, ale rzeczywiście narażacie swoje dzieci na niebezpieczeństwo ugryzienia. Jeżeli zaś załapaliście się za głowę to wiedzcie, że nie wymyśliłam podanych tu za przykład sytuacji - wszystko jest z życia wzięte.

photo credit: gagilas via photopin cc
photo credit: Douglas Brown via photopin cc

piątek, 17 października 2014

Paradoks miasta, cz. 2. Parki Woli

Nadszedł czas na drugą (pierwszą znajdziecie tutaj), bardziej rozbudowaną, bo dotyczącą parków część zestawienia, opisującego tereny zielone warszawskiej dzielnicy Wola. Na Woli znajduje się 6 parków oraz XIX-wieczny Ogród Ulricha, co daje w sumie 7 obiektów, z których większość w zasadzie stłoczona jest w jednym miejscu. Ich lokalizacje można odnaleźć na mapie inwestycyjnej dzielnicy Wola.

Parki

Pies spaceruje wyłącznie na smyczy

Osobom przebywającym na terenie skweru zabrania się w szczególności:
[...]
4. Prowadzenia psów bez zachowania zwykłych lub nakazanych środków ostrożności. Psy powinny być wyprowadzane na smyczy, a zwierzęta agresywne lub mogące stanowić zagrożenie dla otoczenia, również w kagańcach i pod opieką osób dorosłych, które zapewnią sprawowanie nad nimi kontroli.
Lasek na Kole to ogromny zielony teren - ma aż 44 hektary. Mieści się pomiędzy alejami Obrońców Grodna i Prymasa Tysiąclecia. Nie ma w nim żadnych dodatkowych atrakcji - tylko spokój, cisza i leśne ścieżki, wzdłuż których rozmieszczono niezbyt gęsto ławki oraz kosze na śmieci. Teoretycznie na terenie leśnym psy powinny poruszać się wyłącznie na smyczy, zauważyłam jednak, że mało kto tego przepisu przestrzega. Przeciwnie, większość opiekunów puszcza wolno swoich pupili natychmiast po przekroczeniu granicy lasu. O zasadności takiego zachowania można by długo dyskutować, muszę jednak przyznać, że nie do końca mnie ono dziwi. Do Lasku na Kole nie przychodzą raczej matki małymi dziećmi, nie ma w nim bowiem żadnego placu zabaw, a monotonny spacer po ubitej ścieżce dla mało którego dziecka będzie atrakcją. Z tego powodu obiekt ów wydaje się świetnym miejscem na wybieganie psa. Trzeba natomiast mieć się na baczności, gdyż przez sam środek terenu biegną jak najbardziej używane tory kolejowe - stali bywalcy przyzwyczaili się już do swobodnego przekraczania ich w niedozwolonych miejscach, osobiście jednak nie polecam takich partyzanckich metod. Lepiej trzymać się ścieżek.

Park im. księcia Janusza niewielki teren zielony, który w zasadzie bezpośrednio sąsiaduje ze wspomnianym wcześniej Laskiem na Kole. Znajdują się w nim piaskownica, wyjątkowo rozbudowany plac zabaw i sporo ławek, które zwykle okupują matki z wózkami, osoby starsze, a także lokalni miłośnicy piwa pod chmurką. O popularności parku doskonale, acz negatywnie świadczy liczba petów i kapsli od butelek porozrzucanych na ziemi w okolicy ławek, szczególnie tych bliżej Obozowej. Na szczęście, część parku oddalona od ulicy, a przylegająca do Lasku na Kole jest znacznie czystsza, a także mniej zagospodarowana. Ławki znajdują się w większym oddaniu od siebie, alejki są wąskie i niewybetonowane, a trawniki rozległe i w miarę równe. Taka okolica zdecydowanie sprzyja treningom. 

Park Moczydło, znany również, jako Górka Moczydłowska, znajduje się pomiędzy ulicami Górczewską, Prymasa Tysiąclecia, Czorsztyńską i Deotymy. To aż 20 hektarów zieleni, które zagospodarowano w różnorodny sposób: w parku mieszczą się plac zabaw dla dzieci, siłownia na świeżym powietrzu, stawy rybne oraz rozległe trawniki. To bardzo różnorodne miejsce, w którym każdy znajdzie dla siebie ciekawy sposób spędzania wolnego czasu - oczywiście, poza psami, te bowiem mogą przebywać na terenie parku jedynie na smyczy (a egzemplarze agresywne również w kagańcu). Czy słusznie? To kwestia dyskusyjna. W przypadku czworonogów nie do końca zdyscyplinowanych, obdarzonych silnym instynktem myśliwskim zwolnienie ze smyczy w pobliżu zbiorników wodnych to rzeczywiście kiepski pomysł - w okolicy stawów jest mnóstwo kaczek i mew, ich brzegi zaś często i gęsto obsiadają wędkarze. Pies w łowieckim amoku mógłby, łagodnie rzecz ujmując, napsuć ludziom nieco krwi, a ptaki mocno zestresować. Uważam jednak, że nic nie powinno stać na przeszkodzie przed spuszczeniem psa ze smyczy na którymś z rozległych trawników, położonych bliżej obrzeży parku od strony ulicy Deotymy lub na samej Górce Moczydłowskiej. Od części ze stawami są one oddzielone wysokim żywopłotem oraz drzewami, tak, że zajęty zabawą pies nawet nie zauważy, iż gdzieś dalej mógłby spotkać ptactwo, na które można zapolować. Warto zaznaczyć, że tamtejsi psiarze doskonale zdają sobie z tego sprawę i w pobliżu wody istotnie prowadzą swoich pupili na smyczach.

Park im. generała Józefa Sowińskiego mniejszy, ale za to ogrodzony teren, na którym znajduje się sporo przeznaczonych dla ludzi atrakcji: amfiteatr, gdzie odbywają się koncerty, boisko do gry w koszykówkę, ogrodzony plac zabaw oraz piaskownica. Poza tym, rzecz jasna, znajdziemy tu sporo całkiem dużych trawników, po których pies mógłby swobodnie pobiegać, gdyby nie obowiązujący na terenie obiektu zakaz. Zieleń parkowa jest zadbana i uporządkowana, więc spuszczenie psa ze smyczy w okresie kwitnienia kwiatów może nie być najlepszym pomysłem, jestem jednak pewna, że bawiące się czworonogi nikomu nie przeszkadzałyby zimą. Szkoda, że z przeznaczonych dla dzieci atrakcji jedynie plac zabaw posiada własne ogrodzenie. Wydaje mi się, że postawienie niewielkiego płotu również wokół piaskownicy i boisk znacznie ułatwiłoby pokojowe funkcjonowanie obok siebie psiarzy i osób pragnących wypoczywać w parku bez towarzystwa czworonogów.

Park Szymańskiego mieści się w sąsiedztwie wspomnianego wyżej parku Sowińskiego, między ulicami Górczewską i Wolską. To bardzo interesujący obiekt, a przy tym naprawdę duży - jego teren to aż 22 hektary. Wielkość parku pozwoliła zagospodarować go w interesujący, a przy tym przemyślany sposób. Mamy więc sztuczką rzekę, fontanny i urocze, czerwone mosty. Mamy osobne ścieżki dla rowerzystów i rolkarzy oraz przestronne chodniki. Mamy ogrodzone place zabaw dla dzieci. Mamy też ujęcia wody pitnej (!), z której mogą skorzystać wszyscy spragnieni po wysiłku fizycznym lub zabawie. Wreszcie zaś, gdzieś w centrum tego wszystkiego, mamy ogromny, płaski trawnik, który samą swoją obecnością zachęca do spuszczenia psa ze smyczy i zorganizowania treningu frisbee - czego, oczywiście, zgodnie z przepisami nie można zrobić.

Park powstańców Warszawy niewielki teren zielony o powierzchni 8 hektarów, mieszczący się w okolicy cmentarzy Wolskiego i Powstańców Warszawy. Ładna centralna aleja prowadząca do pomnika “Polegli - Niepokonani” Gustawa Zmeły nieco kontrastuje z pozostałymi, raczej “nieuczesanymi” częściami parku (aktualnie trwają w nim jednak prace rewitalizacyjne). Na rozległym trawniku od strony ulicy Wolskiej znajduje się siłownia na świeżym powietrzu oraz sporo wolnej przestrzeni, w sam raz, aby wybiegać psa. Park nie jest ogrodzony, więc (poza tym, że niezgodne z regulaminem) spuszczenie ze smyczy czworonoga zainteresowanego samochodami, czy tramwajami może nie być najlepszym pomysłem. Jednak psy odpowiednio wychowane, czy po prostu skoncentrowane na swoim przewodniku lub piłce mogą świetnie się tam bawić, raczej nikomu nie wadząc.

Przykre jest to, że chociaż regulamin nie zakazuje czworonogom wstępu na teren wyżej wymienionych parków to w żadnym z nich nie widziałam koszy na psie odchody, czy też psich stacji, które można napotkać idąc wzdłuż Parku Krasińskich na tamtejszy wybieg.


Pies zostaje przed bramą

Ogrody Ulricha to specyficzny obiekt, historyczna spuścizna po założonym w 1805 roku gospodarstwie ogrodniczym. Ów niewielki teren mieści się tuż przy centrum handlowym Wola Park. Jak głosi regulamin umieszczony na tablicy przy bramie, większość znajdujących się w tym parku drzew to pomniki przyrody, a on sam podlega ochronie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Podczas wizyty w ogrodzie należy przestrzegać szeregu zakazów, a brak możliwość odwiedzenia go z psem to tylko jeden z nich. Zabronione jest też, między innymi, wchodzenie na trawniki, czy wyjeżdżanie na teren parku rowerami - w ogrodzie można doprawdy poczuć się jak w muzeum. Biorąc pod uwagę, jak wielu (niestety!) jest nieodpowiedzialnych właścicieli psów, wierzę, że zakaz odwiedzania parku w towarzystwie czworonogów jest uzasadniony i rzeczywiście obecność psów mogłaby przysłużyć się zniszczeniu na przykład rosnących tam wiosną kwiatów, czy destrukcji objaśniających nazwy roślin tabliczek. Zresztą, park jest na tak mały, że nie jestem pewna, czy w ogóle nadaje się na spacery z przedstawicielem rasy większej niż miniaturowa, więc z psiej perspektywy nie jest to szczególna strata.

Jak pewnie zdążyliście zauważyć, w parkach na Woli psów i ich przewodników nie wita się z otwartymi ramionami. Owszem, właściciele czworonogów mogą odwiedzać je wraz pupilami, jednak korzystanie z uroków miejskiej zieleni mają utrudnione ze względu na restrykcyjne regulaminy. Co z tego wynika i jak moglibyśmy zmienić tę sytuację? O tym będę pisała za tydzień, w kolejnej części cyklu.

piątek, 10 października 2014

Paradoks miasta, cz. 1. Skwery Woli

Ostatnio zaczęłam szukać nowych miejsc na spacery z T., aby z jednej strony pozwolić jej poznać więcej ciekawych, dotąd niespotykanych zapachów, z drugiej natomiast, by poprzez ćwiczenia na nieznanym terenie wzmocnić te komendy, które już znamy. Okazuje się jednak, że to nie taka prosta sprawa - zwłaszcza, jeżeli wziąć pod uwagę, iż dla setera spacer bez spuszczenia ze smyczy jest spacerem straconym, a skupienie na przewodniku bez wcześniejszego wybiegania nie istnieje. Co odkryłam? Paradoks miasta.

Zgodnie z danymi Urzędu miasta, Warszawa dysponuje na dzień dzisiejszy 76 parkami, które w sumie składają się na obszar o powierzchni 715 hektarów. Do tego dochodzi jeszcze 160 skwerów i zieleńców o sumarycznej powierzchni 160 hektarów oraz 7 258 hektarów terenów leśnych. Wydawać by się mogło, że całkiem sporo, jak na tak duże, zatłoczone miasto i w tej sytuacji zorganizowanie ciekawego spaceru z psem nie powinno być problemem. Niestety, nic bardziej mylnego.

Aby jasno zobrazować sytuację, w jakiej znajdują się właściciele psów mieszkający w stolicy przygotowałam zestawienie wszystkich terenów zielonych mieszczących się w obszarze “naszej” dzielnicy, czyli Woli. Uwzględniłam w nim możliwość wprowadzania czworonogów (lub jej brak) na teren wspomnianych obiektów, a także to, jak w rzeczywistości wygląda korzystanie z nich. Zgodnie z oficjalnym przewodnikiem “Parki Woli. Przewodnik po najpiękniejszych miejscach dzielnicy Wola” na terenie dzielnicy o powierzchni 19,26 km kw., znajduje się 6 parków, 4 skwery oraz jeden XIX-wieczny ogród. Warto przy tym podkreślić, że w przewodniku nie zostały opisane wszystkie wspominane obiekty, a w przypadku tych, którym poświęca się w nim więcej miejsca ani razu nie pada słowo “pies”.

Przed Wami pierwsza część mojego zestawienia, opisującego tereny zielone dzielnicy Wola, w której omawiam skwery. Ich lokalizację widać wyraźnie na tej mapie inwestycyjnej Dzielnicy Wola.

Skwery

Pies spaceruje wyłącznie na smyczy

Osobom przebywającym na terenie skweru zabrania się w szczególności:
[...]
4. Prowadzenia psów bez zachowania zwykłych lub nakazanych środków ostrożności. Psy powinny być wyprowadzane na smyczy, a zwierzęta agresywne lub mogące stanowić zagrożenie dla otoczenia, również w kagańcach i pod opieką osób dorosłych, które zapewnią sprawowanie nad nimi kontroli.
Skwer im. M. Apfelbauma mieści się pomiędzy ulicami Dzielną, Smoczą i Pawią. To niewielki, a przy tym nie taki znowu zielony teren. Jego główne składowe to ogrodzony plac zabaw dla dzieci, chodniki oraz centralnie położona przestrzeń pokryta kostką brukową, wokół której znajdują się ławki i stoły do gier. Trawników jest niewiele, dodatkowo rozmieszczone są przede wszystkim na obrzeżach skweru, a zatem tuż przy ulicy. Spacer w tym miejscu nie jest dla czworonoga atrakcją, a spuszczanie psów ze smyczy rzeczywiście jest niewskazane - ze względów bezpieczeństwa. Jeżeli zabieram tu T. na spacer jest prowadzona na smyczy. Oczywiście, zdarzyło się kilka wyjątków, wszystkie te sytuacje miały jednak miejsce późno w nocy, kiedy w okolicy nie było ani ludzi, ani samochodów.

Skwer im. Jana “Jura” Gorzechowskiego praktycznie sąsiaduje ze skwerem im. M. Apfelbauma, od którego oddziela go ulica Smocza. Nasza stała miejscówka spacerowa, która wielokrotnie gościła na seterowym Facebooku. To duży teren, zagospodarowany w różnorodny sposób: od strony Smoczej znajdują się ogrodzony plac zabaw dla dzieci, siłownia na świeżym powietrzu i stół do ping-ponga, natomiast od strony Alei Jana Pawła II mieści się rozległy trawnik, na którym z niewiadomych względów umieszczono kosze do gry w koszykówkę. Po środku zaś, odgradzając od siebie dwie wspomniane części, mieści się niewielka górka. Skwer to stałe miejsce spacerów tutejszych psiarzy. Psy zwykle biegają bez smyczy, co więcej nie wchodzą w drogę innym użytkownikom terenu. Jak łatwo się domyślić, wykształcił się naturalny podział przestrzeni, zgodnie z którym część od górki do Smoczej należy do matek z dziećmi, a część od górki do Jana Pawła - do psów i ich właścicieli. Obie grupy żyją w pokoju i nie wchodzą sobie w drogę. Wyjątkiem są okresy upałów, kiedy na trawnik wylegają rzesze plażowiczów, których koce gęsto pokrywają wtedy każdy kawałek zieleni i po prostu nie ma gdzie wyjść z psem. Co ciekawe, mimo że w okolicy mieszka sporo czworonogów wokół skweru nie umieszczono ani jednego kosza na psie odchody.

Skwer im. A. Pawełka znajduje się między terenami pokolejowymi, a ulicą Kasprzaka. Jest zdecydowanie największy z omawianych tu zieleńców - bardziej, niż skwer przypomina mały park. Podobnie, jak skwer im. Gorzechowskiego jest zagospodarowany różnorodnie: znajdziemy na nim zarówno ogrodzony plac zabaw i siłownię, jak i rozległe trawniki, zarówno puste, jak i mocno zadrzewione. Skwer mieści się w spokojnej okolicy, oddalonej od ruchliwych ulic - aż prosi się, aby spuścić psa ze smyczy i nie wątpię, że okoliczni psiarze właśnie tam wychodzą na “swobodne bieganie” ze swoimi pupilami. Problemem są kosze na śmieci - tych przeznaczonych specjalnie na psie odchody nie ma w ogóle, a te ogólnego przeznaczenia rozmieszczone są przede wszystkim na obrzeżach terenu.

Brak osobnego regulaminu


W takim wypadku kwestie psie reguluje “Regulamin utrzymania czystości i porządku na terenie miasta stołecznego Warszawy”. Zgodnie z literą tego dokumentu:
6. Na terenach przeznaczonych do wspólnego użytku psy powinny być wyprowadzane na smyczy, a zwierzęta agresywne lub mogące stanowić zagrożenie dla otoczenia, również w kagańcach i pod opieką osób dorosłych, które zapewnią sprawowanie nad nimi kontroli.
7. Dopuszcza się zwolnienie psa ze smyczy jedynie w miejscach mało uczęszczanych przez ludzi oraz na obszarach oznaczonych jako wybiegi dla psów, pod warunkiem zapewnienia przez właściciela lub opiekuna pełnej kontroli zachowania psa.
    Skwer Ks. Kard. Wyszyńskiego mieści się przy skrzyżowaniu Okopowej z Aleją Solidarności, a więc w sąsiedztwie dwóch ruchliwych ulicy. To dość rozległy, zupełnie niezagospodarowany trawnik, na obrzeżach którego znajduje się kilka drzew. Nie tylko nie ma osobnego regulaminu - terenu nie wyposażono nawet w tabliczkę z nazwą miejsca. Oczywiście, okoliczni psiarze wyprowadzają tu na spacery swoje czworonogi, przypuszczam jednak, że mało kto decyduje się na zwolnienie psa ze smyczy, mimo że to właśnie tu w pewnych wyjątkowych okolicznościach jest to zgodne z przepisami. Ja z pewnością nie pozwoliłabym, aby T. swobodnie biegała w takim miejscu - bliskość ruchliwych ulic jest zdecydowanie zbyt dużym zagrożeniem. Tradycyjnie już w okolicy brakuje koszy przeznaczonych na psie odchody, a także tych ogólnego przeznaczenia.

    Jak widać, zgodnie z literą prawa znajdujące się na Woli skwery to obszary niezbyt przyjazne dla psów: na trzech z nich czworonogi mogą spacerować jedynie prowadzone na smyczach (i w szczególnych przypadkach w kagańcach), na jednym natomiast pies może zostać spuszczony, ale tylko w pewnych wyjątkowych, niejasnych okolicznościach. Oczywiście, jak wynika z moich obserwacji oraz spacerowej praktyki, regulaminy sobie, a rzeczywistość sobie - psy są spuszczane ze smyczy w miejscach niedozwolonych, co więcej okoliczni mieszkańcy zwykle nie mają nic przeciwko temu. Mimo że dzielnica jest mocno zapsiona przy żadnym z wymienionych skwerów nie ma koszy na psie odchody.

    Jak widzicie Wola to piękna, zielona dzielnica - szkoda tylko, że nie wszyscy mieszkańcy mogą w majestacie prawa korzystać z tych zalet tak, jakby sobie tego życzyli. To jest właśnie paradoks miasta. Jak wygląda sytuacja w wolskich parkach? Tego dowiecie się w kolejnej części cyklu.


    Część druga: "Paradoks miasta. Parki Woli".
    Część trzecia: "Paradoks miasta. Co można zmienić?".

    piątek, 3 października 2014

    Restauracja Ziggi Point

    Tak się składa, że jestem wielką fanką burgerów. Nie tych nafaszerowanych cukrem, miękkich, dziwnych w smaku wynalazków rodem z McDonald’s, ale takich prawdziwych, przyrządzanych ze świeżych warzyw i wołowiny dobrej jakości, podawanych w chrupiącej bułce. Takich pyszności można spróbować w Ziggi Point, burgerowni mieszczącej się przy Pańskiej 59 w Warszawie. Właściciel lokalu, Zbyszek “Ziggi” Elszt nie ma nic przeciwko wpuszczaniu do środka czworonożnych ulubieńców złaknionych burgerów gości, nic więc dziwnego, że od jakiegoś czasu Ziggi Point to jedno z moich ulubionych miejsc w stolicy.

    Ziggi Point to na pierwszy rzut oka typowa lunchownia, nastawiona na przede wszystkim na klientów, pracujących w licznych biurowcach rozrzuconych w okolicy Ronda ONZ. Nie dajcie się jednak zwieźć pozorom, bowiem jakość serwowanego tu jedzenia znacznie odbiega od obiadków, jakimi zwykle raczą się korpo-szczury. Burgery są przepyszne, podawane w zestawach z frytkami i surówką. Mięso jest zawsze świetnie przyprawione, kompozycja składników bezbłędna, a wspomniany zestaw wypełnia żołądek równie skutecznie, co dwudaniowy obiad. Dodatkowo, wszystkie te przyjemności dostajemy za zupełnie rozsądną cenę. Mniam!
    Samo dobro.

    Gdzie w tym wszystkim miejsce na psa? Oczywiście, gdzieś pod stołem zajadającego się burgerami przewodnika, z tym, że wybierając się do Ziggiego w towarzystwie czworonoga trzeba wziąć poprawkę na porę dnia. Lokal jest fajnie urządzony, lecz niewielki, a w godzinach lunchu panuje tam zwykle spory tłok. W prostokątnym pomieszczeniu nie ma żadnych dyskretnych kącików, czy stolików położonych raczej na uboczu, dlatego jeżeli nie chcemy ryzykować, że pies zostanie przez kogoś nadepnięty lub po prostu będzie przeszkadzał innym gościom na burgera najlepiej wybrać się późnym popołudniem albo wieczorem.
    T. ogląda wnętrze i szuka dla siebie miejsca.

    Dotychczas dwukrotnie odwiedziłam z T. Ziggi Point i muszę przyznać, że za każdym razem byłam zachwycona podejściem obsługi do psa. Domyślam się, że to raczej intuicja, niż jakieś specjalne szkolenie dla pracowników, nie zmienia to jednak faktu, iż kelnerzy i bariści z innych przyjaznych czworonogom restauracji oraz kawiarni powinni stawiać sobie ten lokal za wzór. Pani obsługująca kasę zawsze była dla mnie szalenie miła, powstrzymywała się natomiast od zaczepiania T. w jakikolwiek sposób. Dzięki temu mój pies mógł szybko obwąchać najbliższe krzesła, a następnie znaleźć sobie ten właściwy kawałek podłogi, położyć się i wyciszyć przez nikogo nie niepokojony. Zwracam na to szczególną uwagę, bo zwykle kiedy już decyduję się na “bywanie” z T. to zaraz po wejściu do lokalu muszę “przyjąć na klatę” falę zachwytów “pięknym pieskiem”, zarówno ze strony obsługi, jak i gości oraz związane z nią cmoknięcia i próby przywołania. Z jednej strony jest to, oczywiście, miłe, z drugiej jednak nakręca emocjonalnie psa, którego trudno jest potem uspokoić, a co za tym idzie trudno spokojnie zjeść.
    Najwygodniej jest, oczywiście, pod stolikiem obok pańci, która mizia po zadku.

    Wbrew pozorom Ziggi Point nie jest idealny. Do burgerowni można wprawdzie przyjść z psem, nie jest ona jednak przygotowana na przyjęcie czworonożnych gości. W wielu lokalach przyjaznych psom na pupili klientów czekają miski na wodę, o które nie trzeba nawet prosić. Uważam, że to powinno być standardowe minimum, zwłaszcza w czasie upałów. Niestety, podczas ostatniej przekonaliśmy się, że do tego wciąż jeszcze daleko. Kiedy poprosiliśmy o miskę z wodą dla T. okazało się, że restauracja takim luksusem nie dysponuje. Szkoda. Jednocześnie miło mi donieść, że obsługa szybko znalazła rozwiązanie problemu. Po chwili przy naszym stoliku wylądowało wypełnione wodą plastikowe wiadereczko po majonezie. Można więc powiedzieć, że chociaż zawiniły procedury, to ludzie spisali się na medal. Mam nadzieję, że Ziggi szybko zainwestuje w dwie miski (jedną dla małych, a jedną dla dużych psów) i nie będę mieć więcej powodów do marudzenia.

    Wady i zalety

    + pyszne jedzenie;
    + fajne wnętrze;
    + rozsądne ceny;
    + miła obsługa;
    + podejście obsługi do psów;

    - brak miski na wodę dla psów;
    - brak ogródka z prawdziwego zdarzenia.

    Podstawowe informacje

    Nazwa lokalu: Ziggi Point
    Adres: Pańska 59, 00-830, Warszawa
    Strona internetowa: http://ziggipoint.pl/
    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...