piątek, 27 lutego 2015

Treningi w rozproszeniach

Jakiś czas temu T. zaczęła naprawdę dobrze radzić sobie na placu szkoleniowym - to miejsce, które nie tylko bardzo lubi, ale też kojarzy z pracą, a co za tym idzie, kiedy się tam znajduje ma co najmniej +3 do skupienia. Bardzo mnie to cieszy, mam jednak świadomość, że to wcale nie oznacza, iż mogę spocząć na laurach - przeciwnie, nadszedł czas na podniesienie kryteriów i rozpoczęcie ćwiczeń w poważnych rozproszeniach skoro pies doszedł do wniosku, że czasem warto pomyśleć.
T. potrafi całkiem nieźle koncentrować się w towarzystwie innych psów, co wynika przede wszystkim stąd, że jest raczej typem chodzącym własnym ścieżkami - chętnie się przywita, pozwoli obwąchać, a czasem nawet trochę pogania, ale w gruncie rzeczy od kontaktu z innymi przedstawicielami szlachetnego, czworonożnego gatunku oderwać ją łatwo. Zdecydowanie bardziej ruszają ją ludzie. Z każdym chciałabym się przywitać, każdego kocha aż do przesady, a entuzjazm, który się z niej wylewa podczas poznawania nowych osób potrafi być naprawdę męczący. Druga sprawa to potrzeba eksploracji terenu. W nowym miejscu T. chciałaby sobie wszystko dokładnie powąchać i sprawdzić. Jak się pewnie domyślacie, praca w nieznanym miejscu, gdzie w bezpośredniej bliskości znajdują się ludzie jest dla T. bardzo trudna, a skupienie psa na sobie wymaga ode mnie sporo wysiłku. W związku z tym, zaczęłyśmy ćwiczenia z rozproszeniami, które - mam nadzieję - nauczą T., że gdy odwiedza jakieś nowe miejsce najpierw trzeba wykonać pracę, a impreza jest dopiero potem.

Staram się raz na kilka dni zabierać T. na męczący, swobodny spacer, a kiedy już się wybiega idziemy w jakieś zatłoczone, hałaśliwe miejsce, gdzie przez kilka minut ćwiczymy. 10 minut to górna granica, której - przynajmniej na razie - nie zamierzam przekroczyć. Interesują mnie jedynie te komendy, które T. dobrze zna i potrafi w miarę ładnie wykonać podczas cotygodniowego treningu na placu: przede wszystkim chodzenie przy nodze, które jest esencją zarówno mojego ukochanego obedience, jak i rally-o. Podczas takich sesji nie obchodzą mnie jednak szczegóły, ani dokładne wykonanie ćwiczenia - nie przeszkadza mi, że pies wybiega przede mnie na prostej, czy tragicznie odpada przy zwrotach. Chcę tylko, że wszedł w nowe miejsce i zrobił bez marudzenia to, czego od niego wymagam, bez względu na to, ile osób do niego cmoka i ile dziwnych dźwięków słychać w tle.

Mogłoby się wydawać, że nie wymagam od T. zbyt wiele, jednak pies psu nierówny - wiem, że dla niej to całkiem sporo. Odważę się powiedzieć, że na razie idzie nam całkiem dobrze. T. mimo rozproszeń pracuje dość chętnie i radośnie. To dla mnie szczególnie ważne, bo spodziewałam się raczej nastawienia w stylu “Usiadłam już, widzisz? To teraz daj mi spokój!” i wykonywania komend na odczepnego, byle szybciej skończyć. Tymczasem okazało się, iż ruda zdołała otworzyć się na pracę ze mną do tego stopnia, że podczas równania jest w stanie nie tylko machać ogonem, ale też nie zrywać kontaktu wzrokowego. Można nawet powiedzieć, że coraz częściej zdarza się jej, zamiast po prostu biegać sprintem, samodzielnie pomyśleć. Zresztą - sami zobaczcie. W HD!

 

Film powstawał na przestrzeni stycznia i lutego (co - jak sądzę - widać po dokładności, z jaką T. wykonuje kolejne ćwiczenia). Wykorzystałam muzykę zespołu The Kyoto Connection, który swoją twórczość udostępnia na licencji CC BY-SA.

piątek, 20 lutego 2015

Obiwarsztaty z Team Spirit: samokontrola

W Walentynki, zamiast szykować romantyczną kolację, kolejny raz miałam okazję uczestniczyć w obedience’owych warsztatach organizowanych przez warszawski klub Team Spirit, a prowadzonych przez Jagnę Nowotarską. Tym razem zajęcia dotyczyły samokontroli, a więc zagadnienia, które opiekunowi tak energicznego psa jak T. nigdy się nie nudzi.
Przygotowania do warsztatów pochłonęły co najmniej tyle czasu, co same zajęcia. Na początek uzupełniłam zapasy szkoleniowych smakołyków - jako, że najczęściej korzystam z parówek tym razem dla odmiany postawiłam na Chappi, Frolica oraz nieśmiertelny pasztet Profi. Potem pozostało już tylko wybiegać psa oraz załatwić transport. Tymi obowiązkami podzieliliśmy się po połowie: ja korzystałam z pięknej, wiosennej pogody, szalejąc z T. na wybiegu dla psów przed Ogrodem Krasińskich, a P. usiłował zamówić taksówkę. Niestety, nie poszło tak łatwo, jak za pierwszym razem - bez względu na regulamin korporacji, większość kierowców odmawiała wpuszczenia psa do samochodu. W efekcie z domu wyjechaliśmy z niewielkim opóźnieniem. Nie straciliśmy przez to wprawdzie ani minuty zajęć, jednak dodatkowe 10 minut oczekiwania i tak okazało się zgubne w skutkach. Dałam się zwieść ciepłym, południowym promieniom słońca i zamiast po prostu poczekać zdecydowałam, że może jednak się przebiorę w nieco lżejsze, wygodniejsze rzeczy. Wszystkich tych, którzy jeszcze nie mieli okazji odwiedzić hali Team Spirit przestrzegam przed popełnieniem podobnego błędu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo zmarzłam.
Czekając na początek warsztatów utrwalamy pozycję przy nodze...
i kukamy.
Mimo zamieszania z taksówką na miejsce dotarliśmy pierwsi. Jagna była już na hali, dzięki czemu T. mogła przez kilka minut zwiedzać ją na własną rękę, udało się jej więc z niezłą dokładnością obwąchać wszystkie kąty i sztuczną trawę. Trudno stwierdzić, czy to przez tę możliwość krótkiej eksploracji, czy może dlatego, że hala nie była już dla niej nowym miejscem, czy też po prostu pies powoli zaczyna dorastać do trudów pracy sportowej, muszę jednak przyznać, że gdy nadeszła godzina rozpoczęcia warsztatów T. była dobrze skupiona. Nie wyrywała się do innych psów, ani nie pałała niepowstrzymaną żądzą przywitania się z każdym obecnym człowiekiem.
Jagna pokazuje na Tekli o co chodzi w tej całej samokontroli.
A my grzecznie słuchamy.
Zresztą, po doświadczeniu zdobytym podczas moich pierwszych warsztatów z Jagną, tym razem najbardziej niepokoiła mnie obecność P. Istotnie, okazało się, że jeżeli ruda ma ćwiczyć P. zmuszony jest stać w mniej więcej tym samym miejscu - każda próba przemieszczenia się kończyła się tym, że pies zaczynał się rozglądać na boki, aby wyłowić go wzrokiem. Mimo wszystko, myślę, że mogę być zadowolona, P. bowiem stał na drugim końcu hali, w pewnym oddaleniu od naszej dwójki. Mam nadzieję, że powoli, małymi kroczkami uda się nam dojść do tego, że T. będzie pracować bez względu na to, kto, jak i gdzie przemieszcza się w najbliższej okolicy.

Właściwie, może nie powinnam jakoś specjalnie narzekać, bo T. poradziła sobie z samokontrolą nadspodziewanie dobrze. Spodziewałam się frustracji, wpychania ryjka do szkoleniowej nerki oraz wymuszających uderzeń łapą, tak charakterystycznych dla setera. Tymczasem, przez większość treningu miałam psa myślącego, skoncentrowanego na mnie i na zadaniu, co więcej, skoncentrowanego od razu - bez długiego okresu przejściowego potrzebnego na walkę o uwagę. Udało się nam przećwiczyć zarówno standardową samokontrolę, jak i samokontrolę z przepychaniem w siadzie i warowaniu. Ku mojej radości, zrobiłyśmy też pierwszy krok w stronę mocnego stój. T. zaskakująco dobrze radziła sobie również z samokontrolą w pozycji przy nodze, chociaż z tym miała do czynienia chyba pierwszy raz w życiu, a także z nie pobieraniem rzucanych na podłogę smakołyków.
Wszystkie te małe sukcesy bledną jednak całkowicie w obliczu tego najważniejszego: T. przetrwała ćwiczenie z rozpraszającą ją Jagną, która podeszła do nas, cmokała cichutko i dotknęła boku psa. Wytrwać w siadzie udało się dopiero (już?) za drugim podejściem, ale wierzcie mi, dla zwierza tak bardzo nastawionego na kontakt z człowiekiem to było naprawdę ogromnie trudne zadanie. Co za sukces! Taką radość mogła powiększyć tylko Jagna, komplementująca naszą wspólną pracę.
To zdjęcie jest jak motywacyjny zastrzyk. Nie mogę się napatrzeć!
Po upływie około 1,5 godziny T. była wyraźnie zmęczona myśleniem. Koncentracja powoli ulatywała, zastępowana chęcią zabawy. Wiem, że mogłaby wytrzymać dłużej na wysokich obrotach, prawda jest jednak taka, że wcale jej w tym nie pomagałam. Byłam okropnie zmarznięta, zimno zaś zawsze było moim największym wrogiem - niska temperatura potrafi skutecznie zabić u mnie wszystkie wyższe funkcje mózgu, a przecież trudno oczekiwać od psa, aby był skupiony, kiedy jego przewodnik myślami jest już w domu przy ciepłej herbacie. Na hali zostałyśmy jednak do 16 (a więc równe dwie godziny), słuchając rad i uwag kierowanych do nas oraz innych uczestników warsztatów - w końcu wiedzy nigdy za wiele.
Łapy i nogi jeszcze twardo stoją na sztucznej trawie, ale głowy ewidentnie są już w innym miejscu.


PS. Po więcej zdjęć z warsztatów zapraszam na seterowego Facebooka.

piątek, 13 lutego 2015

Ja się nie wstydzę. Ty - powinieneś

Poniższy tekst nie ma na celu zniechęcenia kogokolwiek do adopcji, a zachęcenia do kupowania psów rasowych - to decyzja, którą każdy musi podjąć sam. Ważne, aby pies pochodził ze sprawdzonego źródła.
Tekst ten jest natomiast apelem o mówienie prawdy - szczególnie tej, której nie sposób ująć w proste, chwytliwe frazesy.

***

10 lutego o godzinie 22.00 na fanpage’u schroniska w Korabiewicach - oficjalnej stronie tej instytucji, utrzymującej się ze środków Fundacji Viva! oraz wpłat-darowizn od osób prywatnych - ukazał się tekst, będący swego rodzaju podsumowaniem interwencji, przeprowadzonej w pseudohodowli rodziny R. Tekst zestawiał zalety adopcji z wadami zakupu psa rasowego. Chciałabym móc napisać, że ów artykuł nieopatrznie powielał powszechnie krążące w środowisku mity i stereotypy, wierzę jednak, że osoba będąca pracownikiem lub wolontariuszem w schronisku dla bezdomnych zwierząt powinna wiedzieć lepiej. W związku z tym fakt, że schronisko zdecydowało się na swojej stronie opublikować podobny wpis napawa mnie ogromnym smutkiem. Jest on bowiem przykładem rażącego braku rzetelności i próbą siania niezgody w środowisku miłośników psów - zarówno rasowych, jak i wielorasowych - które dla dobra zwierząt powinno działać razem.

Przemyślana adopcja ze sprawdzonego źródła, tak samo, jak przemyślany zakup psa z dobrej hodowli to odpowiedzialne, życiowe wybory, których nikt nie ma prawa wartościować. Miłość zwierzęcia natomiast nie zależy od tego, czy jego opiekun uiścił opłatę adopcyjną w schronisku, czy też przelał ustaloną kwotę na konto hodowcy. Zależy od człowieka: tego, jaką uda mu się zbudować ze zwierzęciem relację, jak wiele czasu będzie mu poświęcał, jakie skojarzenia ze swoją osobą zbuduje. Takie, czy inne pochodzenie psa nie ma tu nic do rzeczy.

Porównywanie zakupu psa rasowego do zakupu kota w worku obraża wszystkich odpowiedzialnych hodowców, którzy za swój życiowy cel obrali sobie pielęgnowanie najbardziej wartościowych cech w danej rasie. Pies rasowy, a więc rodowodowy, pochodzący od znanych z charakteru oraz przebadanych pod kątem chorób typowych dla danej rasy przodków jest od kota w worku co najmniej daleki. Niestety, pod kątem charakteru zwierzęcia adopcja jest znacznie mniej pewnym rozwiązaniem, a ukrywanie tego faktu z pewnością nie przyczyni się do zmniejszenia bezdomności wśród psów. Przeciwnie, może jedynie zwiększyć liczbę nieudanych adopcji. Jak wiele psów wraca do schronisk, bo ich nowi właściciele są przekonani, że z wdzięczności za uratowanie ze schroniskowej rzeczywistości czworonożny pupil będzie ideałem posłuszeństwa?

Hodowla i pseudohodowla to dwie różne rzeczy, a stawianie pomiędzy nimi znaku równości świadczy albo o niewiedzy albo o próbie celowego wprowadzenia kogoś w błąd. Bezdomność wśród zwierząt zwiększają przede wszystkim osoby, decydujące się na ich nieodpowiedzialne rozmnażanie. Przeciwnicy sterylizacji i kastracji, którzy uważają, że “suka przynajmniej raz w życiu powinna mieć młode”, a wykastrowany pies “będzie nieszczęśliwy”. Właściciele psów w typie rasy, którzy do spółki z sąsiadem decydują się rozmnożyć swoje psy, aby zrobić łatwy biznes. Z pewnością jednak za bezdomność psów nie są odpowiedzialni ludzie, którzy wydają setki tysięcy złotych w pierwszej kolejności na odpowiednie żywienie swoich rasowych psów i najwyższej jakości opiekę weterynaryjną, potem zaś na członkostwo w FCI, rejestrację psów, zrobienie uprawnień hodowlanych, przeglądy miotów, etc.

Więcej nawet, miłośnicy konkretnych ras często starają się działać na rzecz psów w typie lub po prostu psów bezdomnych: ratują je z pseudohodowli, zbierają środki na leczenie, dbają o znalezienie dla nich odpowiednich domów. Wreszcie, organizują zbiórki pieniędzy i darów dla schronisk. Także dla Korabiewic. Wygląda jednak na to, że autor tekstu uważa ich działania i wpłaty za mniej wartościowe. Może w takim razie schronisko powinno przestać je przyjmować?
Nie ukrywam, że cieszy mnie negatywna, a więc po prostu rozsądna, reakcja na tekst.
Nie dam się wpędzić w poczucie wstydu. Bo nie rozumiem, dlaczego miałabym wstydzić się tego, że mam psa rasowego, pochodzącego z wspaniałej hodowli, gdzie zwierzęta obdarza się szacunkiem i miłością, a kandydatów na psich rodziców uważnie sprawdza. Nie, nie wstydzę się tego.

Ty, autorze wpisu, który 10 lutego o godzinie 22.00 ukazał się na fanpage’u schroniska w Korabiewicach - powinieneś się wstydzić. Przypominam Ci, że - odpłatnie bądź nie - pracujesz dla instytucji zaufania publicznego, która utrzymuje się z darowizn, a więc takiej, która powinna kierować się zasadami transparentności i rzetelności. Takie próby wprowadzenia w błąd osób, którym na sercu leży dobro zwierząt są nie tylko naganne i nieuczciwe, ale szkodzą sprawie, o którą starasz się walczyć. Właśnie udało Ci się zniechęcić do siebie i schroniska, na rzecz którego działasz spore grono aktualnych i potencjalnych darczyńców.

Gratuluję.

piątek, 6 lutego 2015

Recenzja: karma Braci Chart

Nie od dziś wiadomo, że odpowiednie żywienie ma ogromny wpływ na zdrowie i wygląd psa, a wybór właściwej, zbilansowanej diety to jeden z ważniejszych, jakich musi dokonać świadomy właściciel każdego czworonoga. Podjęcie odpowiedniej decyzji dodatkowo utrudnia fakt, że psia dieta powinna być nie tylko zdrowa, ale akceptowana zarówno przez człowieka, jak i jego czworonoga - tak, aby ten pierwszy miał czas na coś poza przygotowywaniem psich posiłków, a ten drugi mógł jeść zdrowo i do syta. Będąc posiadaczką wyjątkowo wybrednego rudzielca, odkąd znalazłam karmę, którą T. uznała za godną swojego podniebienia byłam sceptycznie nastawiona do wszelkiego rodzaju nowinek pojawiających się na rynku pet food, zdecydowana trzymać się wywalczonego z psem kompromisu. Złamałam się jednak, kiedy pojawiła się karma Braci Chart.


Kim są Bracia Chart?


Marka Barci Chart pojawiła się na rynku pet food niedawno, bo w listopadzie zeszłego roku. Firma wyrosła na gruncie wieloletniej przyjaźni i kynologicznej pasji, a moją uwagę zdołała szybko przykuć dość nietypowym produktem: Bracia oferują świeży, nisko przetworzony pokarm dla psów, oparty na składnikach spożywczej jakości czworonogom zamieszkałym w Warszawie i okolicach. Obiecują, że będzie nie tylko zdrowo i smacznie, ale również szybko i wygodnie - bo tak naprawdę Bracia Chart to nie tylko karma, ale cała usługa, której celem jest zarówno zapewnienie psu wartościowych posiłków, jak i zaoszczędzenie czasu właścicielowi czworonoga. Czy tak jest w rzeczywistości? Przekonajcie się sami.


Co jest w środku?


Karma Braci Chart bardzo przypomina domowe jedzenie - takie, jakie niektórzy z nas przyrządzają codziennie swoim pupilom. Posiłki są gotowane, zawierają wyłącznie składniki spożywczej jakości, bez dodatków jakichkolwiek środków konserwujących. Zgodnie z zasadą "im krótsza lista ingrediencji, tym lepiej" skład charciej mieszanki jest bardzo prosty. Karma zawiera jedynie lekko ścięgniste mięso wołowe II gatunku (30%); podroby wołowe takie jak serca, żwacze oraz gardziele (25%); warzywa I gatunku w tym marchewkę, pietruszkę i buraki stosowane zamiennie (13%), długoziarnisty ryż spożywczy (30%) oraz dodatki w postaci oleju rzepakowego, oliwy, jajek lub pestek słonecznika (2%). Taki zestaw powinien dobrze "zaopiekować" się nie tylko żołądkami naszych czworonożnych przyjaciół, ale również odpowiednio zadbać o kondycję ich skóry i sierści. Może się nawet okazać, że pies karmiony mieszanką Braci Chart jada lepiej od wsuwającego fast foody właściciela. Dość powiedzieć, że wołowina II gatunku, jako mięso chude i lekko ścięgniste polecana jest na grilla lub do wyrobu domowych wędlin.
Na papierowej banderoli znajdują się data przydatności do spożycia oraz szczegółowy skład.

Oczywiście, w przypadku szczeniąt, psich emerytów, alergików, czworonogów będących na diecie lub sportowców, potrzebujących pożywienia bardziej kalorycznego niż zwykłe istnieje możliwość indywidualnego dobrania składników.

Po ugotowaniu w pachnącym bulionie karma jest odsączana, schładzana, a następnie pakowana w specjalne foliowe osłonki, co sprawia, że przybiera kształt różnej wielkości “kiełbasek” owiniętych papierowymi banderolami z logiem firmy, datą przydatności do spożycia i wyszczególnionym, dokładnym składem. “Kiełbaska” może zawierać 300, 500 lub 900 gram mieszanki. W domu wystarczy rozciąć folię i przełożyć jej zawartość do psiej miski.


Jak to działa?


Oferta Braci Chart skierowana jest do psów i ich właścicieli mieszkających w Warszawie i okolicach - firma swoim zasięgiem obejmuje całą lewobrzeżną stolicę oraz sporą część aglomeracji warszawskiej. Po złożeniu zamówienia w sklepie internetowym oraz wypełnieniu formularza kontaktowego pozostaje tylko ustalić godzinę odbioru pakietu żywieniowego i cierpliwie czekać na kuriera, który dowiezie karmę do czworonożnego klienta. Płatności regulujemy przy odbiorze karmy gotówką lub kartą. Zamówić można pakiet próbny, a kiedy już będziemy mieli pewność, że karma służy czworonożnemu członkowi rodziny: tygodniowy lub miesięczny abonament. W tym ostatnim przypadku jedzenie dostarczane jest raz w tygodniu, tego samego dnia, o tej samej porze. Muszę przyznać, że to po prostu obłędnie wygodna opcja. Nie dość, że charci kurier jest wyjątkowo elastyczny i gotowy przywieźć pakiet “kiełbasek” nawet w godzinach sobotniego obiadu, to na dodatek nie trzeba przejmować się tym, że nagle w środku tygodnia otworzy się “psią szafkę” tylko po to, aby przekonać się, że jedzenie “już wyszło” i trzeba na gwałt zamówić nowy worek karmy.
Mapa, przedstawiająca terytorium Braci Chart, stąd.

Po tym, jak za kurierem zamkną się drzwi pozostaje już tylko przełożyć karmę do lodówki. To bardzo ważna czynność, o której nie można zapomnieć! Ze względu na brak substancji konserwujących karma Braci Chart powinna być przechowywana w temperaturze 2-4 stopni Celsjusza; ma również dość krótki termin przydatności do spożycia. To właśnie data ważności najpełniej świadczy o tym, że w karmie nie ma żadnych konserwantów czy ulepszaczy, co pozwala mieć pewność, że pies rzeczywiście je naturalnie i zdrowo. Niestety, wszystko to sprawia, że “kiełbaski” trzeba odstawić w przypadku podróżowania z psem.
Jedzenie na cały tydzień - prosto od kuriera.

Co się stanie, gdy z przyczyn losowych klient minie się z umówionym wcześniej kurierem? Jeżeli tylko pozwoli na to data ważności, karma zostanie przywieziona przy okazji kolejnej dostawy. Jeżeli jednak jedzenie miałoby się zepsuć Bracia Chart nie pozwolą, aby się zmarnowało. Na swojej stronie internetowej piszą wprost: nieodebrane przez klienta “kiełbaski” trafią do zaprzyjaźnionego schroniska dla bezdomnych zwierząt. To wspaniałe rozwiązanie, które aż zachęca, aby raz na jakiś czas “zapomnieć” o godzinie dostawy i akurat wyjść z domu.

Wszystkie te udogodnienia i przyjemności otrzymujemy w przypadku psa wielkości T. (24-26,5 kg zwierza) za ok. 300 zł miesięcznie, przy czym abonament, zawiera w sobie zarówno cenę karmy, jak i cotygodniowe dostawy. Biorąc pod uwagę koszt dużego worka wysokiej jakości suchego pokarmu usługi Braci Chart wypadają pod względem finansowym porównywalnie lub drożej, w zależności od producenta i aktualnych promocji. Natomiast, w zestawieniu z kosztami gotowania psu w domu przy użyciu dobrej jakości mięsa Bracia Chart są bezkonkurencyjni - nie dość, że ich usługi są sporo tańsze, to jeszcze psi opiekun ma pewność, że posiłki pupila są odpowiednio zbilansowane i nie musi spędzać zbyt dużo czasu w kuchni.


Co na to T.?


Bardzo sceptycznie podchodzę do wszelkiego rodzaju nowinek żywieniowych, T. bowiem jest strasznym niejadkiem i przekonanie jej, że to, co akurat znajduje się w misce rzeczywiście jest godne jej łaskawej uwagi potrafi być naprawdę trudną sprawą. Często śmieję, że to pies, który ma na głowie tak wiele ważnych spraw, iż nie ma czasu na tak przyziemną czynność, jaką jest jedzenie. Ku mojemu zaskoczeniu dla karmy Braci Chart bez zwłoki decydowała się porzucić pozę zblazowanej psiej arystokratki i po prostu opróżniała miskę. Więcej nawet, była gotowa za tę karmę pracować - taka sytuacja nigdy jeszcze się nam nie zdarzyła.

Warto przy tym zaznaczyć, że karma jest nie tylko smaczna, ale przy tym ma fajną konsystencję. Jest dostatecznie miękka, aby nie trzeba było jej kroić - wystarczy połamać ją palcami lub widelcem. Co więcej składniki zostały ze sobą tak sprytnie zmiksowane, że są na tyle zwarte, iż na uszach nie widać całego psiego jadłospisu. Pamiętam, że kiedy przechodziłam przez etap gotowania dla T. bardzo irytowało mnie, iż właściwie po każdym posiłku sierść na uszach dokładnie informowała o tym, co pies jadł na obiad. Zmorą był szczególnie ryż, który codziennie trzeba było wyjmować palcami lub wyczesywać z sierści. Sięgając po Braci Chart obawiałam się powrotu tego problemu, więc kiedy okazało się, że w przypadku tej mieszanki nie występuje byłam naprawdę mile zaskoczona. Zwarta konsystencja sprawia także, że karma świetnie nadaje się jako wypełniacz do konga. Myślę, że entuzjaści tej popularnej zabawki oraz osoby, które ze względów szkoleniowych nie podają psom miski będą z karmy Braci Chart bardzo zadowolone.
Sprytny kolaż, za pomocą którego próbuję zaprezentować konsystencję karmy.

Karma w wersji z marchewką okazuje się również mieć świetny wpływ na układ pokarmowy psa: jest dobrze wchłaniania, dzięki czemu kał wydalany jest regularnie i ma zwartą, suchą formę. Znika potrzeba zabierania na spacery całej baterii woreczków na odchody, a sprzątanie po psie, chociaż do najmilszych nie należy, staje się odrobinę przyjemniejsze. Opiekunowie czworonogów o delikatnych żołądkach powinni jednak uważać na opcję z dodatkiem buraków - mimo że na wszystkie pozostałe smaki T. reagowała po prostu wspaniale, po “kiełbasce” z ich dodatkiem dostała biegunki. Pozytywnym aspektem sprawy jest natomiast fakt, że kiedy doniosłam o tym Braciom bardzo się przejęli i obiecali raz jeszcze przemyśleć swoje menu. Zostałam nie tylko telefonicznie przeproszona za komplikacje, ale również otrzymałam dodatkowy, tygodniowy zapas świetnej karmy z marchewką. Inne firmy mogą uczyć się od Braci Chart profesjonalizmu i dbania o klienta.


Czy warto?


Jak najbardziej. Karma Braci Chart doskonale sprawdzi się w przypadku czworonogów, które kapryszą przy misce, a także u sportowców, którzy miski w ogóle nie znają. Usatysfakcjonuje też właścicieli, którzy chcą swoje psy karmić jedzeniem możliwie najmniej przetworzonym i jak najbardziej naturalnym, ale jednocześnie nie czują się na siłach, aby przejść na BARF-a. Bracia Chart rzeczywiście sprawiają, że jest zdrowo, smacznie, szybko i wygodnie. Pozostałe miasta Polski mogą zazdrościć stolicy.


Wady i zalety:


+ prosty, zdrowy skład;
+ smak (P. również próbował, mówi, że dobre!);
+ konsystencja: nie zostaje na sierści, nadaje się na pastę do konga;
+ karma dobrze działa na psi układ pokarmowy;
+ wygodna opcja abonamentu i cotygodniowych dostaw;
+ możliwość indywidualnego ustalenia składu karmy;
+ nieodebrane dostawy ofiarowywane schronisku;
+ konkurencyjne ceny w przypadku małych i średnich psów;
+ świetny kontakt z klientem;

- nie wszystkim psom służy opcja z buraczkami;
- duży koszt w przypadku przedstawicieli ras dużych i olbrzymich.

wtorek, 3 lutego 2015

Trend z seterem w konkursie Blog Roku 2014

Pewnie zauważyliście, że niedawno w szpalcie bocznej bloga pojawił się niewielki, kolorowy baner. Oznacza on, że Trend z seterem bierze udział w konkursie Blog Roku 2014, startując w kategorii Pasje i twórczość. Jako, że właśnie dziś rozpoczął się etap głosowania postanowiłam zachęcić Was, abyście swój głos oddali właśnie tego bloga. Prowadzę go dokładnie od 17 stycznia 2014 roku, więc udział w konkursie jest wprawdzie trochę stresującym, a jednak w pewnym sensie ukoronowaniem mojej rocznej pisarskiej działalności.

Zdaję sobie sprawę z tego, że blogów poruszających tematykę związaną z psami jest mnóstwo i z pewnością każdy kto czasem tu zagląda na ten jeden, ulubiony, który regularnie odwiedza i czyta z zapartym tchem. Mam nadzieję, że dla kogoś z Was takim blogiem jest właśnie Trend z seterem. Jeżeli doceniacie prezentowane tu treści i chcielibyście pomóc Trendowi z seterem wypłynąć na szerokie wody - głosujcie!

Obok samego bloga w konkursie, w specjalnej, jubileuszowej kategorii Tekst Roku startuje również jeden z opublikowanych na nim wpisów - "P. I. E. S., czy pies?". Wybrałam ten artykuł, ponieważ uważam go za jeden z najbardziej wartościowych, jakie dotychczas ukazały się na stronie Trend z seterem. Jak pamiętacie, porusza ważny, aczkolwiek często niedostrzegany problem traktowania obcych psów, jak przedmiotów użyteczności publicznej. Chciałabym, aby trafił on do jak największej liczby osób. Liczę na to, że wtedy społeczeństwo stanie się nieco bardziej świadome, a codzienne spacery - odrobinę łatwiejsze i przyjemniejsze, dlatego w tym wypadku Wasze głosy są dla mnie szczególnie ważne. Jeżeli, podobnie jak ja, chcecie pokazać wpis "P. I. E. S., czy pies?" innym - głosujcie!

Trend seterem w konkursie Blog Roku: sms o treści H11414 pod numer 7122.
"P. I. E. S., czy pies?" w kategorii Tekst Roku: sms o treści T11691 pod numer 7122.

Koszt sms-a to 1,23 zł, a pieniądze zebrane dzięki Waszym głosom zostaną przekazane Fundacji Dzieci Niczyje. Głosowanie trwa do 10 lutego do godziny 12. Mam nadzieję, że mogę liczyć na kogoś poza P. i moją mamą. ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...