piątek, 29 maja 2015

Sonet do szczura

Chyba każdy właściciel psa chociaż raz w życiu zetknał się z niepokojącym głosem rozsądku, który nie pozwolił mu wydać pieniędzy na kolejną zabawkę dla pupila. Na dodatek, głos ów miał niepokojąco twarde brzmienie i był kompletnie nieczuły na wszystkie argumenty - nawet te zupełnie przytłaczające swoją powagą. Inteligencja psa natychmiast wzrośnie, jeżeli tylko będzie używał magicznego szarpaka? Nieistotne! Czworonóg już na sam widok zrobionej z czarodziejskiej gumy piłki odzyska spokój ducha? Nic mnie to nie obchodzi! Przesyła kosztuje wprawdzie drugie tyle, ale gryzak utrzyma psie zęby w doskonałej kondycji aż do późnej starości? Nieważne! Przyznacie sami, że trudno dyskutować tak stanowczą postawą. Szczególnie, kiedy głos ów popiera także... pusty portfel.

Na szczęście głos da się uciszyć, portfelowi ulżyć, a do tego jeszcze zapewnić ukochanemu zwierzakowi bezpieczne, wytrzmałe zabawki. Jesteście ciekawi jak? Oto przedstawiam Wam odpowiedź na to pytanie - w nietypowej, poetyckiej formie. Bo czy idealny, pluszowy szarpak za jedyne 10 złotych zasługuje na cokolwiek mniej niż szekspirowski sonet?

W otchłani sieci widziałam cuda
Niebiańskiej miękkości, pozbawione skazy
Psiej radości bezcenne obrazy
Pierzchają sprzed oczu jak senna ułuda

Przesyłka wszak droga, bo zza Oceanu
I choć ich piękno zazdrość w sercu budzi
Psia radość mniej jest ważna od rozsądku ludzi
Więc nie powiększam posiadania stanu

Lecz rozum i cnota, co ulgę portfela
podyktowały wbrew serca tkliwości
ofiarowały mi nieco wesla
w szwedzkiej krainie szczęśliwości

Bo szczur z Ikei to sto zalet skrytych
Złoty Graal zębów psich niespożytych

piątek, 22 maja 2015

5 cech psiolubnego miasta

Chyba każdy, komu przyszło mieszkać z psem w wielkim mieście ma czasem ochotę spakować manatki, chwycić w dłoń smycz i czym prędzej wyemigrować na wieś, gdzie życie jest prostsze, przestrzeni więcej, a trawa z pewnością ma bardziej soczysty kolor od tej rosnącej w najbliższym parku. Bywa, że wielkomiejski pies i jego człowiek nie mają lekko - to prawda, a przecież, aby poprawić ich byt wystarczyłoby kilka prostych udogodnień.

Pomnik psa w Toruniu.

***

1. Infrastruktura ułatwiająca sprzątanie po psie
Nikt nie lubi stąpać po trawniku, niczym po polu minowym. Wbrew pozorom, właściciele psów również nie uważają takiej aktywności za przyjemną rozrywkę. Mimo to w miastach wiele jest parków, skwerów i trawników, na których więcej znajdziemy miękkich kamieni niż trawy. Z czego to wynika? Czasem ze zwykłego lenistwa. Innym razem ze źle pojętej godności, która zabrania się schylić, aby pozbierać nieczystość pozostawioną przez czworonożnego przyjaciela. Bardzo często bywa jednak tak, że chęć dbania o czystość wspólnej przestrzeni znika w obliczu zupełnego braku odpowiedniej infrastruktury. Koszy na śmieci jest w miastach za mało, zaś specjalnych koszy na psie odchody z podajnikami na nieczystości nie ma prawie wcale! Jestem pewna, że gdyby psie stacje znalazły się w każdym parku, na każdym skwerze szybko i znacząco zmniejszyłaby się ilość miękkich kamieni, walających się po trawnikach. Skąd o tym wiem? Z doświadczenia. Świetnym przykładem jest wybieg dla psów przy Parku Krasińskich, gdzie - na moje oko - 99% odwiedzających ten obiekt karnie sprząta po swoich czworonogach. Na wybiegu znajdują się psie stacje: estetyczne kosze na psie nieczystości wyposażone w podajniki z foliowymi workami. Co więcej, miasto dba, aby były one zawsze pełne. Można? Można.

2. Miejska zieleń dostępna dla wszystkich
Nie jestem fanką dzielenia społeczeństwa na mniejsze, odizolowane grupy. Marzą mi się miasta dostępne i przyjazne dla wszystkich mieszkańców: tych samotnych, tych z dziećmi, tych z psami. Miejska zieleń jest ważnym i cennym elementem w wybetonowanej przestrzeni, dlatego każdy powinien móc do woli korzystać z jej dobrodziejstw. Z przykrością patrzę na kolejne parki, które zamykają swoje bramy przed właścicielami czworonożnych mieszkańców miast. Nieswojo czuję się, myśląc o tym, że tak lubiany przez T. wybieg dla psów przy Ogrodzie Krasińskich powstał jako swoista rekompensata związana z wprowadzeniem do parkowego regulaminu zakazu wstępu dla psów.
Moim ideałem są parki londyńskie, które są pomyślane tak, aby znalazło się w nim miejsce dla wszystkich, w tym również psów. Są w nich zarówno miejsca, gdzie czworonogi mogą biegać swobodnie, takie gdzie powinny być prowadzone na smyczy, jak i niewielkie, ogrodzone przestrzenie, które są dostępne jedynie dla ludzi. To sprawia, że zielona przestrzeń jest otwarta dla wszystkich, a jednocześnie można chronić przed nadmiernym stresem na przykład występujące na terenie parku rzadkie ptactwo lub zapewnić dzieciom bezpieczne place zabaw. Tego samego życzyłabym sobie w Warszawie i całej Polsce.

3. Promowanie odpowiedzialności społecznej wśród wszystkich grup
Okropnie nie lubię zrzucania winy za brud w miastach wyłącznie na właścicieli psów. Tymczasem zarówno zarządzający konkretnych aglomeracji jak i sami mieszkańcy zaskakująco często zdają się zapominać o tym, że za stan czystości przestrzeni publicznej odpowiedzialni są wszyscy. Po równo. Kupy małych dzieci lub przedstawicieli lokalnej żulerii nie są w niczym lepsze od psich odchodów. Natomiast rozbite butelki i pogniecione puszki, którymi można rozciąć rękę lub łapę są moim zdaniem gorsze. Mimo to na trawnikach jak grzyby po deszczu wyrastają tabliczki głoszące “Zakaz wprowadzania psów”. To nie tyle rodzi frustrację i chęć buntu wśród właścicieli psów, ale też zamiata pod dywan naprawdę istotną część problemu miejskich nieczystości. Przyzna to każdy, kto chociaż raz przyglądał się temu, w jakim stanie są trawniki po “interesującym” weekendzie.
Nie mam nic przeciwko tabliczkom na trawnikach - takim, których treść skierowana jest do wszystkich: “Posprzątaj po sobie”, “Nie śmieć”, “Zostaw to miejsce takim, jakim chciałbyś je zastać”. 

4. Wybiegi dla psów
Wciąż bardzo brakuje ogrodzonych terenów, gdzie można bezpiecznie zwolnić psa ze smyczy i cieszyć się, patrząc na radość, jaką futro czerpie z biegania. Zielone enklawy w miastach albo szybko kończą swój żywot, zabudowywane blokami albo znajdują się na tyle blisko ulicy, że strach zwolnić ze smyczy zwierza, któremu nie ufa się na 101%. Wybiegi dla psów są świetnym rozwiązaniem tego problemu. Pod warunkiem, że będą jedynie częścią miejskiej infrastruktury dostępnej dla właścicieli psów, a nie zadośćuczynieniem za zamykanie parków!

5. Obowiązkowe szkolenie… właścicieli
Instrukcja obsługi większości psów - przynajmniej takich, u których nie zachodzi potrzeba przepracowywania poważnych problemów behawioralnych - często jest prosta i sprowadza się do pysznych smakołyków, zabawek i nagradzania w odpowiednich momentach. Niestety, wciąż wielu właścicieli tych wspaniałych zwierząt nie zdaje sobie z tego sprawy. Jednocześnie, w społeczeństwie niezmiennie pokutują rozmaite, dotyczące szkolenia psów mity - czy to związane z tym, że starego psa nie sposób nauczyć nowych sztuczek, czy też z tym, że wychowanie szczeniaka należy rozpoczynać po tym, jak ukończy on pierwszy rok życia. Wszystko to bezpośrednio przekłada się na fakt, że w miastach żyje sporo czworonogów, nad którymi właściciele nie są w stanie sprawować kontroli podczas spaceru - takie psy są zagrożeniem nie tylko dla innych osób, ale również dla siebie samych. Dlatego marzą mi się obowiązkowe, darmowe szkolenia dla wszystkich przyszłych właścicieli czworonogów. Czasem mam wrażenie, że wystarczyłoby zaledwie kilka godzin spędzonych pod okiem życzliwego trenera, potrafiącego w przystępny sposób przekazać wiedzę, aby relacje w wielu psio-ludzkich zespołach uległy znaczącej poprawie. O ile więc lepiej mogłoby być, gdyby każdy, kto decyduje się przyjąć pod swój dach czworonożnego przyjaciela musiał zawczasu liznąć odrobiny szkoleniowej wiedzy?

***

Wypisane powyżej cechy to, jak sądzę, niezbyt wygórowane oczekiwania, wciąż jednak pozostające w sferze marzeń w przypadku psiarzy mieszkających w polskich miastach. Na dodatek, ta piątka to z pewnością jedynie kropla w morzu. Co dodalibyście do listy? Jest jakieś rozwiązanie, przepis czy udogodnienie, którego wyjątkowo brakuje Wam w waszym miejscu zamieszkania? Nie zapomnijcie podzielić się tym w komentarzach! Jestem bardzo ciekawa Waszych psio-miejskich potrzeb.


piątek, 15 maja 2015

"Pies w formie" z Paulą Gumińską

Ostatni weekend spędziłam w towarzystwie T. na seminarium “Pies w formie” organizowanym przez Merdu-Merdu, a prowadzonym przez Paulę Gumińską - zoofizjoterapeutkę, zawodniczkę dogfrisbee i agility oraz hodowcę psów rasy border collie w jednej osobie. Tak się złożyło, że uczestnictwo w tym wydarzeniu dostałam w prezencie urodzinowym, z kolei T. w niedzielę 10 maja skończyła dwa lata, można więc powiedzieć, że razem świętowałyśmy przemijający czas w najlepszy możliwy sposób: ucząc się i budując formę tak bardzo potrzebną w sportowych zmaganiach.

***


Jak przełożyć teorię…

Część wykładowa seminarium odbywała się zarówno w sobotę, jak i w niedzielę między 9 a 13, co oznacza, że uczestnicy mieli aż osiem godzin na chłonięcie wiedzy o mądrym uprawianiu psich sportów. W sobotę Paula poruszała zagadnienia związane z typowymi urazami w poszczególnych dyscyplinach kynologicznych, rozgrzewką (warm up) oraz rozprężeniem powysiłkowym (cool down), właściwą regeneracją oraz opóźnionym zespołem bólu mięśni. Niedziela z kolei została poświęcona treningowi: siłowemu, wytrzymałościowemu, świadomości ciała, a także rozciąganiu i wreszcie ćwiczeniu umiejętności technicznych właściwych danej konkurencji.

Taka ilość wiedzy może wydawać się nieco przytłaczająca, zapewniam jednak, że Paula to doskonała prowadząca, która świetnie poradziła sobie z przekazaniem jej uczestnikom. Szczególnie doceniam to, że tak dobrze zdołała połączyć zagadnienia typowo fizjologiczne z omawianiem konkretnych przykładów ćwiczeń, czy sytuacji. Wszystko zostało wyjaśnione w przystępny sposób, tak aby osoba bez specjalistycznej wiedzy medycznej mogła z wykładów wynieść jak najwięcej. Można było posłuchać zarówno o zmianach czynnościowych zachodzących w organizmie psa podczas uprawiania wysiłku fizycznego, jak i dowiedzieć jakie konkretnie partie mięśni oraz umiejętności ćwiczą popularne psie sztuczki. Wyjątkowo podobało mi się to, że Paula zamiast podawać gotowe przepisy starała się pokazać, jak mądrze patrzeć na psiego sportowa oraz uprawianą przez niego dyscyplinę tak, aby na przykład samodzielnie ułożyć bezpieczną i skuteczną rozgrzewkę. Jedyne, czego mi zabrakło to bibliografia dla osób chętnych do poszerzenia wiedzy w domowym zaciszu.

Każdego dnia prezentacja Pauli (za przyzwoleniem i zachętą samej prowadzącej) była przerywana pytaniami uczestników. W seminarium udział brała niewielka grupa osób, więc takie rozwiązanie wyjątkowo dobrze się sprawdziło. Pytania stawiane na bieżąco nie miały szansy umknąć, a same wykłady stały się dzięki nim dalece bardziej interesujące, bo na sali znajdowali się miłośnicy rozmaitych dyscyplin: agility, dogfrisbee, obedience (w postaci mojej skromnej osoby) oraz IPO. Ogromnie podobało mi się to, że mogę rzucić okiem “od kuchni” na sporty, o których wcześniej miałam raczej blade pojęcie. Dotychczas sądziłam, że agility to zupełnie nie moja bajka, muszę jednak przyznać, że po “Psie w formie” nabrałam przekonania, że jest to trudna, lecz przy tym szalenie ciekawa dyscyplina.


...na praktykę…

Każdego dnia psy miały jedno indywidualne wejście (indywidualny trening po okiem Pauli), które trwało około kwadrans. Patrząc na harmonogram seminarium jeszcze przed jego rozpoczęciem uznałam, że to niewiele. Byłam w błędzie. Z zaskoczeniem patrzyłam na T., która po swoich krótkich treningach była naprawdę zmęczona zaprzęganiem do pracy nieużywanych wcześniej mięśni.

W sobotę zajmowałyśmy się świadomością zadu, w ramach której zdołałyśmy pod okiem Pauli liznąć targetowanie tylnymi łapami. Natomiast nasze niedzielne wejście upłynęło pod znakiem ćwiczenia równowagi w postaci wchodzenia na przedmioty oraz nauki doskonale wszystkim znanej sztuczki “wiewiór”. W pierwszym dniu T. spisywała się naprawdę dzielnie, drugiego natomiast była nieco rozkojarzona: nie do końca wiedziała, czego od niej chcę, kiedy próbowałam zachęcać ją do wchodzenia na skrzynkę - wolała przez nią przeskakiwać albo dawała dyla z placu boju by entuzjastycznie powitać innych uczestników (miziania nigdy za wiele!). Fantastycznie z kolei poradziła sobie z wiewiórem. Wprawdzie było to nasze pierwsze podejście do tego tricku, miałam jednak wrażenie, że ruda załapała o co chodzi. Co więcej, pracowała mięśniami przykręgosłupowymi, a o to mi właśnie chodziło.

To, co bardzo mnie cieszy to ocena Pauli, dotycząca figury T. Ostatnio zaczynałam poważnie zabierać się za tuczenie psa, przekonana, że jest nieco zbyt chudy, Paula jednak uspokoiła mnie, określając T. jako typowego maratończyka, który powinien raczej zbudować nieco masy mięśniowej niż obrosnąć w tłuszcz. 


...i nie zwariować po drodze

Zapisując się na “Psa w formie” nie do końca wiedziałam, czego powinnam się spodziewać. Dotychczas brałam udział jedynie w krótkich warsztatach i treningach. Było to pierwsze dwudniowe seminarium, w którym miałam przyjemność uczestniczyć, z czym wiązało się sporo obaw, dotyczących przede wszystkim tego, jak z taką imprezą poradzi sobie T.

Ku mojemu zaskoczeniu, rudzielec zniósł tę przymusową edukację całkiem nieźle. Pierwszego dnia T. bardzo grzecznie wytrwała w obcej klatce przez całą część wykładową, chociaż wcześniej nigdy nie zamykałam jej na tak długo. Drugiego było gorzej, ale szybko uspokajała się, kiedy znikałam z bezpośredniej okolicy kennelu, co sprawiało, że nie mogła mnie słyszeć.

Muszę przyznać, że na tego rodzaju wydarzeniach niezmiennie bawi mnie, jak bardzo wyróżnia się T. wśród psów I. grupy FCI (a czasem, po prostu, wśród border collie). Jednocześnie zaskakuje mnie to, jak niesamowicie pozytywnie reagują na nią ludzie - ja mogę umierać z frustracji gdy mój pies nie jest w stanie się skupić i odczuwa głęboką potrzebę przywitania się z każdym człowiekiem w pomieszczeniu, ale dla innych jej entuzjazm i radość są wręcz niewyobrażalnie urocze.

***

“Pies w formie” to świetne seminarium dla osób, które są na początku swojej sportowej drogi. Nie tylko otwiera oczy na wiele spraw, o których normalnie się nie myśli, ale przede wszystkim uczy mądrego treningu i zwraca uwagę na prewencję urazów - to niezmiernie cenne!


Informacje praktyczne

Organizator: Merdu-Merdu
Prowadzący: Paula Gumińska, wspierana przez Wenę
Koszt: 300 zł (uczestnik + pies)
Miejsce: Sępia 22, Warszawa

piątek, 8 maja 2015

Trening z Elą Urbańską

Święto Pracy spędziłyśmy w istocie bardzo pracowicie. Zamiast leżeć do góry brzuchami na kanapie uczestniczyłyśmy w indywidualnym treningu z Elą Urbańską, który P. jakiś czas temu wylicytował w ramach pomocy finansowej dla polskich zawodników jadących na Mistrzostwa Świata Owczarków Belgijskich (FMBB).

Jako, że ostatnimi czasy T. przejawia szczególny talent do gubienia mózgu wtedy, kiedy najbardziej życzyłabym sobie, aby ten ważny organ pozostawał ze mną w ścisłym kontakcie zajęcia z Elą miały dotyczyć przede wszystkim budowania motywacji do pracy z przewodnikiem i skupiania pomimo rozproszeń. Do tej pory, gdy T. podczas ćwiczeń zaczynała bujać w obłokach starałam się za wszelką cenę skupić jej uwagę na sobie, bywało jednak że moje starania zupełnie nie przynosiły efektów. Wkręcona w polowanie T. potrafiła jednocześnie zupełnie mnie zignorować i wykonać komendę. Brzmi dziwnie, ale zapewniam, że to możliwe - potwierdzi to każdy kto widział, jak mój pies wykonuje siad, jak zahipnotyzowany gapiąc się przy tym na najbliższego ptaka, a następnie plując kawałkiem parówki, który dostaje w nagrodę.
Zaczynamy zajęcia w trybie brak mózgu i perfekcyjna dysharmonia.
Konkurencja w postaci pożyczonego border collie...
...wywołuje focha i pełne desperacji wrzaski.

Zależy mi na tym, aby T. była w stanie pracować zawsze i wszędzie, a nie tylko wtedy, gdy akurat jest w odpowiednim nastroju. W związku z tym, jakiś czas temu do naszych standardowych treningów wprowadziłam time out w postaci przypięcia psa do drzewa lub ogrodzenia, które następuje do trzykrotnym zignorowaniu komendy. Metoda sprawdza się nieźle, szczególnie wtedy, kiedy mam psa rezerwowego, z którym mogę pracować, gdy T. przebywa na karnym jeżu. Podczas treningu z Elą okazało się jednak, że wszystkie karne jeże tego świata w połączeniu ze wszystkimi psami rezerwowymi nie mogą równać się z… frisbee.

Do nagradzania T. rzutem dyskiem byłam wcześniej bardzo sceptycznie nastawiona, bo nie mamy wypracowanego porządnego oddawania tej konkretnej zabawki. Po złapaniu frisbee ruda raz robi jedynie rundę honorową, innym razem zaś zachęca mnie, żebym ją goniła i ani myli o wypuszczeniu dysku z pyska, bo jest to chyba jedyny przedmiot, jaki darzy tak gorącą miłością. Trudno jest ćwiczyć chodzenie przy nodze, gdy po każdym nagrodzeniu psa trzeba się nieźle nagimnastykować, aby rzeczoną nagrodę odzyskać - wymiana frisbee to wszak dla T. pojęcie nawet nie teoretyczne, ale po prostu nieistniejące.

Nie wiem, czy wcześniejsze próby przekonania T. do tego, że oddawanie dysków jest fajne w końcu przyniosły coś na kształt pożądanego efektu, czy to Ela samą swoją obecnością sprawiła, że w mózgu rudej przeskoczyła jakaś specjalna zapadka. Prawdę mówiąc, gdy piszę te słowa, jestem w zbyt wielkim szoku, aby w ogóle próbować się nad tym zastanawiać. Dość powiedzieć, że T. nie tylko nie miała problemów z wypuszczaniem frisbee z pyska, ale nawet wykonywała coś, co przy pewnej dozie dobrej woli można by nazwać aportem. T. koncepcja szarpania się w nagrodę za wykonane ćwiczenie jest całkowicie obca, toteż zawsze myślałam, że wrota do magicznej krainy, w której psy nagradza się zabawką są dla mnie po wsze czasy zamknięte. A tu taka niespodzianka!

Rzut frisbee w nagrodę sprawdził się podczas treningu znakomicie, mimo moich wyjątkowo mizernych umiejętności dyskomiota. To zdecydowanie moje największe odkrycie szkoleniowe ostatnich tygodni. W ramach korekty za zarwanie kontaktu wzrokowego wystarczyło, abym zignorowała psa i kilka sekund sama bawiła się dyskiem - mózg rudej natychmiast wracał na swoje miejsce, a pies sam z siebie wykazywał chęć do pracy i oferował kontakt, wręcz pchając się pod nogi. O to chodziło.

piątek, 1 maja 2015

Reklamacji nie uznano

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci; czego Jaś się nie nauczył tego Jan nie będzie umiał - przysłowia i ludowe mądrości dotyczące edukacji jasno dają nam do zrozumienia, że nauka w młodym wieku przynosi najlepsze efekty. Ta zasada równie dobrze, co w przypadku ludzi sprawdza się w kwestii szkolenia psów. Powszechny mit, mówiący o tym, że za wychowanie czworonoga należy zabrać się dopiero, kiedy ten skończy rok nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Naukę podstawowych komend oraz obowiązujących w codziennym życiu zasad trzeba zacząć natychmiast, gdy szczenię zawita do nowego domu, bowiem zaniedbania z tego ważnego, początkowego okresu potrafią się bardzo długo mścić.

T. to mój pierwszy pies, toteż na początku naszej wspólnej drogi popełniłam wiele podstawowych błędów, od których z pewnością zdołałby się ustrzec bardziej doświadczony przewodnik. W myśl zasady mówiącej, że uczyć należy się na błędach, najlepiej zaś na cudzych, postanowiłam podzielić się tutaj swoimi przemyśleniami, związanymi z tym, co powinnam była zrobić inaczej. Teraz, kiedy T. ma już prawie dwa lata jestem o wiele mądrzejsza - to trudny pies, który zafundował mi prawdziwą szkołę życia. Bez wątpienia, z każdym kolejnym czworonogiem będę popełniać błędy, nie ma bowiem na świecie idealnych trenerów i przewodników, jednak mam nadzieję graniczącą z pewnością, że będą to błędy… zupełnie nowe.

***

T., do mnie!

Chyba każdy opiekun psa myśliwskiego wie, jak trudno wypracować perfekcyjne przywołanie. Pies, który puści się w pogoń za zwierzyną lub zwęszy interesujący trop potrafi kompletnie ogłuchnąć, dlatego dobrze jest rozpocząć naukę przywołania możliwie jak najwcześniej. Każdy szczeniak, gdy jest jeszcze bardzo młody, przechodzi okres naturalnego podążania za przewodnikiem. Wtedy, aby przybiec na zawołanie nie potrzeba psu jakiejś szczególnej zachęty - wystarczy pochylić się, klasnąć w ręce, czy krzyknąć wesołym, wysokim głosem. To bardzo ważny okres, którego nie powinno się przegapić. Nie mogę powiedzieć, abym zupełnie przeoczyła ten istotny moment w życiu mojego psa, z pewnością jednak nie postarałam się, aby naprawdę silnie wzmocnić u T. podążanie za mną i przychodzenie na komendę. Moim błędem było nie używanie odpowiednio atrakcyjnych nagród, kiedy T. decydowała się do mnie przybiec - od początku powinnam była stosować w takich sytuacjach tuńczyka w puszcze, pasztet lub szynkę, zamiast dużo wygodniejszych, ale zdecydowanie mniej smacznych psich ciastek. Przez to, kiedy T. podrosła i stała się rozbrykaną nastolatką ciekawość świata i potrzeba eksploracji środowiska wygrały z tym, co miałam jej do zaoferowania. W ten sposób rozpoczęły się nasze problemy z przychodzeniem na komendę. Początkowo przywołanie działało nieźle w pozbawionych rozproszeń warunkach, ostatecznie jednak dobrnęłam do niechlubnego punktu, w którym T. całkowicie ignorowała tę komendę.

Problem udało mi się w sporym stopniu przepracować, jednak do tej pory zdarzają się w tej najważniejszej kwestii wzloty i upadki - obawiam się, że nigdy nie dojdziemy w tym względzie do poziomu posłuszeństwa, który satysfakcjonowałby mnie w pełni i pozwolił w 100% zaufać psu. Niemniej, na dzień dzisiejszy cieszę się w miarę akceptowalnym przywołaniem. Pomogły niesamowicie niewygodne spacery na długiej, 20-metrowej linie, dzięki której T. nie mogła zignorować komendy, ogrom entuzjazmu okazywanego psu po wykonaniu polecenia oraz naprawdę pyszne smakołyki. A także powtarzanie odpowiednich ćwiczeń tysiące razy - do tego założę się, że nim T. stanie się stateczną, dojrzałą damą całą sekwencję treningową zdążymy przewałkować razy milion.

Warto zaznaczyć, że wśród właścicieli wielu psów myśliwskich panuje przekonanie, iż przedstawicieli tych ras przywołania tak naprawdę nie da się nauczyć. W Internecie, na rozmaitych stronach i forach, można przeczytać, że jedynym sposobem, aby skutecznie takiego psa wyszkolić jest użycie obroży elektrycznej. To nieprawda. Aby pies chętnie wracał do właściciela na komendę trzeba po prostu odpowiednio wcześnie zacząć naukę, a do motywowania używać bardzo atrakcyjnych nagród.


Czekaj…!

Zarówno ciągnięcie, jak i chodzenie na luźnej smyczy to umiejętności, których psa trzeba (na własną zgubę lub dla swojej wygody) nauczyć - zwłaszcza, że psy naturalnie poruszają się szybciej niż ludzie. Szczenię wyrywające się w kierunku innego psa lub holujące właściciela w stronę ulubionego parku jest raczej urocze niż problematyczne, jednak takie samo zachowanie w przypadku dorosłego psa potrafi ze spaceru uczynić naprawdę wyczerpujące - zarówno fizycznie, jak i psychicznie - doświadczenie. Chodzenie na luźnej smyczy można ćwiczyć z bardzo młodym psem, nagradzając go i chwaląc, gdy znajduje się blisko człowieka oraz ucząc, że tylko spokojne zachowanie prowadzi do nagrody (w tym wypadku zabawy z innym psem lub biegania w parku). T. jako bardzo młody pies nie miała problemów z chodzeniem na luźnej smyczy, jednak dzięki życzliwości osób trzecich udało się jej do perfekcji opanować wchodzenie w tryb ciągnika. Oduczenie psa ciągnięcia na smyczy wymaga ogromu pracy i cierpliwości - zdecydowanie łatwiej jest po prostu nie dopuścić do opanowania takiego zachowania, dlatego przestrzegam przed używaniem na spacerach z młodymi psami smyczy automatycznych. W przypadku T. dało to po prostu tragiczne rezultaty.

Obecnie właściwie cały czas pracuję nad chodzeniem na luźnej smyczy. Chyba nie ma spaceru, na którym nie musiałabym T. przypomnieć, że galopowanie do przodu bez oglądania się na to, co dzieje się na drugim końcu smyczy za jej plecami nie popłaca. T. potrafi spokojnie maszerować obok mnie, gdy spacerujemy w nieznanym miejscu lub kiedy wie, że na końcu trasy nie czeka na nią nic wyjątkowo ekscytującego. Wciąż jednak zmienia się w lokomotywę, gdy idziemy na wybieg dla psów lub w inne jej ulubione miejsce spacerowe. Stąd też w naszym przypadku ważniejsza niż typowe ćwiczenia na utrzymanie luźnej smyczy jest praca nad kontrolowaniem emocji i słuchaniem przewodnika bez względu na poziom rozproszeń.


Ok, przywitaj się!

O tym, że w Polsce pies traktowany jest przez społeczeństwo niczym przedmiot użyteczności publicznej pisałam wielokrotnie. Ładnego psa każdy chce pogłaskać, a jeżeli na dodatek ów pies jest szczeniakiem powszechne zainteresowanie, jakie budzi wzrasta co najmniej dwukrotnie. Ludzie do psa cmokają, próbują go przywołać, głośno zachwycają się jego urodą, pozwalają na siebie skakać, gdy szczenię do nich podejdzie. Ze wstydem wyznaję, że nieświadoma potencjalnych konsekwencji początkowo pozwalałam T. na wszystkie tego typu interakcje tak długo, jak długo nie stanowiły dla niej bezpośredniego zagrożenia. To sprawiło, że teraz mam psa gotowego przywitać się z wielkim entuzjazmem z każdym napotkanym człowiekiem. Jednocześnie jednak dało mi psa niezwykle socjalnego, niesamowicie ufnego, którego bez problemu można wszędzie wprowadzić, a także zostawić pod opieką obcej osoby. Coś za coś.

Niestety, częściej na wierzch wychodzą wady niż zalety wypływające z początkowego etapu naszego miejskiego życia i nie raz życzyłam sobie mieć nieco mniej socjalnego psa, ale za to pozbawionego całego tego pełnego miłości bagażu. Spacer po mieście, podczas którego T. wyrywa się do każdej osoby, która na przykład lekko się do niej uśmiechnie potrafi być naprawdę męczący. W związku z tym, dużą wagę przykładam do możliwie najczęstszych ćwiczeń samokontroli i rezygnacji z witania się obcymi ludźmi, a smakołyki lub choćby sucha karma to nieodłączni towarzysze każdego spaceru. Mam nadzieję, że kiedyś zdołam przekonać T., iż praca ze mną jest znacznie bardziej interesująca niż witanie się z obcą osobą i warto ignorować tych wszystkich ludzi wokoło. Na razie jednak jasno widzę, że przed nami jeszcze długa droga.

Ty zostajesz!

Wypracowywanie spokojnego pozostawania w domu pod nieobecność właścicieli to w przypadku T. jego wielkie nieporozumienie. Tymczasem to bardzo ważna umiejętność - jeżeli pies szybko ją opanuje pozwoli nam uniknąć z jednej strony problemów z niszczeniem domowych sprzętów, z drugiej skarg sąsiadów na wycie i szczekanie. T. na szczęście jest osobnikiem cichym z natury, więc kłopoty związane z psimi koncertami nigdy nas nie dotknęły, przypuszczam jednak, że P. do tej pory nie może odżałować straty swojej ulubionej, super profesjonalnej klawiatury.

Na czym dokładnie polegał mój błąd w tym przypadku? Po pierwsze, zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzałam z T., kiedy była szczenięciem, przez co przyzwyczaiła się, że zawsze w domu jest ktoś, z kim może się bawić. Po drugie, nie zdecydowałam się od odpowiednio wczesne wprowadzenie klatki kennelowej. Niestety, bardzo długo musiałam przekonywać P., że kennel to nie więzienie, ale bezpieczny azyl. Dodatkowo, ogromna seterowa klatka mogła pojawić się w domu dopiero po przeprowadzce - o zmieszczeniu w niewielkiej kawalerce takiej kolubryny nie było mowy.

T., na szczęście!, nigdy nie wykazywała objawów lęku separacyjnego, a wszystkie zniszczenia, których dokonała będąc rozbrykaną nastolatką wynikały z nudy i braku umiejętności samotnego spędzania czasu. Stąd też w jej przypadku problem właściwie rozwiązał się sam wraz z dorastaniem. Po prostu pewnego dnia T. doszła do wniosku, że pod naszą nieobecność najlepiej będzie skupić się na spaniu. Mimo to, szczerze żałuję, że ruda nie była w przemyślany sposób klatkowana od samego początku - jestem pewna, że oszczędziłoby nam to sporo nerwów i cennych książek.

***

Bez wątpienia na początku naszej wspólnej życiowej drogi narobiłam sobie sporo problemów, które teraz powoli, z wysiłkiem odpracowuję. Z pewnością będę o wiele mądrzejsza, gdy w moim życiu przyjdzie pora na pojawienie się kolejnego szczeniaka, a tymczasem zachęcam Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami związanymi z tematem. Czy Wy, wychowując Wasze psy popełniliście jakieś błędy, które teraz wychodzą Wam bokiem?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...