piątek, 25 lipca 2014

Konkurs: "Jak i dlaczego tak?"

Jakiś czas temu profil Trendu z seterem osiągnął na Facebooku 100 lajków. Chcąc uczcić ów wiekopomny (a jakże!) moment postanowiłam zorganizować konkurs okolicznościowy o tyleż wdzięcznym, co nic nie mówiącym tytule “Jak i dlaczego tak?”. O co właściwie chodzi? Spieszę z wyjaśnieniami.
Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmi domowe imię T.? Przecież za tą jedną literką muszą iść kolejne, układające się w jakieś konkretne słowo. Może T. to Tekla? Albo Tamara lub Tola? Jeśli macie swoje typy, konkurs to świetna okazja, aby się nimi podzielić i przy okazji zyskać szansę wygrania dla swojego psiaka uprzęży pasowej Julius K9, której recenzję mogliście przeczytać tutaj.

Konkurs “Jak i dlaczego tak?”


1. Konkurs trwa od 25 lipca do 22 sierpnia 2014 (cztery tygodnie).

2. Aby wziąć udział w konkursie należy wysłać maila z tematem “Konkurs” na adres trendzseterem [małpa] gmail [kropka] com, w którym znajdzie się propozycja domowego imienia T. oraz uzasadnienia dlaczego właśnie takie, a inne imię zostało psu nadane.
Przykładowa odpowiedź konkursowa: T. to Tola, ponieważ pańcia dziecięciem będąc ogromnie lubiła “Bolka i Lolka”.

3. Jury w składzie D. oraz P. wybierze najzabawniejsze uzasadnienie. Zgodność zaproponowanego imienia z rzeczywistością nie ma znaczenia. Liczą się humor i inwencja twórcza!

4. Zwycięzca otrzyma uprząż pasową Julius K9 w dowolnym rozmiarze i kolorze, z tych, które są dostępne w sklepie p1es.pl. W celu ustalenia danych odbiorcy, rozmiaru oraz koloru szelek i adresu przesyłki skontaktuję się ze zwycięzcą drogą mailową.

5. Biorąc udział w konkursie wrażasz zgodę na publikację swojej odpowiedzi konkursowej wraz z pseudonimem lub imieniem i inicjałem nazwiska na stronie trendzseterem.blogspot.com lub/i na profilu Facebookowym Trend z seterem.

6. Aby wziąć udział w konkursie nie musisz lubić Trendu z seterem na Facebooku, ale jeżeli klikniesz like będzie mi bardzo miło.

sobota, 19 lipca 2014

Czarno-rudy spacer

Przez kilka ostatnich dni stolicę wizytował uroczy seter szkocki gordon, szerzej znany, jako pies Berek. Ewa, jego właścicielka, uznała, że dla T. to świetna okazja do biegania z futrzakiem większego kalibru i zaproponowała nam wspólny spacer. Oczywiście, nie mogłam odmówić, więc w sobotę spotkałyśmy się na Polu Mokotowskim.

Wczesne wstawanie nie jest moją mocną stroną, jednak zależało nam, aby ominąć upał i pojawiających się w dużej liczbie około południa plażowiczów, dlatego godzina zbiórki została ustalona na 8.00 rano. Istotnie, o tej porze w parku było jeszcze dość pusto - można było spotkać w nim jedynie spacerowiczów z psami i biegaczy, miałam więc nadzieję, że przyjemny, spokojny spacer. Mocno się przeliczyłam, bo jeszcze przed spotkaniem z Ewą zaliczyłyśmy z T. dość nieprzyjemny epizod. Kiedy dotarłyśmy nad brzeg jeziora, spuściłam T. ze smyczy, żeby mogła schłodzić się w wodzie. Wtedy podbiegł do niej niewielki kundel, zaczął szczekać, następnie warczeć, a później, gdy mój pies próbował ewakuować się z wody i przybiec do mnie - bronić dostępu na brzeg. Na moje prośby o odwołanie psa właścicielka zareagowała niemrawym mamrotaniem w stylu “ojej, co robisz, chodź tu chodź, chodź, zostaw pieska”, które, oczywiście, miało na zachowanie jej pupila zerowy wpływ. Podeszłam więc do psów i ryknęłam na agresora z wysokości swoich 163 cm wzrostu. Podziałało - pies uciekł do swojej pani, a ta odeszła z obrażoną miną. Zestresowałam się całą sytuacją nie tylko dlatego, że pies, nad którym opiekun nie ma żadnej kontroli biega bez smyczy i zachowuje się agresywnie, ale również dlatego, że przecież w bliskiej perspektywie miałyśmy spotkanie z Berkiem. Obawiałam się, czy T. po takiej “atrakcji” nie zareaguje na obecność gordona lękiem “na wszelki wypadek”. Ewę z Berkiem spotkałyśmy dosłownie minutę później, zaledwie kilka kroków dalej. Na szczęście, moje obawy zupełnie się nie sprawdziły. T. wprawdzie nie zapałała do Berka jakąś szczególną miłością, jednak nie traktowała go też, jak zagrożenia.

Bardzo liczyłam na to, że psiaki ze względu na tożsame preferencje zabawowe (tylko gonitwy, żadne kotłowaniny, czy podgryzanie) szybko znajdą wspólny język i zaczną razem biegać. T. komendy “biegaj” nigdy nie trzeba powtarzać dwa razy - obojętne, sama, czy w towarzystwie innego psiaka, zawsze jest gotowa do sprintu po trawniku. To dla niej najlepsza rozrywka, która daje jej więcej radości, niż cokolwiek innego. Tak było również i tym razem. Przez ponad dwie godziny spaceru, mój pies zatrzymywał się właściwie tylko po to, aby wskoczyć do wody i chwilę postać w przyjemnie chłodnej toni. Budujące natomiast było dla mnie to, że komenda oznaczająca “piesku, zwrot 180 stopni, bo inaczej zaraz wejdziesz w szkodę” działała ze stu procentową skutecznością, zarówno w przypadku rozłożonych na kocach plażowiczów, jak i rowerzystów, biegaczy oraz kaczek. Nieco gorzej było z przywołaniem - w tym przypadku T. pokazywała selektywną głuchotę.
"Gdzie ona tak biegnie?"
"Pobiegnę za nią!"
Nieznajomy piesek, który też chciał się bawić.

Berek był nieco mniej chętny do podobnych szaleństw. Może to kwestia nieznanego terenu, może kręcących się w okolicy innych piesków, może pysznych, śmierdzących wołowych płuc w mojej saszetce - dość powiedzieć, że Berek pięknie trzymał się Ewy, budząc tym samym moją dziką zazdrość. Były jednak momenty, kiedy dał się namówić na bieganie za patykiem (raczej: małą kłodą), krótką gonitwę z T., czy moczenie brzucha w jeziorze.
Berek aportuje patyki...
...ale po chwili znów grzecznie stoi obok pańci.

Dzięki temu, że T. jest samodzielna aż do przesady w kwestii zapewniania sobie spacerowych rozrywek, a Berek bardziej, niż na bieganie nastawiony był na mizianie mogłyśmy sobie z Ewą pogadać i wymienić się seterowymi doświadczeniami. Okazuje się, że nasze psy mają dość podobne charaktery, mierzymy się z podobnymi problemami wychowawczymi i obie jesteśmy bardzo przywiązane do pozytywnych metod szkoleniowych. Chyba pierwszy raz spotkałam osobiście kogoś, kto ma psa tak bardzo podobnego do T., więc spacer był tym bardziej ciekawy.

Na koniec, już z pieskami na smyczach, ruszyłyśmy w stronę metra. Tym, co było dla mnie szczególnie budujące jest fakt, że T. szła na smyczy tuż obok Berka nie pokazując cienia niepokoju. Była zrelaksowana i pozytywnie zainteresowana zarówno otoczeniem (bardziej), jak i idącym obok Berkiem (mniej). Jak widać, gordony wcale nie są takie straszne, jak wydawało się jej na wystawie. Jestem bardzo wdzięczna Ewie za pomoc w socjalizacji T. i miło spędzony czas. Szczególnie, że wraz z Berkiem przyjechała na Pole Mokotowskie praktycznie z drugiego końca świata, a podróż komunikacją miejską z seterem potrafi być trudnym doświadczeniem. Mam nadzieję, że kiedy ona i Berek znów zawitają do Warszawy uda się nam takie spotkanie powtórzyć.


PS. Jakość zdjęć spowodowana jest lenistwem P., który zamiast grzecznie fociać spacerowanie pieska wolał zostać w domu, w łóżku.

piątek, 18 lipca 2014

5 nietypowych zabawek mojego psa

Uważni czytelnicy z pewnością pamiętają, że T. nie jest szczególnie zainteresowana zabawkami, wspominałam wszak o tym kilkukrotnie. Nie jest to jednak prawda, a przynajmniej - nie do końca. T., owszem, standardowe, psie zabawki przede wszystkim lekceważy, lubi natomiast samodzielnie wybierać sobie przedmioty do zabawy spośród wszystkiego, co można znaleźć w domu. Poniżej przedstawiam 5 najfajniejszych przedmiotów codziennego użytku z jej psiej perspektywy.

1. Skarpetki
T. ma kilka sznurków-szarpaków, a także uniwersalny aport-szarpak firmy Julius K9, jednak jej zdaniem nie istnieje lepszy gadżet do zabawy w przeciągnie niż… skarpetki. To część garderoby, która cieszy się wyjątkowym zainteresowaniem z jej strony. W wieku kilku miesięcy, namiętnie podkradała świeżo wyprane skarpetki z suszarki, obecnie zaś ma swoją starą, frotową skarpetę, z którą wędruje po całym mieszkaniu.

2. Kartonowe pudełka 
Rozmaite gryzaki - w tym Kong - w naszym przypadku zupełnie nie zdały egzaminu. Szczególnie zawiedziona byłam kompletnym lekceważeniem Konga, który nie był dla T. atrakcyjny nawet wtedy, kiedy wypełniały go najlepsze frykasy. Zamiast wydobywać z gumowej gruszki karmę, kawałki mięsa, czy psie ciasteczka T. woli zmienić w strzępy na przykład pudełko po butach. 

3. Foliowe torebki
Wszystkie zachęcająco szeleszczące siatki i woreczki to dla T. kuszące łupy. Zagryzanie ich na śmierć jest co najmniej równie przyjemne, jak mordowanie kartonów, ale jednocześnie znacznie bardziej niebezpieczne, toteż tego rodzaju zdobycze staramy się usuwać jej z drogi. Niestety, nie zawsze się to udaje, dlatego czasem po powrocie do domu zbieramy walające się po dywanie foliowe strzępki. Na szczęście, smakowo siatki zupełnie T. nie odpowiadają.

4. Plastikowe butelki
Kolejna rzecz wydająca interesujące dźwięki podczas obróbki zębami, znacznie ciekawsza od rozmaitych zabawek i gryzaków. Należę do osób, które czują się nieszczęśliwe, kiedy w domu nie parkuje zgrzewka wody mineralnej, dzięki czemu T. z łatwością może realizować swoją miłość do plastiku.

5. Stare spodnie dresowe
Uszyte z polaru, nieziemsko sprane i bardzo wiekowe dresowe spodnie, które jeszcze niedawno nieźle nadawały się na poranne spacery, obecnie służą T. za… przytulankę. Często mówi się o tym, że na wyjazdy dobrze jest do psiej walizki zapakować ulubiony kocyk zwierzaka, tak, aby nawet w podróży miał ze sobą kawałek domu. T. nie ma takiego kocyka - jego funkcję pełnią wspomniane spodnie, które służą psu za kołderkę, poduszkę i przytulankę w jednym.

T. grzecznie pozuje ze swoją ostatnią ofiarą...
...szybko jednak wraca do przerwanej czynności.
Dezintegracja to satysfakcja.

sobota, 12 lipca 2014

Wystawowy debiut, cz. 2

W sobotę 12 lipca na hipodromie w Starej Miłosnej odbyła się pierwsza część Międzynarodowej Wystawy Psów Rasowych oraz XXVII. Klubowa Wystawa Dogów Niemieckich. To właśnie na ten dzień przypadał mój i T. wystawowy debiut, który - cóż tu dużo mówić - z różnych względów nie wypadł najlepiej. Do rzeczy zatem.

Nasz trzyosobowy zespół na miejsce został zawieziony samochodem przez poznanych podczas Psiej Doliny, przemiłych czytelników. Iwona i Janek kilka dni wcześniej zaproponowali nam podwiezienie, za co jestem im ogromnie wdzięczna, szczególnie, że chłodna i deszczowa aura nie zachęcała do podróżowania komunikacją miejską, czy też w ogóle do przemieszczania się po Warszawie w jakikolwiek sposób.

Na miejscu znaleźliśmy się około 10.30. Początkowo planowaliśmy być przy ringu już o 10, ale na ostatnim odcinku trasy utknęliśmy w niewielkim korku, złożonym głównie z samochodów wystawców. Kiedy wreszcie udało się nam dotrzeć na parking, kupić bilety wstępu i odebrać katalog, ruszyliśmy na poszukiwania właściwego ringu (nr 7). Droga okazała się tyleż błotnista, co krótka - zostało nam całkiem sporo czasu, aby odebrać numer startowy i niemożliwie zmoknąć w oczekiwaniu na prezentację. Sierść na ogonie i uszach, pracowicie wyczesywana i suszona wczorajszego wieczora szybko zmieniła się w mokre strąki, dzięki czemu T. bardziej, niż odpicowanego, dostojnego rudzielca, przypominała potwora z bagien. Deszcz padał nieprzerwanie, więc czesanie i suszenie ręcznikiem niewiele pomagało - na ring wkroczyłyśmy więc w wersji au naturel.

Moknąc, grzecznie czekamy na swoją kolej.
Numer startowy, zdjęcie zrobione już po powrocie do domu.
Wkroczyłyśmy to zresztą zdecydowanie za dużo powiedziane. W klatce ustawionej dokładnie przy wejściu na ring znajdował się czekający na swoją kolej seter szkocki gordon (gordony szły zaraz po irlandach), który zerwał się i zaczął ujadać dokładnie sekundę przed rozpoczęciem oceny stawki suk w klasie młodzieży. T., która do tego momentu dzielnie znosiła towarzystwo innych psów i ludzi, mocno się przestraszyła i zupełnie odmówiła współpracy. Wprawdzie zachęcona przysmakiem poszła za swoimi siostrami i zatrzymała się odpowiednim miejscu, jednak o jakiejkolwiek koncentracji i ustawianiu się w odpowiedniej pozycji nie było mowy. Udało się jej nieco rozluźnić dopiero podczas biegania, jednak przez spowodowany wyskokiem kolegi ze Szkocji stres pierwsza część naszej prezentacji, delikatnie rzecz ujmując, pozostawiała wiele do życzenia. Jedyne, co wyszło nam dobrze to tam i z powrotem oraz sprawdzanie uzębienia, które odbyło się sprawnie, bez żadnych prób oporu.
Początek prezentacji: po T. widać wyraźne oznaki dużego stresu.
Sprawdzanie uzębienia.
Biegamy tam i z powrotem.

Ostatecznie, sędzia Aleksander Skrzyński przyznał T. ocenę doskonałą i IV., a zarazem ostatnią, lokatę. Uzasadnienie oceny brzmiało następująco:
14-miesięczna suka, bardzo żywiołowa w ringu, głowa, pigment, uzębienie poprawne, szyja lekko wysklepiona, kłąb zaznaczony, poprawne górna i dolna linia, kończyny prawidłowe, w ruchu poprawne.
Właściwa ocena.
Dyplom, karta oceny psa i katalog - wszystko trochę zamoczone. Zdjęcie zrobione po powrocie do domu.

Po zakończeniu oceny, ale jeszcze przed zejściem stawki z ringu T. doszła do wniosku, że skoro nie musi już przytulać się do pańci w poszukiwaniu ratunku dobrze byłoby poszukać sobie jakiegoś przyjemniejszego miejsca, wyślizgnęła się więc z ringówki i uciekła. Szczęśliwie, wpadła prosto na P. Szybko została odprowadzona do mnie, po czym na zakończenie przebiegłyśmy jeszcze jedno kółko po ringu w towarzystwie całej stawki oraz odebrałyśmy kartę oceny psa wraz z dyplomem uczestnictwa w wystawie. Przypuszczam, że kiedy wreszcie było po wszystkim obie cieszyłyśmy się równie mocno, że to już koniec.
Ringówka smętnie zwisa w mojej dłoni.
Ostatenie kółko na ringu.
Iwona i Janek, wspaniali kibice, którzy byli z nami do samego końca. DZIĘKUJEMY!
Mam spore wątpliwości co do tego, czy T. w ogóle nadaje się na wystawy i czy warto zawracać sobie głowę następną tego typu imprezą. Obyło się wprawdzie bez ataku paniki, jednak sytuacja ze szczekliwym gordonem w roli głównej była dla mojego psa źródłem dużego stresu. Z jednej strony, można uznać, że pechowo trafiła się tuż przed oceną, z drugiej natomiast trudno oczekiwać, aby wszystkie z ponad 1700 czworonogów stłoczonych w jednym miejscu zachowywały się cicho i kulturalnie. Nie pomagało też moje zdenerwowanie - mam wrażenie, że T. znacznie lepiej poradziłaby sobie z doświadczonym handlerem, który mógłby zarazić ją swoim spokojem i pewnością siebie. Na pewno nigdy nie zdecyduję się na uczestnictwo w wystawie halowej, a wystawy plenerowe, przynajmniej na dzień dzisiejszy, również stoją pod znakiem zapytania.

piątek, 11 lipca 2014

Wystawowy debiut, cz. 1

W ten weekend (12-13 lipca) na hipodromie w Starej Miłosnej (Warszawa) odbędzie się Międzynarodowa Wystawa Psów Rasowych - impreza absolutnie wyjątkowa, bo tam właśnie będzie miał miejsce zarówno mój, jak i T. wystawowy debiut.

W głębi ducha dziwię się, że zdecydowałam się na ten krok - doskonale pamiętam, jak odbierając T. z Arislandu zapewnialiśmy hodowcę, panią Jadwigę Konkiel, że nie planujemy dla niej kariery psiej piękności, a jedynie pracę na pełny etat w charakterze domowego pieszczocha, który będzie cieszył serce właścicieli. Zainteresowanie wystawami nie pojawiło się nagle, ale rosło powoli, podsycane docierającymi do mnie z różnych stron komplementami: słysząc, że pies “bardzo wystawowo rośnie” i ma “piękną, lśniącą sierść” zaczęłam się zastanawiać, czy nie warto jednak spróbować swoich sił na ringu. I tak jeszcze w psim przedszkolu T. została nauczona, że dostawiać się należy do lewej nogi, a za wykonanie komendy “równaj” smakołyki dostaje tylko wtedy, kiedy idzie po tej właściwej stronie swojego człowieka. Wszystkie te działania edukacyjne podejmowane były jednak tylko “na wszelki wypadek”, bez pewności, że ich efekty kiedykolwiek rzeczywiście się przydadzą.

Również na “wszelki wypadek” jeszcze w lutym zapisaliśmy się do Związku Kynologicznego w Polsce - T. została zarejestrowana w ZKwP, a metryka zamieniona na rodowód (na odbiór tej magicznej karteczki czeka się około miesiąca/dwóch). Wtedy gdzieś z tyłu głowy zaczęły pojawiać się niesprecyzowane myśli, dotyczące wyjazdu na jakąś niewielką wystawę ramach sprawdzenia możliwości naszego psio-ludzkiego zespołu.

Przed podjęciem ostatecznej decyzji powstrzymywało mnie kilka kwestii. Przede wszystkim, T. od czasu pogryzienia, do którego doszło, kiedy miała 4 miesiące niekoniecznie dobrze czuje się w towarzystwie innych dużych psów - jej ulubieni towarzysze zabaw to zwykle psiaki, które na baczność przechodzą pod jej brzuchem. Na większych przedstawicieli swojego gatunku nie reaguje wprawdzie agresją lękową, ani paniką, mimo to łatwo dostrzec, że się niepokoi - przytula się wtedy do moich nóg, w wymownym geście “pańciu, ratuj”. Dodatkowo, wystawy - a dokładniej mówiąc, handling - kojarzyły mi się zawsze z, łagodnie rzecz ujmując, dość stanowczym traktowaniem psów, które kłóciło się z pozytywnym podejściem, jakie zdecydowaliśmy się stosować względem T. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze mój kompletny brak doświadczenia zarówno, jeżeli chodzi o przygotowanie szaty psa do konkursu piękności, jak i odpowiedniej prezentacji czworonoga.

Mimo to, w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że tkwię w klasycznym impasie “chciałaby, a boi się” i postanowiłam spróbować. Po kilku tygodniach przygotowań przyszedł czas, by stawić czoło wyzwaniu. Jutro o 11.05 zaprezentuję T. czujnemu oku sędziego. Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie to przypominać prezentację, a nie taniec świętego Wita.

Trzymajcie kciuki.

Spotkanie z profesjonalnym handlerem, Michałem Tajkiewiczem.

piątek, 4 lipca 2014

5 najfajniejszych filmów o psach

Opieka nad czworonożnym przyjacielem to przede wszystkim spacery i szkolenia, jednak od czasu do czasu można zrobić sobie chwilę przerwy od intensywnego psiarzowania - na przykład, aby ułożyć się wygodnie na kanapie i obejrzeć film. Rzecz jasna, o psach!

1. Mr Hublot
Reżyseria: Laurent Witz i Alexsandre Espigares
Francuski film krótkometrażowy, zdobywca nagrody Oskara za rok 2013. W wyjątkowo uroczy sposób opowiada historię, z którą pośrednio lub bezpośrednio zetknął się chyba każdy z nas: uroczy, mały piesek adoptowany pod wpływem impulsu zaczyna rosnąć. I nie wydaje się, aby zamierzał kiedykolwiek przestać. W prawdziwym życiu tego rodzaju historie, niestety!, często kończą się smutno: w schronisku. Co ze swoim przydużym pupilem zrobi Mr Hublot możecie przekonać się, oglądając film.

2. 101 dalmatyńczyków
Reżyseria: Hamilton Luske, Clyde Geronimi i Wolfang Reitherman
Jestem wielką fanką animacji ze studia Walta Disneya, poza tym “101 dalmatyńczyków” to chyba najsłynniejszy film animowany o psach, jaki kiedykolwiek powstał. Darzę go ogromnym sentymentem, bo oglądałam go wielokrotnie będąc jeszcze w wieku przedszkolnym. Oczywiście, jak chyba każdego widza, mnie również chwyciło za serce ogromne stado uroczych, biało-czarnych szczeniąt i ich równie pięknych, psich rodziców. Po latach doceniam też postawę ludzkich bohaterów filmu, którzy za wszelką cenę starali się odnaleźć i uratować swoje psiaki.

3. Wszystkie psy idą do nieba
Reżyseria: Don Bluth
Będąc dzieckiem uwielbiałam ten film. Po pierwsze, ze względu na uroczego kombinatora Charlie’ego, który był znacznie bardziej skomplikowaną postacią, niż czarno-biali bohaterowie ze stajni Disneya. Oczywiście, chociaż jego działania nie były jednoznaczne moralnie, to w gruncie rzeczy okazywał się istotą o złotym sercu, jak przystało na prawdziwego psa. O tym, że tak samo, jak Anne-Marie chciałam posiadać umiejętność rozmawiania ze zwierzętami pewnie nie muszę wspominać.

4. Wspaniały Red
Reżyseria: Norman Tokar
To dość wiekowa produkcja (1962), która może zmęczyć młodych widzów przyzwyczajonych do mnóstwa fajerwerków na ekranie, ale nie można jej pominąć, szczególnie na tym blogu. Tytułowy Red to piękny seter irlandzki, który zamiast - jak chce jego przewodnik - grzecznie stać w pozycji wystawowej i godnym kłusem biegać po ringu woli dać nogę i hasać po lasach. Teraz, patrząc na T., wiem, że trudno o wierniejsze przedstawienie upodobań tej rasy.

5. Piorun
Reżyseria: Chris Williams, Byron Howard
Jedna z animacji, które określam mianem postshrekowych, naznaczona charakterystycznym dla tego typu filmów poczuciem humoru, które bardzo lubię. Podziwianie popisów psiego super bohatera, który odkrywa, że rzeczywistość wcale nie jest taka, jak mu się wydawało doprowadziło mnie do bólu brzucha ze śmiechu. Piorun, tak samo, jak wspomniany wyżej Charlie, niewiele ma wspólnego z psem z krwi i kości, niemniej jest po prostu szalenie ujmujący.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...